Stęskniliście się za mną? Pytacie może, co u mnie?
Znów nie pisałam kilka dni, bo wciągnęła mnie zawodowa i prywatna codzienność.
No więc, co u mnie: idę idę i nie mogę dojść do siebie, jak mawia moja Przyjaciółka I.
Ciągle mi jeszcze zostaje mi w najlepszym wypadku tak z dwieście metrów.
Czyli kiedy tylko dokończę jedną sprawę, w jej miejsce, niby hydrze wyrastają trzy następne.
Czy to w pracy, czy to w życiu prywatnym – jeden pies.
Zaczyna to być już męczące.
Pracuję i spędzam czas głównie z domu, bo za daleko nie pójdę z tymi kulami. Po kilkudziesięciu metrach jestem zmęczona. A szkoda, bo w porcie właśnie trwa kolejny zlot pięknych żaglowców. Zresztą tam zawsze jest na co popatrzeć w sezonie.
Na szczęście mam tu jeszcze ogród. Podczas upałów mogłam sobie posiedzieć pod parasolem, popstrykać zdjęcia trawkom i kwiatkom.
Dla tych, którzy chcą wiedzieć, jak się czuję napiszę, że jest lepiej, ale daleko jeszcze do bardzo dobrze.
Poza tym trzy dni temu w ciągu jednego dnia temperatury spadły o 10-15 stopni, co odbiło się na moim samopoczuciu dość nieprzyjemne, odebrało siły, zmusiło do odpoczynku na kanapie po każdej godzinie pracy na siedząco przed komputerem. Żeby wyrobić się z pracą, musiałam więc w sumie siedzieć nad nią większość dnia, bo przerw sobie do godzin pracy nie wliczam.
Każdego ranka trudno mi wstać z łóżka, pościel otula mnie swoim bezpiecznym puchem i z wdziękiem świeżo zdobytego kochanka przywołuje: zostań tu jeszcze ze mną, oj zostań, chociaż parę minut jeszcze! I jak tu odmówić takiemu słodkiemu wołaniu.
Wyrywam się z jej/jego objęć ostatkiem sił.
Poza tym mam tu jednego takiego nowego znajomego.
Dzień w dzień co najmniej dwa razy przylatuje do mnie w odwiedziny i łazi po ogródku pewna ptaszyna.
Zbiera ewidentnie świeżo skoszoną trawkę – może buduje gniazdo.
Oto ona, czyli ptaszyna.
Zerka na mnie co chwila i coś tam pogaduje, poćwierkuje. Słyszę, ale nie rozumiem, co do mnie gada. Może to samiczka i musi ponarzekać na swojego samca.
Często w te gorące dni mogłam wreszcie się rozebrać do letnich ciuchów, usiąść pod parasolem i wypić kawę albo zjeść arbuza.
Zachwycam się chociaż tymi kilkoma kwiatami w ogrodzie. W tym roku nie mam głowy i czasu na ich sadzenie ani pielęgnowanie.
Mimo, że noga jest w lepszym stanie, już prawie zeszła opuchlizna, to nadal bardzo szybko się męczę.
Właściwie zmęczona jestem przeważnie przez większość dnia. Taki czas. Trzeba przez to przejść.
Zawodowo dokonało się w mojej nowej firmie kilka ważnych postępów, z czego bardzo się cieszę. Ale to nadal początek drogi. Oby była to droga w dobrym kierunku i z dobrym kapitanem u steru (ja jestem niezłym pierwszym oficerem).
Co do innych spraw, życie toczy się krok za krokiem.
Kolejne dni naznaczane są kubkami kawy, herbaty z goździkami, cytryną i imbirem, warzywami z patelni itd.
Sypialnia. Rolety w górę. Łazienka. Kuchnia. Kawa. Gabinet. Komputer. Łazienka. Kuchnia. Gabinet. Gabinet. Gabinet. Uffff. Kuchnia. Salon. Łazienka. Rolety w dół. Sypialnia.
I cały cykl powtarzamy od nowa.
Jest raz lepiej, raz gorzej.
Jednego dnia świetnie, drugiego kompletnie do chrzanu. Ale przecież nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.
Na szczęście z tendencją do prostowania ścieżek. Ale w tym celu w ostatnim czasie trzeba było podjąć kilka ważnych decyzji.
I tyle tego z kronikarskiego obowiązku zamieszczonego opisu moich ostatnich dni.
Aha. Dziś miałam pierwszy raz wykonać tłumaczenie ustne jako tłumacz przysięgły dla sądu w moim mieście. I nawet tam pojechałam.
