W ostatnich miesiącach, a właściwie od półtora roku, czyli od mojej przeprowadzki do Niemiec, ciągle piętrzą się w moim życiu kolejne trudne sytuacje, problemy i przeszkody. Raz za razem.
Jakby nie chciały stracić ciągłości czy coś.
Albo nie chciały, żebym się przyzwyczaiła, że już jest dobrze, spokojnie, nawet nudnawo i nic specjalnego się nie dzieje. Nie. Tak być nie może. Jak tylko zakończę ratowanie jednej sprawy, zaraz rozpoczyna się kolejny pożar.
Jakby nie chciały stracić ciągłości czy coś.
Albo nie chciały, żebym się przyzwyczaiła, że już jest dobrze, spokojnie, nawet nudnawo i nic specjalnego się nie dzieje. Nie. Tak być nie może. Jak tylko zakończę ratowanie jednej sprawy, zaraz rozpoczyna się kolejny pożar.
Nie mam pojęcia, czy ktoś od tego czasu stosuje na mnie jakieś voo-doo i czym sobie zasłużyłam, ale ewidentnie jest się już czym przejmować.
W tym wszystkim jednak zauważam, że chyba i tak mam szczęście, więc może powinnam podziękować mojemu Aniołowi Stróżowi, zamiast poszukiwać nowego. Bo do tej pory jakoś wszystko kończyło się bez ofiar w ludziach ani bez poważnych konsekwencji. Z drugiej strony – do czasu. Poza tym naprawdę wolałabym, żeby te wszystkie zdarzenia w ogóle mi się nie przytrafiły.
Czuję się pionkiem w grze, który co chwila jest przestawiany obcą ręką na nowe pole i teraz tam musi sobie poradzić.
Czuję się pionkiem w grze, który co chwila jest przestawiany obcą ręką na nowe pole i teraz tam musi sobie poradzić.
Przypomnę tylko: w ostatnim roku odszedł Piesio. Potem było kilka wizyt w szpitalu i dwie operacje mojego M. Potem mnie z kolei od noszenia psa z niedowładem siadł kręgosłup, który odmówił w marcu ub. roku posłuszeństwa. Na szczęście obyło się bez operacji, ale tylko dzięki temu, że jestem zdrowa jak koń i jak się okazało, posiadam niezwykłą zdolność regeneracji. Ale przecież i ja nie jestem cyborgiem i też już tym zaczynam być zmęczona, nie tylko fizycznie, ale także emocjonalnie. Kolejne choroby doszły w tym roku, nie o wszystkich jednak chcę pisać, dość że są bardzo wyczerpujące dla obu stron.
Jednym słowem wszystkie elementy IW są już mocno nadwerężone i wołają o spokój i wyciszenie.
Ale cóż. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.
O zniszczeniach czy awariach w domu już nawet nie wspomnę, ale co i rusz coś się psuje, a dom przecież po generalnym remoncie. Ostatnio belka z drzwi przesuwnych w sypialni, spadła ot tak nagle, niemal na koteczkę, która uciekła ledwo spod niej i w te pędy pobiegła się schować gdzieś w domu.
A wracając do innych nieszczęść…
Nie dość było od początku roku czterech (w sumie całkiem niegroźnych, ale mimo wszystko zawsze kłopotliwych) obtarć całkiem nowego samochodu, już naprawionych, części wymienionych, ale już mi się ubezpieczenie niemal zastrajkowało i wolę nie wiedzieć, ile będę płacić następnym razem…
Nie dość tego, że Mozart po raz kolejny tydzień temu zaliczyła pęknięcie ogonka i musiałam jej znów, tym razem po 2,5 miesiąca, podać u dermatologa jej mocny lek sterydowy (triamcynolon).
Los był jeszcze bardziej złośliwy.
W sobotę, czyli w dniu wyjazdu z Polski do Niemiec podczas znoszenia ostatnich toreb ze schodów, nie zauważyłam ostatniego schodka.
