A może lepiej już być nie może?
Moja Przyjaciółka, u której teraz mieszkam, użycza mi pokoju swojej córki. Mieszkam z nimi, jak z rodziną, kiedy idę na zakupy dorzucam coś do lodówki. Czasem coś ugotuję, od niedawna już mam na to siły. Czuję się zadbana i mam u Niej wsparcie, co jest nieocenione.
![]() |
Akwarium w pokoju córki, czyli tym, w którym tu teraz mieszkam |
Moją przyjaciółkę wyściskałam już za to niejeden raz. Nie wiem, co ja bym teraz bez niej zrobiła.
Nie mówiąc już o Konradzie, który zajmuje się moją chorą kotką. W ostatnich dniach odpadają jej strupki z zaleczonej ranki i pochlastała mu krwią całe mieszkanie. A on mi na to, że nie ma sprawy, i tak miał malować.
Nie wiem, jak Mu dziękować.
Może jakieś kwiaty…
![]() |
Ładne i pożyteczne, sadzonki pomidorków na balkonie Przyjaciółki. |
Tym bardziej, że aby pozałatwiać pewne sprawy, mój przedłużony pobyt tutaj okazał się po prostu konieczny.
Bo przy okazji leczę w Warszawie nie tylko siebie i kicię, ale i moje autko.
W samochodzie od dawna coś mi popiskiwało w czasie jazdy.
Tuż po przyjeździe do Warszawy w warsztacie wymieniłam tylne tarcze hamulcowe razem z hamulcami. Co dziwne – tarcze może jeszcze nie były w tak złym stanie, ale kompletnie przerdzewiały. Widać, że nadmorski klimat i częste stanie w tej wilgoci mu nie posłużyły.
Niestety wymiana tarcz i hamulców nie pomogła. Sto metrów po wyjeździe z garażu z powrotem zaczęło piszczeć.
Musiałam w te pędy wrócić do warsztatu.
Na szczęście mam zmyślnego mechanika, bo wtedy zdemontował też przednie koła, obejrzał i hamulce. Okazało się, że pewnie na skutek tego, że samochód dość dużo tej zimy stał, a nie jeździł, hamulce składające się z dwóch części, zapiekły się i te części nie pracowały, jak powinny.
Przez to podczas jazdy tarły o tarcze, piszcząc przy tym niemiłosiernie. Po interwencji, za którą mechanik już na szczęście nie policzył dużo, wszystko ustąpiło.
Ale to nie koniec przygód samochodowych.
Pamiętacie, jak majówkę spędzałam z kicią w mieszkaniu Przyjaciółki, która w tym czasie wyjechała na wyprawę rowerową. Otóż przed jej garażem jest zjazd. I to na tym zjeździe parkowałam.
Zwykle nie mam problemu z górką. Pokonuję górki w górę i w dół kiedy i jak chcę. Tym razem jednak byłam chora, przybita, zmęczona i zniechęcona. To był początek drugiego tygodnia mojego pobytu w Warszawie, miałam za sobą wizytę u neurochirurga, która nie napawała optymizmem i nie wiedziałam, co ze mną będzie. Krótko mówiąc jeszcze bardzo słabo się czułam.
Parkując na tym zjeździe zostawiłam auto na wstecznym biegu. I ruszając niestety zamiast wrzucić jedynkę, zostawiłam go na wstecznym. Auto stoczyło mi się o te 30 cm i uderzyło w drzwi garażu. Na szczęście niezbyt mocno. Drzwi nie ucierpiały, ale na tylnej klapie pojawiło się niezbyt duże, ale jednak wgłębienie blachy.
Zdecydowałam się wyklepać klapę w Polsce we własnym zakresie, bo ubezpieczenia teraz tak drożeją, że nie warto ryzykować utratę zniżek.
I tak oto od wczoraj od bladego świtu samochód stoi w warsztacie, a ja do czwartku jestem zależna od komunikacji miejskiej i mojej przyjaciółki.
Jakoś dajemy radę, bo większość spraw, które musiałam załatwić samochodem, już załatwiłam. Dziś nawet chyba uda nam się pójść na zwykłe babskie zakupy.
Muszę jeszcze tylko przed wyjazdem zrobić badania techniczne mojego 9-latka i będę mogła zacząć nim jeździć dalej.
Ponadto wczoraj musiałam wydać jeszcze kupę kasy na jego ubezpieczenie. Te opłaty faktycznie bardzo wzrosły. W skali roku to prawie tysiąc złotych więcej od ubiegłorocznego ubezpieczenia.
