Blog

Aniele Stróżu gdzie jesteś?

9 maja 2018
W ostatnich miesiącach, a właściwie od półtora roku, czyli od mojej przeprowadzki do Niemiec, ciągle piętrzą się w moim życiu kolejne trudne sytuacje, problemy i przeszkody. Raz za razem.
Jakby nie chciały stracić ciągłości czy coś.
Albo nie chciały, żebym się przyzwyczaiła, że już jest dobrze, spokojnie, nawet nudnawo i nic specjalnego się nie dzieje. Nie. Tak być nie może. Jak tylko zakończę ratowanie jednej sprawy, zaraz rozpoczyna się kolejny pożar.
Nie mam pojęcia, czy ktoś od tego czasu stosuje na mnie jakieś voo-doo i czym sobie zasłużyłam, ale ewidentnie jest się już czym przejmować.
W tym wszystkim jednak zauważam, że chyba i tak mam szczęście, więc może powinnam podziękować mojemu Aniołowi Stróżowi, zamiast poszukiwać nowego. Bo do tej pory jakoś wszystko kończyło się bez ofiar w ludziach ani bez poważnych konsekwencji. Z drugiej strony – do czasu. Poza tym naprawdę wolałabym, żeby te wszystkie zdarzenia w ogóle mi się nie przytrafiły.
Czuję się pionkiem w grze, który co chwila jest przestawiany obcą ręką na nowe pole i teraz tam musi sobie poradzić.
Przypomnę tylko: w ostatnim roku odszedł Piesio. Potem było kilka wizyt w szpitalu i dwie operacje mojego M. Potem mnie z kolei od noszenia psa z niedowładem siadł kręgosłup, który odmówił w marcu ub. roku posłuszeństwa. Na szczęście obyło się bez operacji, ale tylko dzięki temu, że jestem zdrowa jak koń i jak się okazało, posiadam niezwykłą zdolność regeneracji. Ale przecież i ja nie jestem cyborgiem i też już tym zaczynam być zmęczona, nie tylko fizycznie, ale także emocjonalnie. Kolejne choroby doszły w tym roku, nie o wszystkich jednak chcę pisać, dość że są bardzo wyczerpujące dla obu stron.
Jednym słowem wszystkie elementy IW są już mocno nadwerężone i wołają o spokój i wyciszenie.
Ale cóż. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.
O zniszczeniach czy awariach w domu już nawet nie wspomnę, ale co i rusz coś się psuje, a dom przecież po generalnym remoncie. Ostatnio belka z drzwi przesuwnych w sypialni, spadła ot tak nagle, niemal na koteczkę, która uciekła ledwo spod niej i w te pędy pobiegła się schować gdzieś w domu.
A wracając do innych nieszczęść…
Nie dość było od początku roku czterech (w sumie całkiem niegroźnych, ale mimo wszystko zawsze kłopotliwych) obtarć całkiem nowego samochodu, już naprawionych, części wymienionych, ale już mi się ubezpieczenie niemal zastrajkowało i wolę nie wiedzieć, ile będę płacić następnym razem… 
Nie dość tego, że Mozart po raz kolejny tydzień temu zaliczyła pęknięcie ogonka i musiałam jej znów, tym razem po 2,5 miesiąca, podać u dermatologa jej mocny lek sterydowy (triamcynolon).
Los był jeszcze bardziej złośliwy.
W sobotę, czyli w dniu wyjazdu z Polski do Niemiec podczas znoszenia ostatnich toreb ze schodów, nie zauważyłam ostatniego schodka.
No cóż, nie za dobrze jeszcze znam moje nowe mieszkanie w Warszawie i nie chodzę po korytarzach jak w swoim starym domu nawet po ciemku. Stopy straciły oparcie i wylądowały w próżni i nagle obie stopy mi się złożyły, przy czym o ile lewa jakoś się dość szybko naprostowała, to prawa odniosła już poważniejszą kontuzję.
I tak w minioną sobotę po dość udanej majówce trafiłam zamiast do domu w Niemczech na ostry dyżur do szpitala w Otwocku, gdzie mieści się specjalistyczny oddział ortopedyczny.
Szczęście w nieszczęściu, że tego dnia znalazła dla mnie czas moja Przyjaciółka z Warszawy. Lila mieszka niedaleko mnie, pomagała mi ostatnio w przeprowadzce, a tym razem spędziła ze mną na tej izbie przyjęć wiele godzin. 