Los był jeszcze bardziej złośliwy.
W sobotę, czyli w dniu wyjazdu z Polski do Niemiec podczas znoszenia ostatnich toreb ze schodów, nie zauważyłam ostatniego schodka.
No cóż, nie za dobrze jeszcze znam moje nowe mieszkanie w Warszawie i nie chodzę po korytarzach jak w swoim starym domu nawet po ciemku. Stopy straciły oparcie i wylądowały w próżni i nagle obie stopy mi się złożyły, przy czym o ile lewa jakoś się dość szybko naprostowała, to prawa odniosła już poważniejszą kontuzję.
I tak w minioną sobotę po dość udanej majówce trafiłam zamiast do domu w Niemczech na ostry dyżur do szpitala w Otwocku, gdzie mieści się specjalistyczny oddział ortopedyczny.
Szczęście w nieszczęściu, że tego dnia znalazła dla mnie czas moja Przyjaciółka z Warszawy. Lila mieszka niedaleko mnie, pomagała mi ostatnio w przeprowadzce, a tym razem spędziła ze mną na tej izbie przyjęć wiele godzin.
Najpierw trzeba było pobrać numerek w automacie w hali poczekalni.
Potem zgłosić się do recepcji, gdzie przeważnie nie było tak dobrze, żeby siedziała ta pani widoczna na zdjęciu powyżej. Głównie jej nie było. Na szczęście życzliwi pacjenci udzielali wszystkich niezbędnych informacji, bo siedząc tu o wiele dłużej już wiedzieli, jaka jest instrukcja obsługi tego miejsca. Zwykle było tam pusto, a pani z recepcji wolała sobie siedzieć w środku, z lekarzami.
Potem, kiedy wreszcie nadszedł upragniony numerek, człowieka wzywali do lekarza (ależ ci lekarze teraz młodzi!) na badanie.
Skrócę w tym miejscu moją opowieść, rozciągniętą w czasie na trzy godziny. Dość, że zrobiono mi zdjęcie rtg, a lekarz ortopeda po badaniu i obejrzeniu rtg ocenił, że mam „Skręcenie i naderwanie stawu skokowego„.
Skrócę w tym miejscu moją opowieść, rozciągniętą w czasie na trzy godziny. Dość, że zrobiono mi zdjęcie rtg, a lekarz ortopeda po badaniu i obejrzeniu rtg ocenił, że mam „Skręcenie i naderwanie stawu skokowego„.
Przez cały czas oczekując na werdykt prosiłam w duchu, jakby to można było jeszcze w tym momencie zmienić, o to, żeby to nie było złamanie i żeby nie wymagało operacji i pobytu w szpitalu.
Tu Anioł Stróż się spisał.
Złamania nie było i nie ma!
Złamania nie było i nie ma!
Po raz kolejny spisał się, kiedy okazało się, że po godzinie 20 w pobliżu szpitala udało się dodzwonić do właścicielki sklepu ze sprzętem rehabilitacyjnym, w którym mogłam zakupić ortotezę, czyli sprzęt usztywniający kostkę i staw skokowy, o przepisanie którego poprosiłam doktora zamiast gipsu.
Musiałyśmy wprawdzie poczekać na panią prawie 45 minut, ale gadając w samochodzie jakoś ubiłyśmy ten czas. Właścicielka sklepu wróciła specjalnie dla mnie i prawie że wieczorem sprzedała mi usztywnienie (częściowa refundacja) i kule.
Nie wiedziałam wtedy jeszcze, jakie to wszystko okaże się męczące. Ucieszyłam się tylko, że jeszcze tego samego wieczoru mogłam zapakować nogę w bezpieczną sztywną ciżemkę i od tej chwili opierać się podczas „chodzenia”, a raczej przeskakiwania na moich dwóch kulach.
