Granie? To nie dla mnie!
Znam sporo ludzi, którzy od lat grają na konsoli, zresztą na różnych sprzętach, ale chodzi o gry komputerowe. Od strzelanek, przez simsy (budowanie rodziny i społeczności), aż po budowanie miast czy inne tego typu gry strategiczne na wzór Monopoly.
W domu rodzinnym zdarzało się nam grać w warcaby, czasem w proste gry karciane. Ale jakoś nikt nie był specem od bardziej skomplikowanych rozrywek. Nie wyniosłam więc z domu zbyt wielu doświadczeń z grami. Ale skoro żadne z rodziców ani rodziny tym się nie zajmowało, a wręcz większość uważała granie za stratę czasu (jak zresztą większość zabaw i luźnego spędzania czasu – niestety), tak więc i ja wyrosłam w tym przekonaniu.
Z domowych zabaw bawiłam się w układanie różnych budowli z klocków, jeszcze wtedy nie lego. Ale przy tym świetnie się bawiłam, tyle że sama.
W sporcie też wybrałam sobie konkurencję w sporcie indywidualnym (czyli strzelectwo sportowe). Oczywiście zawsze też gdzieś tam liczy się wynik drużynowy, ale człowiek tylko sam jeden ma wpływ na to, jak strzeli konkurencję.
Antygracz
Wyrosłam na „antygracza„. Czyli przez lata zwykle oświadczałam wszem i wobec, że jeśli nawet inni w coś grają, to ja nie, bo nie umiem i nie lubię.
Trzeba przy tym dodać, że w Niemczech gry planoszowe od lat są bardzo popularne, a w ostatnich latach coraz bardziej. W planszówki gra się w rodzinym gronie i na spotkaniach towarzyskich.
I właśnie to mi się ostatnio z zaskoczenia przydarzyło!
Tymczasem w gościach
Niedawno mój Miły i ja dostaliśmy spontaniczne zaproszenie do jego znajomych. Latem byliśmy na ich ślubie, ale od tego czasu ich nie widziałam, mieszkamy jednak kawałek od siebie, więc się ucieszyłam, że lepiej ich poznam.
Niemal od progu oprócz powitania przez szalonego nadaktywnego piesia naszym oczom ukazał się stół z rozłożonym pakietem gier.
Planszówki – pomyślałam ze zgrozą! Zaraz znów będę się nudzić i wymyślać kolejne tematy na bloga. Albo fotografować coś w ogrodzie, o co było dość trudno, bo o tej porze już ciemno.
Znajomi chyba wyłapali mój nastrój, bo nagle pan domu przyniósł z góry większą grę – w której plansza służyła do mocnej gry. Chodziło o to, żeby uderzeniami w krążki wstrzelić je w okienka na końcu planszy. Numery kolejnych bramek po kolei wynosiły 2, 3, 4 i 1 punkt.
Aż tu nagle – zaskoczenie! Spodobało mi się!
Grałam w tę grę po raz pierwszy… Najpierw popatrzyłam, jak grają w nią znajomi. I przestałam delikatnie przepychać te krążki, a zaczęłam je mocno uderzać, żeby poruszyć wszystko, co się da, na planszy. Wciągnęłam się, patrzyłam jak uderzać, jak się toczy gra. Z wypiekami na twarzy przeszłam przez gręł… I przyznam, że się przyłożyłam :).
Każdy z graczy ma w niej trzy serie po trzy razy. Oszczędzę Wam szczegółów co do liczenia punktów, nazwy niestety też nie pamiętam. Dość że po pierwszych dwóch seriach prowadziłam albo byłam łeb w łeb z panem domu. Niestety ostatnią serię przerżnęłam i to by było na tyle.
W planszówki jednak bez wprawy raczej lepsza nie będę więc w ostatniej grze też nie wypadłam najlepiej.