Ale nie będę ryzykować niskim ubezpieczeniem czy jego brakiem. Bez tego (pomijając nawet to obowiązkowe) każda wizja kolizji czy kradzieży spędzałyby mi sen z oczu. A tak mogę spać spokojnie.
Tak w ogóle to mam nadzieję, że to koniec ciągu pechowych spraw. Jak na te ostatnie 6 miesięcy nazbierało się tego aż nadto.
Choroba i śmierć Piesia. Choroba i brak sensownego leczenia kici w BH.
W międzyczasie moje problemy z dyskiem, i choroba Mikaela.
Szpitale, lekarze, diagnozy, leki. Kolejni lekarze, niepewność i te wszystkie ponure przemyślenia.
Ja rozumiem, że nie mamy już po 20 lat, ale naprawdę mi już wystarczy.
Dość mam.
Chcę nareszcie pożyć i pooddychać świeżym powietrzem. Pojechać gdzieś na urlop. Popatrzeć na zieleń dookoła. Posiedzieć na słoneczku. Tak jak w ostatni ciepły weekend i spacer w parku z przyjaciółką, u której mieszkam i jej dziećmi.
Mieć wolne.
Pojeździć na rowerze. Popatrzeć na ludzi, psy i wodę.
A może ja już tak po prostu mam i nie umiem inaczej?
Jeden z przyjaciół skwitował mnie kiedyś tak:
– Bo Ty to nie umiesz mieć łatwo. Zawsze jakoś tak wychodzi, że wybierasz trudno.
Podobno wszystko, cały swój los wybieramy sobie sami, nawet od dawna w to wierzę, ale czy aby na pewno?
Czasem próbuję zrobić coś, żeby było mi docelowo lekko, łatwo, przyjemnie i wygodnie, to mi to po prostu nie wychodzi. Nawet kiedy mam takie zamiary, ktoś przychodzi i mi to uniemożliwia całkowicie bez mojego wpływu. I znów wychodzi na to, że muszę mieć trudniej.
Może trzeba przełożyć jakąś magiczną dźwignię, żeby nareszcie zaczęło być chociaż trochę łatwiej.
Oj, cos o tym wiem. Tez bym chciala usiasc sobie na sloneczku, porobic nic. Wierze ze taki moment nadejdzie, i dla mnie i dla Ciebie.
Moja rada na los – robic to na co mamy wpyw, a jak ktos przychodzi i cos nam uniemozliwia, to to znaczy ze mielismy jednak na to wplyw. Pozwolilismy na to. I wtedy musimy zrobic nowy plan, podjac nowa droge. Tak mysle.
Nawet nie liczę na to, że sobie tak długo posiedzę, ale chociaż raz na jakiś czas bym chciała odsapnąć i naprawdę mieć swobodną od wszystkiego głowę.Zaczynam szukać metody i chyba powoli dochodzę do tego, że metody nie ma.Albo człowiek znajdzie czasem swój spokój mimo całego szaleństwa wokoło, albo nie.I tylko życie mija na tej gonitwie i w zasadzie już nie wiadomo czasem, po co nam ona…Już tyle razy zaczynałam wszystko od nowa, nowy plan mam obcykany podobnie jak inni niezmienną latami gnuśność. Nowa droga to moja droga od zawsze. Nawet nick mam iw.nowa.2.0, bo ciągle to od nowa jest moim… Czytaj więcej »
Rozumiem i to bardzo, bo mnie tez wala sie klody pod nogi, a wplywu na to nie mam zadnego. Czlowiek sie stara wygrzebac z mulu na powierzchnie, widzi swiatelko w tunelu, a potem dostaje jekims odlamkiem w twarz i ponownie idzie na dno. Za piecsetnym razem juz nawet nie probuje wypelzac, bo to i tak nic nie da.
Im jestem starsza, tym bogatsza w doświadczenie. I wydawałoby się, że lżej mi będzie omijać te kłody. A ja nadal próbuję je jakoś przeskakiwać, uskakiwać, wybierać inną drogę. I może dlatego taka jestem zmęczona. Przyjąć, że tak po prostu musi być i ciągle coś złego się dzieje, bo musi, ale życie i tak jest piękne, bo jest, wydaje mi się zbytnim uproszczeniem. A co jeśli to właśnie jest to nasze najlepsze rozdanie?!
Moze Twoje, mnie juz chyba nic dobrego nie moze spotkac.
Mimo wszystko wolę myśleć pozytywnie i czekać na to, co pozytywne, bo to co złe i tak się wydarzy, ale kiedy się na tym skupiam, to już w ogóle nie mam chęci do życia, a bez napędu i wiary nie ma sensu żyć – ani dla siebie, ani dla innych.