Oczywiście to nie był jeszcze koniec komplikacji.
Zapewne, kiedy powiem Wam, że nie miałam wyboru, tylko musiałam jednak w niedzielę wracać do Niemiec, niektórzy z Was popukają się w czółko i pokręcą głową. I pewnie będą nawet mieli słuszność.
Zapewne, kiedy powiem Wam, że nie miałam wyboru, tylko musiałam jednak w niedzielę wracać do Niemiec, niektórzy z Was popukają się w czółko i pokręcą głową. I pewnie będą nawet mieli słuszność.
Tak, mogę się z Wami zgodzić, że przejazd następnego dnia po takiej kontuzji 500 km, nawet samochodem z automatyczną skrzynią biegów, to nie był najlepszy pomysł.
Taką decyzję jednak podjęłam, bo poprzedniego dnia to ja przez cały czas siedziałam za kierownicą, jadąc do szpitala i trudności odczuwałam jedynie podczas hamowania. Wiedziałam więc, na co muszę zwrócić uwagę. Są momenty w firmie, szczególnie bardzo młodej, kiedy nie można po prostu iść na zwolnienie czy urlop. I to był taki moment.
Poza tym mój szef (jechało ich dwóch) zgodził się podjechać po mnie dopiero właśnie po ok. 200 km trasy. A kiedy okazało się w tamtym miejscu, że musiałabym czekać jeszcze 1,5 godziny, postanowiłam jechać dalej i spotkać się tuż za granicą. Dzięki temu samochód zmienił kierowcę, a ja mogłam resztę drogi się odprężyć i robić zdjęcia podczas jazdy.
Taką decyzję jednak podjęłam, bo poprzedniego dnia to ja przez cały czas siedziałam za kierownicą, jadąc do szpitala i trudności odczuwałam jedynie podczas hamowania. Wiedziałam więc, na co muszę zwrócić uwagę. Są momenty w firmie, szczególnie bardzo młodej, kiedy nie można po prostu iść na zwolnienie czy urlop. I to był taki moment.
Poza tym mój szef (jechało ich dwóch) zgodził się podjechać po mnie dopiero właśnie po ok. 200 km trasy. A kiedy okazało się w tamtym miejscu, że musiałabym czekać jeszcze 1,5 godziny, postanowiłam jechać dalej i spotkać się tuż za granicą. Dzięki temu samochód zmienił kierowcę, a ja mogłam resztę drogi się odprężyć i robić zdjęcia podczas jazdy.
Powyższe zdjęcie zrobiłam jeszcze w Polsce. Pola rzepaku aż się do mnie śmiały.
Po takim obiedzie (nieodmiennie Nevada Center) można było ruszać w kolejne pół tysiąca km. Wygodnie się robi zdjęcia podczas jazdy, siedząc na fotelu pasażera.
Na kolejnych zdjęciach łatwo rozpoznać, że jesteśmy w Niemczech, widzicie te farmy wiatrowe?
Po przyjeździe padłam. A następnego dnia mieliśmy ważny termin u notariusza w Niemczech. To dlatego podjęłam taką decyzję, a nie dajmy na to postanowiłam sobie najpierw wydobrzeć, a dopiero potem jechać.
Przed wyjazdem robiłam sobie zimne okłady, żeby opuchlizna zeszła i trochę pomogły. Dodatkowo smaruję tę stopę Altacetem w żelu, co też pomaga.
Noga ze zwykłego koloru zmieniła już barwy na fioletowe, a dziś przednia część goleni jest żółta.
Osoby o słabych nerwach proszę o nieoglądanie kolejnych zdjęć, ale z racji kronikarskiego obowiązku jednak je zamieszczam. Widać na nich porównanie lewej stopy, która nie odniosła takich obrażeń i tylko trochę czasem pobolewa i prawej stopy (a to już na drugi dzień, kiedy połowa opuchlizny zeszła!).