Niestety okazało się, że policja nie doprowadziła zatrzymanego do sędziego, tylko puściła go wolno. Prowadzić samochodu dalej nie mógł, ale mógł iść. No więc poszedł. Szkoda, że nie miałam okazji popracować. Na szczęście przysługuje mi zwrot za dojazd i opłatę parkingową. Ale muszę się wczytać, jak się tu wystawia te rachunki i jakie są te zwroty. Sądy w obu naszych krajach są podobne pod jednym względem: wszystkie mają tak samo długie korytarze.
Chociaż muszę przyznać, że ten sąd mi się od środka podoba.
Przy jedzeniu i do łóżka biorę najczęściej jakąś książkę, ostatnio miałam do nich szczęście. Teraz czytam „Tkanki” Dominiki van Eijkelenborg. Ciekawie się zaczyna.
Miłego wieczoru i weekendu Wam życzę!
« Wielkie zapylanie | Klamra »
To raczej pan kos, bo kosiarki sa zdecydowanie jasniejsze, troche nakrapiane, a panowie chodza w czarnych garniturkach.
Iwona, kto jak nie Ty? Spokojna glowa, ze dojdziesz do celu i wiele osiagniesz. Moze teraz wydaje Ci sie, ze wszystko sie slimaczy i przeciaga, ale puzzle Twojego zycia coraz przejrzysciej sie ukladaja, widac juz zarys calego obrazka. Cierpliwosci!
To ten jest zdecydowanie w czarnym garniturku, ale kwili i ćwili do mnie jakbyśmy się znali, w sumie to się znamy już od pewnego czasu. Szczególnie od kiedy Mozart jest na urlopie u mojej Mamy.
Czasem myślę tak, jak Ty, że kto jak nie ja. Ale kiedy mam chwile zwątpienia czy przemęczenia, bywa trudno.
Mam nadzieję, że nakreślę ten obrazek dość zdecydowanie już niedługo.
Uściski, dobrze, że jesteś 🙂
kiedyś dojeżdżałem do sądu jako świadek, a dokładniej poszkodowany /sprawa, którą serialowa sędzina Judy ogarnęłaby w pięć minut, a się zrobiło pięć, czy sześć posiedzeń/, pod Wawę… zwrot za koszta związane z dojazdem się należał, niby grosze, bilet ZTM i kolejka WKD w obie strony, ale frank do franka i złożyła się szklanka, byłem bez litości, we wniosku z rozpędu wpisałem nawet sesję na której nie byłem z powodów zdrowotnych, załączniki w postaci biletów nie były konieczne, bo kto zbiera takie śmieci i po jakimś pół roku z ogonkiem przelew przyszedł……to kos, bez wątpliwości, fajne ptaszysko……z tymi kulami, a raczej… Czytaj więcej »
Ano sądy nie zawsze są logiczne, a organy prcesowe nagle bywają nadzwyczaj łaskawe. Też uważam, że do własnej pracy czy pracy ogranów ścigania i sądownictwa, kiedy Ci się należy, nie należy odpuszczać. Nota bene właśnie zaczynam walczyć z polskimi sądami o moje wynagrodzenie ze stycznia. Nie spieszy im się, nawet nie ma postanowienia o wynagrodzeniu, a tu maj się kończy niedługo…Nie da się na czas choroby zaplanować czegoś więcej niż rekonwalescencji. Ja jestem pracie ciągle zmęczona, ciało potrzebuje łagodnego traktowania, wyrozumiałości i czasu, żeby dojść do siebie. No i właśnie też dojść jakoś nie może… Ale dojdzie, jeszcze trochę, codziennie… Czytaj więcej »
Ale piękne to pierwsze zdjęcie…
Tylko trzeba było się schylić, żeby to zobaczyć z tej perspektywy 🙂
Albo położyć. To moja ulubiona perspektywa.
Tak, też lubię takie zdjęcia zrobione na leżąco, albo z niskiego przyklęku.
"Wędrowanie" to życie, i dopóki się nie zatrzymamy to żyjemy. Tak naprawdę nie ma w życiu sytuacji, że możemy się zatrzymać i "stać w miejscu".
Możemy tylko na chwile przystanąć a w trakcie tego chwilowego odpoczynku już kiełkują w nas nowe pomysły, nowe cele i znów zaczynamy wędrować do kolejnego celu. Czasem mamy gładką drogę, czasem trafi się wyboista, ale ważne, że wciąż idziemy.
Dasz radę Iw, dasz radę!
A to ptaszę to chyba kos. Tu jest ich mnóstwo i wcale nie są płochliwe.
Przypomniałaś mi, ze mam w lodówce arbuza!
Miłego dla Ciebie;)
Podobno całe życie to droga i nie ma zbyt wielu stabilnych przestojów. Ja wiem. Ale wędrowiec bywa zmęczony i czasem chciałby chociaż odpocząć, a czasem wysiąść z karocy i popatrzeć na piękny krajobraz wokół siebie.
Szczególnie po tym, kiedy przez długi czas przemieszczał się tą wyboistą drogą.