Ale co najważniejsze, gra sprawiła mi niesamowitą frajdę i szczerze kibicowałam wszystkim po kolei, nawet jeśli mnie wyprzedzali.
Jak się okazało, nie wygrana, ale gra sama w sobie okazały się najlepszą zabawą :).
A co tam u Was? Jak zajęcia w długie zimowe wieczory? Też gracie w coś?
P.S. jak się dowiem, to dopiszę nazwę gry.
Sami z mężem nie grywamy, nawet gier nie mamy, ale gdzieś , u kogoś, to i owszem.
Nie darmo się nazywa te gry towarzyskimi, zabawa wspaniała, a ile śmiechu przy tym.
O właśnie, taka gra to idealny pomysł na prezent gwiazdkowy:-)
Czyli jak ja, też raczej u kogoś, teraz już się będę cieszyć na takie okazje do pogrania ze znajomymi, i rozumieć, jaka to radocha i okazja do zabawy na niepoważnie :)).
A prezent gwiazdkowy – sama chyba bym nie chciała dostać, ale kto wie, może za jakiś czas :))
Uwielbiam gry planszowe od zawsze. Mamy znajomych z którymi gramy, u których gramy, bo oni mają wszystkie gry świata…kiedyś tak spędzaliśmy sylwestrowe noce…w teatrze gramy i nie tylko w planszówki. ostatnio się zorganizowała czwórka graczy science fictoion… po pięćdziesiątce ))
oraz my w domu mamy gry internetowe, oparte o pytania o wiedze i o kreatywność szeroko pojętą ;-)że siadamy przed dużym ekranem i lecimy na wesoło ze zdjęciami w telefonie…ech to jest świetne, i Matkajadwiga się wciągnęła swego czasu 🙂 zaraza i wojna nas z tego wytrąciła ale powoli wracamy.
Czwórka graczy science fiction 50 plus! Jak to brzmi! :)))
Wielu z moich znajomych w podobnym wieku też gra w gry, a mnie się kiedyś wydawało, że co jak co, ale grać to ja nigdy nie będę 😀
Oglądanie zdjęć w telefonie, a jeszcze lepiej na większym ekranie potrafi być bardzo miłą rozrywką! Też chyba to urządzę u nas w święta :))).
Dzięki za natchnienie!
Natomiast strzelectwo mnie u ciebie zafrapowało. Pisałaś już o tym wcześniej?? czy ja zapomniałam??wiesz, że Naczelnik aktualnie strzela i to z wielu odmian ostrej broni długiej i krótkiej. Chodziło o sportowe uzyskanie pozwolenia na broń …ale sie wciągnął i twardo dyga na strzelnice i strzela w zawodach. I mnie wciagnął ale ja na razie obsługuje swoje ulubione matki broni i chodzę na strzelnicę from tajmtutajm. bez zawodów.
O strzelectwie pisałam już chyba kilka razy, ale dość dawno, więc mogłaś przeoczyć albo zapomnieć :). Strzelałam z broni krótkiej, pistoletu pneumatycznego i z broni ostrej. Na sportowo, wyczynowo przez 5 lat, przed studiami. Przerwałam z uwagi na studia. Tak więc się nastrzelałam. Moja córka potem też strzelała, ale przez 3 lata, po czym też amatorsko. Ostatnio żadna z nas nie ma czasu niestety. A w Niemczech to sport dość popularny, ale ja nie wiem, kiedy miałabym wcisnąć jeszcze chodzenie na strzelnicę. W każdym razie dużo mnie ten sport nauczył, w tym skupienia na celu, wygrywania i przegrywania też! Uściski… Czytaj więcej »
Wiesz o tym, ale i tak napiszę – gram z moimi w różne planszówki (ulubiona przez wszystkich to „Carcassonne”). Z wyjazdów poza kraj pobytu córka i zięć zwożą różne gry i to takie , które jednak czegoś uczą. Gramy też w remi brydża i makao (to z gier ogólnie znanych) i całą masę gier karcianych, których nazw nawet nie usiłuję zapamiętać, bo karty do tych gier mają zupełnie nie karciane obrazki, gramy nawet w kości (jest to układanie różnych figur z pięciu kości i są na to tylko trzy rzuty.)W Berlinie jest fajny sklep, w którym są sprzedawane gry przeróżne,… Czytaj więcej »
Planszówki są dla mnie od dziś, a raczej od tego opisanego wyżej wieczoru, synonimem nowoczesnych czasów i sposobu spędzania czasu wolnego. Jak dobrze, że wspólne spotkania nie pojegają już na wspólnym odcinaniu się od rzeczywistości, jak to w dawnych czasach w znanych mi wielu kręgach bywało.