Dodatkowo mam też teraz podłużnego żółtego siniaka z przodu stopy a nawet po lewej części prawej nogi na wysokości kolana, naprawdę nie wiem, jak ja sobie to wszystko nabiłam!
Na zdjęciu powyżej widać tę ortotezę, którą noszę, zwaną przeze mnie czerwoną ciżemką.
Dziś rano zeszła kolejna część opuchlizny, zastąpiły ją fioletowo-tęczowe barwy w różnych ciekawych miejscach stopy, znacznie więcej, niż na zdjęciach powyżej.
Dobrze, że przed wyjazdem zrobiłam i przywiozłam zakupy spożywcze, bo mam co jeść, chociaż stanie w kuchni i szykowanie sobie jedzenia teraz kosztuje mnie 10 razy więcej wysiłku, niż zwykle i ciągle mi spadają kule, to jednak mogę to robić!
Wiecie co. Temu Aniołowi to ja jednak nadal dziękuję, że nie pozwolił mi połamać nogi!
Iw, szybkiego powrotu do zdrowia życzę! straszne Ci się rzeczy porobiły, bolesne i bez sensu, ale czasem tak bywa;
Aniołowi dziękuj jak najbardziej, zresztą może o to mu chodziło, żeby Ci teraz było łatwiej robić … nic?
No wiesz, to byłby luksus, żebym mogła robić nic. Niestety ja nadal pracuję.
Pocieszam się tym, że może to już koniec tej wyliczanki. Ale nie wiem, co na to mój Los. Czy dalej chce dawać Aniołowi sporo do roboty.
Mialam niedawno skrecenie nogi w kostce, bolalo bardzo tez dziekowalam niebiosom ze nie bylo zlamania, gipsu, mialam szczescie ze na pogotowiu od razu mnie przyjeli, maja zawsze lekarzy co moga tym sie zajac, na innych specjalistow bywa dluzsze czekanie. Takie skrecenia stop podobno czesto ludziom sie zdazaja, dla pogotowia to jest chleb powszedni.
Rozumiem ze jak musialas jechac to jechalas, tez bym tak zrobila jak bym musiala, kiedys dawno temu zlamalam reke prawa i tez sama zawiozlam sie na pogotowie, a jeszcze przed kiedy zobaczylam ze jest przekrecona, odkrecilam ja do wlasciwej pozycji.
No to z Ciebie dzielna Kobieta Marigold, też bym zrobiła to samo, ale z tym nastawianiem ręki to już naprawdę mocna rzecz!!! Dobrze zrobiłaś.
Jak człowiek nie ma wyboru, to wybiera zawsze mniejsze zło.
Dla mnie mniejszym złem była jazda tutaj i możliwość załatwienia ważnych spraw i pracy, większym byłoby gdybym została na miejscu.
Uściski Dzielna Kobieto!
Lekarz mnie pochwalil ze od razu nastawilam reka, podobno to wazne zeby jak najszybciej to zrobic.
Trzymaj sie i tez wysylam usciski.
Biedne te Twoje nóżynki, w takich kolorach… Aż mi dupka ścierpła na myśl o tej jeździe. Co prawda nie wiem jak (domyślam się tylko, że bardzo) ułatwia ją automat, no ale jednak. Najważniejsze jednak, że nie ma złamania. Niech się goi szybko, wracaj nam tu do zdrowia czem prędzej.
Ano aż dziwnie patrzeć na te kolory tęczy, głównie ciemne fiolety. Uświadamia mi to słabość moich tkanek po raz kolejny.
Najważniejsze, ale kręgosłup mam teraz ciągle obciążony tym nierównym chodzeniem, człapaniem i tym przemieszczaniem się o kulach.
Moze teraz nauczysz sie, podobnie jak ja po skreceniu kolana, uszkodzeniu meniskusa, sorze i innych podobnych atrakcjach, patrzec lepiej pod nogi/schody/czy-co-tam-jeszcze. Ja od tamtego czasu zaczelam chodzic bardzo ostroznie.