A było tak.
Najpierw trzeba było pobrać numerek w automacie w hali poczekalni.
Potem zgłosić się do recepcji, gdzie przeważnie nie było tak dobrze, żeby siedziała ta pani widoczna na zdjęciu powyżej. Głównie jej nie było. Na szczęście życzliwi pacjenci udzielali wszystkich niezbędnych informacji, bo siedząc tu o wiele dłużej już wiedzieli, jaka jest instrukcja obsługi tego miejsca. Zwykle było tam pusto, a pani z recepcji wolała sobie siedzieć w środku, z lekarzami.
Potem, kiedy wreszcie nadszedł upragniony numerek, człowieka wzywali do lekarza (ależ ci lekarze teraz młodzi!) na badanie.
Skrócę w tym miejscu moją opowieść, rozciągniętą w czasie na trzy godziny. Dość, że zrobiono mi zdjęcie rtg, a lekarz ortopeda po badaniu i obejrzeniu rtg ocenił, że mam „Skręcenie i naderwanie stawu skokowego„.
Przez cały czas oczekując na werdykt prosiłam w duchu, jakby to można było jeszcze w tym momencie zmienić, o to, żeby to nie było złamanie i żeby nie wymagało operacji i pobytu w szpitalu.
Tu Anioł Stróż się spisał. 
Złamania nie było i nie ma!
Po raz kolejny spisał się, kiedy okazało się, że po godzinie 20 w pobliżu szpitala udało się dodzwonić do właścicielki sklepu ze sprzętem rehabilitacyjnym, w którym mogłam zakupić ortotezę, czyli sprzęt usztywniający kostkę i staw skokowy, o przepisanie którego poprosiłam doktora zamiast gipsu.
Musiałyśmy wprawdzie poczekać na panią prawie 45 minut, ale gadając w samochodzie jakoś ubiłyśmy ten czas. Właścicielka sklepu wróciła specjalnie dla mnie i  prawie że wieczorem sprzedała mi usztywnienie (częściowa refundacja) i kule.
Nie wiedziałam wtedy jeszcze, jakie to wszystko okaże się męczące. Ucieszyłam się tylko, że jeszcze tego samego wieczoru mogłam zapakować nogę w bezpieczną sztywną ciżemkę i od tej chwili opierać się podczas „chodzenia”, a raczej przeskakiwania na moich dwóch kulach.
Oczywiście to nie był jeszcze koniec komplikacji. 
Zapewne, kiedy powiem Wam, że nie miałam wyboru, tylko musiałam jednak w niedzielę wracać do Niemiec, niektórzy z Was popukają się w czółko i pokręcą głową. I pewnie będą nawet mieli słuszność.
Tak, mogę się z Wami zgodzić, że przejazd następnego dnia po takiej kontuzji 500 km, nawet samochodem z automatyczną skrzynią biegów, to nie był najlepszy pomysł.
Taką decyzję jednak podjęłam, bo poprzedniego dnia to ja przez cały czas siedziałam za kierownicą, jadąc do szpitala i trudności odczuwałam jedynie podczas hamowania. Wiedziałam więc, na co muszę zwrócić uwagę. Są momenty w firmie, szczególnie bardzo młodej, kiedy nie można po prostu iść na zwolnienie czy urlop. I to był taki moment.
Poza tym mój szef (jechało ich dwóch) zgodził się podjechać po mnie dopiero właśnie po ok. 200 km trasy. A kiedy okazało się w tamtym miejscu, że musiałabym czekać jeszcze 1,5 godziny, postanowiłam jechać dalej i spotkać się tuż za granicą. Dzięki temu samochód zmienił kierowcę, a ja mogłam resztę drogi się odprężyć i robić zdjęcia podczas jazdy.
Powyższe zdjęcie zrobiłam jeszcze w Polsce. Pola rzepaku aż się do mnie śmiały. 
Po takim obiedzie (nieodmiennie Nevada Center) można było ruszać w kolejne pół tysiąca km. Wygodnie się robi zdjęcia podczas jazdy, siedząc na fotelu pasażera.
Na kolejnych zdjęciach łatwo rozpoznać, że jesteśmy w Niemczech, widzicie te farmy wiatrowe?
 