No wlasnie, nie ma lekko, ciagle cos wyskakuje w tym zyciu co nie pozwala usiasc i nic nie robic. Chociaz mysle, ze jak zakonczysz wszystkie badania swoje i naprawy samochodowe, przyjdzie czas ze odpoczniesz. Najlepiej w zyciu maja tacy co sie niczym nie przejmuja, sa pozytywni a jak sa jakies klopoty (no moze niezdrowotne) to mowia tylko ze cos sie dzieje i nie ma nudy.
Szczerze mówiąc wcale tak nie będzie. Mało tego, jak sobie nie wymyślę jakiegoś pozytywnego zajęcia, które mnie będzie motywować pozytywnie, to i tak stanie się jakieś "g-o", więc warto chyba dążyć do spełnienia swoich spraw, nie licząc, że wszystko pójdzie gładko, ale przynajmniej mając nadzieję, że pozytywy będą przeważać.
Nie znam ludzi, którzy się nie przejmują, nawet Ci, co mają wszystkiego w bród, mają jakieś bieżące problemy, których przeciętny Kowalski pewnie by po prostu nie udźwignął.
Uściski!
Bo tak to właśnie w życiu jest – jak nie urok, to przemarsz wojska. Gdy już nam się wydaje, że wychodzimy na prostą znowu dostajemy w łeb. Czy mamy na to wpływ? I tak i nie, ale na pewno mamy wpływ na to, jak podejdziemy do tego, co nas spotyka – czy będziemy użalać się nad sobą pytając "dlaczego ja?", czy mimo trudności pójdziemy naprzód.
Zgadza się, mamy wpływ jedynie na to, jak przyjmiemy wszystko, co nas spotka. Pytanie dlaczego ja nie należy do mojego repertuaru. Ale uważam, że już pytanie, "co zrobić, żeby było łatwiej, lepiej, wygodniej" można zadać i próbować sobie na nie odpowiedzieć.
Pozdrowienia
Wszyscy mają trudno, tylko tego nie widać albo o tym nie mówią.
Dlatego nie mam samochodu ;-)))
Nie przeciążam się i dbam o siebie,
a i tak jak przyszły nerwy to mi stres o mało co nie zjadł jelit…
Stres trwa , ale ja zmieniłam radykalnie podejście do tego co mnie stresuje.
Problemy skończą się już niedługo na szczęście,
ale penie coś innego się pojawi.
I tak życie się toczy wszystkim.
Tobie też życzę końca złych przygód…
Przede wszystkim wyluzuj mięśnie i psychikę..
Serdeczności 🙂
Brak samochodu uniemożliwiłby mi teraz niemal w całości wszystko, co zrobiłam w ostatnich tygodniach. Dlatego mimo wszystko wolę samochód mieć.
Ale też już się nie przeciążam i dbam o siebie.
U każdego pod wpływem stresu idzie najsłabszy organ, widać u mnie to teraz kręgosłup.
Mimo wszystko widzę już tęczę zza horyzontu, więc idzie lepsze. 🙂
Pozdrowienia
A ja nigdy nie wierzyłam i nie wierzę nadal w gadanie o tym, że każdy jest kowalem swojego losu i że sami kształtujemy nasze życie. Z przeproszeniem, gówno prawda. Możemy decydować o kolorze majtek i o tym, co na obiad, ale są sprawy, których nie przeskoczymy, choćbyśmy się w kucki zesrali (z przeproszeniem).
Bardzo miło jest decydować o kolorze majtek oraz innych akcesoriów. Ale dobrze też czasem jest umieć zorganizować sobie inne aspekty życiowe. Najbardziej drażni mnie marnotrawstwo rzeczy, czasu i talentów. Dopóki mądrze i przewidująco zarządzam tymi rzeczami, mam jednak spory wpływ na to, co się dzieje w moim życiu. Oczywiście oprócz tego liczy się też wsparcie, które otrzymuje się z domu. Bo potem to już różnie bywa.
Z ostatnim Twoim zdaniem jednakowoż zgadzam się w całej rozciągłości. I czasem sobie myślę, że może ktoś odbiera nam możliwość czegoś, co wcale by nas nie uszczęśliwiło, mimo że mamy takie przekonanie.