Skoro tak duże jest zainteresowanie dorosłych w końcu ludzi, to widać jest to coś, co się przydaje i daje ludziom zabawę.
Ja się na przykład nie wybawiłam dość w dzieciństwie, więc sobie to teraz chętnie w tej postaci rekompensuję :)).
Buziaki i serdeczności również!!!
Gram tylko jak się trafi większe grono i wizyta u kogoś, kto ma gry :). Sama mam jedynie szachy, Monopol i ruletkę :). Już od jakiegoś czasu myślę o powiększeniu asortymentu a jesień i zima są ku temu świetną okazją.
Pozdrawiam serdecznie z Hamburga.
Niestety w szachy się nie nauczyłam grać, chociaż serdecznie podziwiam ludzi, którzy potrafią :).
Monopol też jakoś się u mnie (do tej pory) nie sprawdził. A co do ruletki – coś kiedyś pamiętam u znajomych. Zdarzyło mi się też grywać w rzutki, a chyba najbardziej lubię stołowe piłkarzyki! :D!!!
Też Cię serdecznie pozdrawiam z Bremen :))
Hej, Iwona. Trafiłam do Ciebie dzięki komentarzowi na moim wiatracznym blogu. Miło Cię poznać. Wiem, że w Bremen jest wiatrak, więc pewnie kiedyś zawitam w Twoje okolice. Wieczorkiem usiądę i poczytam Twojego bloga, bo ciekawie piszesz.
Odnosząc się już do samego artykułu, to z bólem serca muszę przyznać, że etap szalonego grania w planszówki skończył się wraz z podrośnięciem dzieci. No tak, wiem, że przecież są gry dla dorosłych a nawet same Scarble są ciekawe, ale chyba narazie z planszówek wyrosłam.
Uściski z chłondej, aczkolwiek słonecznej Anglii.
Cześć Marta, jak miło, że zajrzałaś też do mnie 🙂 Tak, w Bremen jest pięny wiatrak, mijałam go przez rok idąc z Dworca Głównego na zajęcia w Centrum miasta :). Teraz akurat jeżdżę na praktyki w innej części miasta, więc go nie widuję tak często. Pięknie położony nad jeziorkiem, a zbocza są cudownie ukwiecone. Bardzo go lubię :). Miło będzie, a jeśli zawitasz, to koniecznie daj wcześniej znak, to się może przejdziemy razem po mieście, a ja pokażę Ci jeszcze kilka innych fajnych miejsc oprócz wiatraka! Co do gier – nie ma przymusu, ja też w sumie jestem zwolennikiem bardziej… Czytaj więcej »
Witam serdecznie ♡
Bardzo lubię gry planszowe, ale mamy ich mało w domu. Wiem jednak, że jak na świecie pojawi się synek, będziemy kolekcjonować planszówki 🙂 Lubię grać i chciałabym, abyśmy robili to rodzinnie 🙂 Dużo moich znajomych też gra. Ze szwagierką lubimy 5 sekund, ja jestem miłośniczką Monopoly (mam wersję bezgotówkową, na kartę) i lubię też Jengę 🙂
Pozdrawiam cieplutko ♡
Nonono, widzę, że mam tu wytrawnego gracza! 🙂 (czy graczkę? – nie mam tej nazwy jeszcze oswojonej :).