Po przyjeździe padłam. A następnego dnia mieliśmy ważny termin u notariusza w Niemczech. To dlatego podjęłam taką decyzję, a nie dajmy na to postanowiłam sobie najpierw wydobrzeć, a dopiero potem jechać.
Przed wyjazdem robiłam sobie zimne okłady, żeby opuchlizna zeszła i trochę pomogły. Dodatkowo smaruję tę stopę Altacetem w żelu, co też pomaga.
Noga ze zwykłego koloru zmieniła już barwy na fioletowe, a dziś przednia część goleni jest żółta.
Osoby o słabych nerwach proszę o nieoglądanie kolejnych zdjęć, ale z racji kronikarskiego obowiązku jednak je zamieszczam. Widać na nich porównanie lewej stopy, która nie odniosła takich obrażeń i tylko trochę czasem pobolewa i prawej stopy (a to już na drugi dzień, kiedy połowa opuchlizny zeszła!).
 
Dodatkowo mam też teraz podłużnego żółtego siniaka z przodu stopy a nawet po lewej części prawej nogi na wysokości kolana, naprawdę nie wiem, jak ja sobie to wszystko nabiłam!
Na zdjęciu powyżej widać tę ortotezę, którą noszę, zwaną przeze mnie czerwoną ciżemką.
Dziś rano zeszła kolejna część opuchlizny, zastąpiły ją fioletowo-tęczowe barwy w różnych ciekawych miejscach stopy, znacznie więcej, niż na zdjęciach powyżej.
Dobrze, że przed wyjazdem zrobiłam i przywiozłam zakupy spożywcze, bo mam co jeść, chociaż stanie w kuchni i szykowanie sobie jedzenia teraz kosztuje mnie 10 razy więcej wysiłku, niż zwykle i ciągle mi spadają kule, to jednak mogę to robić!
Wiecie co. Temu Aniołowi to ja jednak nadal dziękuję, że nie pozwolił mi połamać nogi!
Subscribe
Powiadom o
guest
48 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Anna

Iw, szybkiego powrotu do zdrowia życzę! straszne Ci się rzeczy porobiły, bolesne i bez sensu, ale czasem tak bywa;
Aniołowi dziękuj jak najbardziej, zresztą może o to mu chodziło, żeby Ci teraz było łatwiej robić … nic?

marigold

Mialam niedawno skrecenie nogi w kostce, bolalo bardzo tez dziekowalam niebiosom ze nie bylo zlamania, gipsu, mialam szczescie ze na pogotowiu od razu mnie przyjeli, maja zawsze lekarzy co moga tym sie zajac, na innych specjalistow bywa dluzsze czekanie. Takie skrecenia stop podobno czesto ludziom sie zdazaja, dla pogotowia to jest chleb powszedni.
Rozumiem ze jak musialas jechac to jechalas, tez bym tak zrobila jak bym musiala, kiedys dawno temu zlamalam reke prawa i tez sama zawiozlam sie na pogotowie, a jeszcze przed kiedy zobaczylam ze jest przekrecona, odkrecilam ja do wlasciwej pozycji.

marigold

Lekarz mnie pochwalil ze od razu nastawilam reka, podobno to wazne zeby jak najszybciej to zrobic.
Trzymaj sie i tez wysylam usciski.

Ken.G

Biedne te Twoje nóżynki, w takich kolorach… Aż mi dupka ścierpła na myśl o tej jeździe. Co prawda nie wiem jak (domyślam się tylko, że bardzo) ułatwia ją automat, no ale jednak. Najważniejsze jednak, że nie ma złamania. Niech się goi szybko, wracaj nam tu do zdrowia czem prędzej.

Anna Maria P.