Nie żebym chciała Cię pocieszyć, ale każdy z nas ma jakieś niezbyt udane ciągi zdarzeń.Nasz przyjaciel zawsze mówił, że jeśli idzie nam wciąż jak po ostrych kamieniach pod górę to się ciesz, bo jak tylko zacznie się nagle wszystko super-hiper układać, to znaczy, że coś się totalnie popsuje i będzie tylko płacz i zgrzytanie zębów. Wiedział co mówi- szło im (ich dwoje i dwóch synów) świetnie- wszyscy zdrowi, starszy syn super zdolny matura na same super stopnie, egzamin na studia także i….nie wiadomo dlaczego zginął w górach na ścieżce turystycznej. Chyba lepiej mieć podejście do życia na zasadzie, że zawsze… Czytaj więcej »
Zagwarantować sobie przez całe życie szczęścia i powodzenia oczywiście nie możemy. W dodatku nikt nie wie, co się złego stanie za tydzień, miesiąc, rok, czy nawet za pięć minut. Ta przysłowiowa cegłówka na głowę może spać nam, czy co gorsza dziecku, tfu, tfu!
Na szczęście umiem już dostrzegać, że zawsze może być gorzej i doceniać, co mam.
Ale chwilami, jak tego wszystkiego zwali się zbyt dużo, naturalnym odruchem jest chcieć od tego uciec i wymyśleć jakieś cudowne narzędzie do naprawienia wszelkiego zła…
Życie to nie bajka. nie wiemy nigdy jak się ułoży. Ale czasem im bardziej czegoś się pragnie tym mniej się tego dostaje. A może dostaje ale inaczej.
Mam nadzieję, że złe przygody poszły w las i teraz zaczną się same radosne chwile.
Kiedy tak właśnie się dzieje, zawsze potem sobie myślę, że widać to, czego za wszelką cenę chciałam wcale nie było dla mnie dobre i po przemyśleniu na zimno okazuje się, że dokładnie tak jest. Ale to jednak przeważnie jest ten trudniejszy wariant. 🙂
rzecz w tym, że samo "łatwiej" nie istnieje… czy dzień byłby dniem, gdyby nie było nocy?…
ale faktem jest, że bez co poniektórych "trudnieji" świat mógłby znakomicie funkcjonować…
pozdrawiać jzns :)…
Nie jestem fantastką, nie wierzę w same pozytywne zbiegi wydarzeń (chociaż czemu nie, nie miałabym nic przeciwko temu). Ale są chwile, kiedy jest tego zbyt wiele.
Ostatnio rozmyślam nad tym, czy da się jakoś uniknąć niektórych "trudniej".
Żeby ich się za dużo nie zwaliło, bo jak się pojawia lawina, to już bywa za późno.
pozdrowienia
ale tak szczerze mówiąc, to czy my naprawdę chcemy, by zawsze było "łatwiej"?… jakby nie było, poczucie własnej wartości budujemy na tym, jak sobie radzimy z "trudniej"… zaś gdy "trudniej" zniknie, to co wtedy?… zrobi się jedno wielkie "mli-mli"…
to rzecz jasna nie oznacza, by spać na poduszkach z kolcami, bo to byłoby przegięcie w drugą stronę…
Tyle że kiedy długo jest trudniej, z czasem siła zmienia się w ostre zbyt może nawet ostre traktowanie otoczenia, z konieczności, z niechęci do wyjaśniania po raz enty swoich dawno podjętych decyzji. Podjętych najczęściej własnym kosztem, w ogóle dużym kosztem. Mnie przynajmniej idzie w tę stronę.
I tylko nie wiem, czy to ja staję się trudniejsza dla mojego otoczenia, czy otoczenie dla mnie…..
Jak się tyle spraw wali na głowę to ma się dość.
Życie to sinusoida,raz lepiej raz gorzej. Tylko te wahania niech będa jak najdelikatniejsze.
I wiadomo, po każdej chmurze przychodzi słońce :* 🙂
W tej sinusoidzie już od dawna wiele znosiłam, ale ostatni czas był dla mnie wyjątkowo trudny i zaczęłam się poddawać. Teraz wreszcie się powoli poprawia, więc mam nadzieję, że będzie to poprawa skuteczna i na dłużej. 🙂
Uściski!
Życzę żeby zaczęło być lżej niż teraz jest.
Dziękuję. Powoli wychodzimy na prostą… 🙂
omojboże Iw dawno u Ciebie nie byłam…współczuję Ci bardzo i nie wiem jak i co by cię mogło pocieszyć. Dużo tego, za dużo jak na taką drobną, kruchą kobietkę. Ale wierzę, że to już koniec i kobieta, która cały czas na swoich blogach daje oparcie innym, wróci. Teraz ja trzymam palce i przesyła dobrą energię i mocno ciepło o Tobie myślę.
Sciskam mocno.
Teatralna
Ja też wierzę, że to już koniec, inaczej bym już straciła wszystkie siły.
Dziękuję za dobre słowo, wierzę w ich moc. 🙂