Dzieci w rodzinie potrafią generować takie zajęcia rodzinne, jak gry. Żałuję, że tak mało grałam z moją córką, kiedy była mała, ale jakoś się nie składało 🙂
Jenga to kunszt zręczności, podziwiam!
pozdrowienia też cieplusie!
Obecnie najczęściej gramy, kiedy jesteśmy w domu rodzinnym męża w Monopoly. Kiedy byłam jeszcze w liceum, bardzo lubiłam grę Dixit.
Witaj Melu, jak miło witać nową Osobę :)))
Na Monopoly to ja jestem za świeży zawodnik, na razie na poziomie mocno początkującym, ale może za jakiś czas! :))
Serdeczności i pozdrowionka!
Dzień dobry 🙂 witam się z Tobą z mroźnej Norwegii 🙂 fajnie slyszec się, że można odkryc frajdę w grach planszowych! Zawsze lubilam grac w takie gry. Z dziecinstwa mija ulubiona to warcaby a potem Fortuna 🙂 dzis pracujac w przedszkolu z dziecmi tez ciagle gramy. To fajny czas 🙂 Zimowe wieczory mogą być doskonałą okazją do wspólnego spędzania czasu przy różnych rozrywkach. W domu natomiast robię na drutach norweskie swetry 🙂 pozdrawiam serdecznie i zapraszam do siebie 🙂
Cześć Aniu, fajnie Cię u mnie widzieć, opisałaś tak swoją codzienność, że już Cię widzę w domu przy grach i dzierganiu swetrów, i w pracy z dzieciakami. W dodatku to wszystko w Norwegii, która nadal wydaje mi się bajecznym krajem, chociaż niezbyt chyba przychylnym pogodowo :), a ja zmarźluch jestem, więc na urlop bym się na pewno wybrała, ale do mieszkania potrzebuję ciepłych miejsc :))). Z gier łączą nas warcaby, a i dziergałam kiedyś bardzo dawno i bez większych sukcesów :). Cieszę się, że właśnie teraz odkryłam świat planszówek, i że teraz już rozumiem te spotkania towarzyskie i rodzinne przy… Czytaj więcej »
Cześć! Bardzo się cieszę, że wpadłam na Twija przestrzeń! Lubie ciekawe blogi i postaram sie wpadać regularnie
🙂 Norwegia rzeczywiście ma swój urok, choć zima może być wyzwaniem termicznym. To super, że odkrywasz uroki planszówek – świetny sposób na spędzanie czasu z bliskimi, to jest dziś bardzo ważne 🙂
Też się cieszę :)))
Przynajmniej do tego się przydało moje przeziębienie, że złapałam chwilkę czasu na pisanie i odwiedzenie od razu nowych gości. 🙂
Obrałam się i obracam wokół ludzi którzy uwielbiają gry. I to nie chińczyk, warcaby czy eurobizness a takie z wielką historią na kilka godzin. Jak wpadamy do nich z noclegiem, czy na jedną noc czy dwie – gramy gramy aż padniemy nad ranem 😀
Wiedziałam, że to jest właśnie wpis dla Ciebie!!! 😀
No takich rekordów, żeby grać do rana to ja raczej nie będę ustanawiać, ale od czasu do czasu wieczór czy dwa to bardzo chętnie.
O właśnie, w chińczyka też czasem grałam!
Ostatni raz w planszówkę grałam pół roku temu (piętnastoletniej siostrzenicy zachciało się zagrać w planszówkę o dinozaurach, w którą grała jako przedszkolak), a wcześniej… nie pamiętam. Na pewno w planszówki grałam w dzieciństwie – w sanatorium, w bibliotece podczas feryjno-wakacyjnych zajęć, w domu oczywiście też. Pozdrawiam 🙂