Nie ma tego zlego… :)))
Zdrowiej!
Czy naprawdę człowiek czegoś się uczy z takich przypadków? Zapewniam Cię, że tego dnia byłam w świetnej formie i do tego momentu bardzo uważałam i miałam wrażenie, że wszystko załatwiam i znoszę te rzeczy mądrze i ostrożnie. Podobnie, jak to, że jeżdżę ostrożnie. Jak widać nie da się uniknąć w życiu pewnych nieszczęść. Ale teraz to ja po jednej torebce, a nie po 3 torby będę nosić. Więc może jednak się czegoś nauczę. 🙂
pozdrowienia
No ładnie, ładnie!!! W sumie fartownie, że nie było złamania bo może musiałabyś leżeć na wyciągu skarpetkowym, co jest niefajnym doświadczeniem.Nie chce Cię straszyć, ale raz skręcona kostka ma zwyczaj skręcać się ponownie, z byle okazji, więc przed Tobą permanentne chodzenie w adidasach przez rok. Zaoszczędzisz na butach z podwyższonym obcasem. Byłoby dobrze, gdybyś teraz tę kostkę dopieszczała maścią lub żelem żywokostowym, no ale w tym celu musiałabyś udać się do apteki. No i musisz jeszcze podreptać jakiś czas w tej prześlicznej nowej ciżemce wspomagając się kulami, by nie obciążać tej nogi. A potem przydałaby się jakaś rehabilitacja.A mówiłam- zawsze… Czytaj więcej »
Kiedyś już w dzieciństwie miałam skeconą i w gipsie. Potem gdzieś po drodze kilkanaście lat temu. I teraz. Uważać można ale nikt nie obiecał, że uniknę wtedy wszelkich nieszczęść. Dziękuję Odezwę się
To jeszcze nie nauczyłaś się liczyć schodów? Ja to robię odruchowo. Gdy byłem malutki (bo "mały" to za słabo powiedziane), mama w ten sposób uczyła mnie liczyć do dziesięciu – wchodziliśmy na schody i liczyliśmy stopnie. Do dziś robię to odruchowo w myślach.
Chyba warto zacząć liczyć. 🙂
Mhm.
Gdzie ja już widziałam te zdjęcia?…
Ty akurat już większość widziałaś. Dzięki za wsparcie moralne.
Co do pytania, napisałam kiedyś wiersz o aniele stróżu. I tam jest odpowiedź na to, gdzie jest.
Jeśli na blogu, to przypomnij mi proszę bo mi umknął.
Nie ma, nie publikuję swojej tfu-rczości.
A swoja drogą – wcale się nie spisał. Gdyby istniał i lepiej pilnował, to nic by się nie stało. skręcenie, mimo że "nieco lepsze" od złamania, tak czy siak nie jest niczym dobrym.
Z drugiej strony gdyby mnie nie podtrzymał mogło być już po mnie…
Nie przytrzymał!
Może jakiś gapowaty mi się trafił? Hmmmm
A w moim przypadku przydałby się ninja.
A może mam ciągle nowy personel Aniołowy, bo każdy kolejny rzuca tę robotę i żaden mnie za dobrze nie zna. To się co i rusz coś zdarza…
Obawiam się, że najbliższy prawdzie jest całkowity brak aniołów (niezależnie od zajmowanego stanowiska – od stróża po pomocnika klucznika).
A ja lubię czasem trochę magii, pewnie za dużo fantastyki się naczytałam we wczesnej młodości :), wtedy wyobrażam sobie, że nie jestem sama, tylko jest ktoś, kto mnie chroni. Nie wiem, czy jest, ale czuję się tym wzmocniona. 🙂
Jak to gdzie jest… był przy tobie i uchronił przed złamaniem:)
Zdrowia życzę.