Moze teraz nauczysz sie, podobnie jak ja po skreceniu kolana, uszkodzeniu meniskusa, sorze i innych podobnych atrakcjach, patrzec lepiej pod nogi/schody/czy-co-tam-jeszcze. Ja od tamtego czasu zaczelam chodzic bardzo ostroznie.
Nie ma tego zlego… :)))
Zdrowiej!

anabell

No ładnie, ładnie!!! W sumie fartownie, że nie było złamania bo może musiałabyś leżeć na wyciągu skarpetkowym, co jest niefajnym doświadczeniem.Nie chce Cię straszyć, ale raz skręcona kostka ma zwyczaj skręcać się ponownie, z byle okazji, więc przed Tobą permanentne chodzenie w adidasach przez rok. Zaoszczędzisz na butach z podwyższonym obcasem. Byłoby dobrze, gdybyś teraz tę kostkę dopieszczała maścią lub żelem żywokostowym, no ale w tym celu musiałabyś udać się do apteki. No i musisz jeszcze podreptać jakiś czas w tej prześlicznej nowej ciżemce wspomagając się kulami, by nie obciążać tej nogi. A potem przydałaby się jakaś rehabilitacja.A mówiłam- zawsze… Czytaj więcej »

Nitager

To jeszcze nie nauczyłaś się liczyć schodów? Ja to robię odruchowo. Gdy byłem malutki (bo "mały" to za słabo powiedziane), mama w ten sposób uczyła mnie liczyć do dziesięciu – wchodziliśmy na schody i liczyliśmy stopnie. Do dziś robię to odruchowo w myślach.

Frau Be

Mhm.
Gdzie ja już widziałam te zdjęcia?…

Frau Be

Co do pytania, napisałam kiedyś wiersz o aniele stróżu. I tam jest odpowiedź na to, gdzie jest.

Frau Be

Nie ma, nie publikuję swojej tfu-rczości.

Frau Be

A swoja drogą – wcale się nie spisał. Gdyby istniał i lepiej pilnował, to nic by się nie stało. skręcenie, mimo że "nieco lepsze" od złamania, tak czy siak nie jest niczym dobrym.

Frau Be

Nie przytrzymał!

Frau Be

Obawiam się, że najbliższy prawdzie jest całkowity brak aniołów (niezależnie od zajmowanego stanowiska – od stróża po pomocnika klucznika).

Valski

Jak to gdzie jest… był przy tobie i uchronił przed złamaniem:)
Zdrowia życzę.

Margarithes

och kochana, ja tylko puknęłam się w palca i cierpiałam, a co dopiero taka historia. Zdrowiej, uściski

Agnieszka Laviolettee

A to przeszłaś perypetie, oj! biedna ta twoja noga. Zdrówka zyczę!

Annette ;-)

Ups… Szybkiego powrotu do zdrowia 🙂

Nika

iwuś…dzielna jesteś jak nie wiem co:) I żaden Anioł Stróż ręki do tego nie przyłożył:) Chociaż dobrze, że w temacie darów Losu choć przysnął, to się jednak i obudził.

Ania O.

Odważna jesteś, że jednak pojechałaś. Trzymaj się i dużo zdrówka.

Agnieszka Roszyk

No witaj! A wiesz, że właśnie ostatnio zastanawiałam się co u Ciebie, a tu takie newsy ;)) Współczuję Ci, ale rzeczywiście dobrze, że obyło się bez złamania. Miałam kiedyś skręconą stopę w kostce i niby mi przeszło, ale potem dość długo czułam konsekwencje tego, potrzebna była też rehabilitacja. A to tylko noga lekko zsunęła się z krawężnika 🙂 Zdrówka życzę i wytrwałości, a na pewno wkrótce będzie lepiej. I oby w końcu omijały Cię te wszystkie dziwne przypadłości! No ale, tak jak napisałaś, nikt nie powiedział, że będzie łatwo 😉 Trzymaj się Iwonko!

v

Iw kobieto zdrowia i uważaj na siebie

Iwona Zmyslona

Zdrowiej i wierz w to, że zła passa kiedyś minie. Pozdrawiam

Anna P.

wracaj szybciutko do sil, zycze ci samych sukcesow na wszystkich mozliwych polach.

ikroopka

Powiem Ci, ze tez sie zastanawialam, co moj aniol robil, kiedy ja lamalam noge;( Ale moze chcial mnie uchronic przed czyms gorszym i dlatego mnie unieruchomil w domu na pare tygodni, tylko pytam, dlaczego tak ekstremalnie:)
Powrotu do zdrowia zycze!

48
0
Would love your thoughts, please comment.x