Tak to pewnie było, dziękuję! 🙂
och kochana, ja tylko puknęłam się w palca i cierpiałam, a co dopiero taka historia. Zdrowiej, uściski
Człowiek to już taka delikatna istota, że byle co potrafi doprowadzić go do bólu i cierpienia. Dobrze, że tym razem nie mam złamania, a i to skręcenie mam nadzieję przejdzie. Dzięki Małgosiu, staram się! 🙂
A to przeszłaś perypetie, oj! biedna ta twoja noga. Zdrówka zyczę!
Dziękuję Agnieszko, mam nadzieję, że przyjdzie już wkrótce 🙂
Ups… Szybkiego powrotu do zdrowia 🙂
Ano ooops, też żałuję. Dziękuję i nie mogę się doczekać! 🙂
iwuś…dzielna jesteś jak nie wiem co:) I żaden Anioł Stróż ręki do tego nie przyłożył:) Chociaż dobrze, że w temacie darów Losu choć przysnął, to się jednak i obudził.
Dary losu najczęściej przychodzą nie tam, gdzie ich oczekujemy czy umiemy je docenić. Ja jednak zawsze staram się doceniać nawet takie dziwne i niepełne, jak to uchronienie mnie przed złamaniem. Zmęczony biedak był pewnie majówką, to stracił uwagę i przysnął na moment. A potem ratował chociaż, co się da. 🙂
Odważna jesteś, że jednak pojechałaś. Trzymaj się i dużo zdrówka.
Chciałam jechać nawet tego pierwszego dnia, ale teraz się cieszę, że jednak wylądowałam w szpitalu, bo inaczej musiałabym pojechać do szpitala o dzień później, w niedzielę i bez tego usztywnienia. To byłoby znacznie gorsze i taki sprzęt w Niemczech dostałabym dopiero od poniedziałku.
Dziękuję, trzymam się!
No witaj! A wiesz, że właśnie ostatnio zastanawiałam się co u Ciebie, a tu takie newsy ;)) Współczuję Ci, ale rzeczywiście dobrze, że obyło się bez złamania. Miałam kiedyś skręconą stopę w kostce i niby mi przeszło, ale potem dość długo czułam konsekwencje tego, potrzebna była też rehabilitacja. A to tylko noga lekko zsunęła się z krawężnika 🙂 Zdrówka życzę i wytrwałości, a na pewno wkrótce będzie lepiej. I oby w końcu omijały Cię te wszystkie dziwne przypadłości! No ale, tak jak napisałaś, nikt nie powiedział, że będzie łatwo 😉 Trzymaj się Iwonko!
Mam nadzieję, że się zregeneruję szybciej i może obejdzie się bez reha. Teraz sama już ćwiczę tak jak mawiał doktor – gram na pianinie paluszkami 🙂
Iw kobieto zdrowia i uważaj na siebie
Bardzo dziękuję, też sobie życzę zdrowia i chciałabym wreszcie, żeby się to jakoś normalnie poukładało 🙂
Zdrowiej i wierz w to, że zła passa kiedyś minie. Pozdrawiam
Dziękuję, mam też nadzieję, że będzie dobrze. Bo kiedyś wreszcie przecież musi.
wracaj szybciutko do sil, zycze ci samych sukcesow na wszystkich mozliwych polach.
Staram się zdrowieć, ale ciągle jeszcze szybko się męczę.
Dzięki, przyda się!
Powiem Ci, ze tez sie zastanawialam, co moj aniol robil, kiedy ja lamalam noge;( Ale moze chcial mnie uchronic przed czyms gorszym i dlatego mnie unieruchomil w domu na pare tygodni, tylko pytam, dlaczego tak ekstremalnie:)
Powrotu do zdrowia zycze!
Też czasem z dystansu widzę takie konsekwencje nieprzewidzianych zdarzeń.
I Tobie też zrośnięcia kości i powrotu do zdrowia!