Ten też nie jest płochliwy, korzysta z faktu, że Mozart się u mamy urlopuje.
Szkoda, że ja mojego arbuza już zjadłam.
Dziękuję i Tobie nawzajem!
Oczywiscie ze jak wchodze w internet, to zagladam do Ciebie i mysle co u Ciebie.
Wygladasz bardzo ladnie, w ogrodku pieknie, te niebieskie kwiatki to chyba niezapominajki, lubie takie male kwiatuszki, ptak tez sie dobrze czuje w ladnym ogrodzie i w Twojej obecnosci.
Tez sobie cenie wygodne, przyjemne lozko, a w ciagu dnia nie ma to jak polozyc sie na kanapie z ciekawa ksiazka, a w zasiegu reki kubek z goracym imbirem na przyklad.
Te kwiateczki są miniaturowe, tylko mają dość długie łodyżki. Samosiejki wszystkie, a takie śliczne.
Też sobie bardzo cenię wygodę, wygodne łóżko czy kanapę. A ostatnio szczególnie.
Dziękuję, na tym zdjęciu nie widać na szczęście zmęczenia.
Nie ma to jak imbir! 🙂
Uściski Marigold!
Byłam w Polsce i trafiłam w upały. Z wielką ulgą przyjęłam kilkudniową porę deszczową po powrocie do Szw. Zimność działa na mnie pobudzająco, machnęłam trzy obrazy, czwarty w drodze.
Miewam ostatnio takie miłe sny, że też nie mogę wstać, bo po obudzeniu się, jeszcze marzę jakby wymyślając senną kontynuację. Niesamowite uczucie 🙂
U mnie też zawodowe zmiany, wygląda na to, że wkrótce podpiszę konkretną umowę i będą mnie przyszpilały do biurka jakieś terminy… na razie to brzmi jak abstrakcja 😀
Dziwne miałam sny w ostatnim czasie, ale ich nie zapisuję, więc wszystkie zapominam. Tylko niektóre mi się potem czasem nagle przypominają.
Zimna nie lubię, źle się w nim czuję, często się od niego przeziębiam albo mnie boli głowa.
Ciekawe, jaką pracę sobie znalazłaś. Zawsze są plusy i minusy – z jednej strony koniec wolności, z drugiej ekonimiczna pewność jutra.
Trzymam kciuki za Ciebie!
Dobrze, że ze zdrowiem lepiej, wkrótce całkiem dojdziesz do siebie. Pięknie tam u Ciebie, z kosem, arbuzem, drobnymi kwiatkami. Odpoczywaj ile się tylko da!
Wyłapałam te najbardziej pozytywne momenty, nie ma co tkwić za długo w smutkach. 🙂
Iw będzie lepiej pomalutku. A w tym czasie właśnie czytaj, Gdyby mnie unieruchomiło, to bym piała z zachwytu, że mogę tylko czytać ))) buziol
Czytam ostatnio bardzo, badzo dużo. W odróżnieniu od ostatnich 2-3 lat, kiedy nie mogłam się skupić nad książkami. Niestety nie mogę robić tylko tego, bo nawet z tą nogą nie przerwałam pracy, nie mogłam teraz pozwolić sobie iść na zwolnienie. Buzi!
Ano tak to jest.Jak w "bolyłudzkim"hicie. Czasem słońce czasem deszcz. grunt, żeby i w ten deszczowy czas mieć coś co przypomina o słońcu. Czasami wystarczy uwierzyć, że w końcu przestanie padać. Po deszczu świat wydaje się jeszcze piękniejszy, rozkwita. Niedługo rzucisz kule… dosiądziesz rowerka i wio… przed siebie. Tymczasem korzystaj z unieruchomienia i odpoczywaj od swojego adhd:)
Nikuś. Wiadomo, że u mnie jak i u Was czasem słońce, czasem deszcz. Z tym, że są rzeczy, które są nieodwołalne, które już się dokonały. I w obliczuktórych pozostaje podjąć ważne życiowe decyzje. Nie mogę siedzieć czytać i czekać na lepsze. Tylko znów muszę zakasać rękawy i działać. A trochę jeszcze ciężko w tym stanie zdrowia. Ale już i tak działam, znasz mnie troszkę, nie czekam, wymyślam rozwiązanie lepsze lub gorsze i wprowadzam je w życie, najwyżej potem dokonuję korekt. A jeśli nie wygram, to upadnę. A potem odpocznę, podniosę się i być może pójdę dalej. Jestem właśnie w trakcie… Czytaj więcej »
czyli Twoje adhd ma się dobrze. iwuś…sama wiesz, że właśnie to w Tobie lubię najbardziej. Jesteś fajterką. Tylko czasami trzeba odpuścić i mniej ważną walkę oddać walkowerem, by mieć siłę na wygranie wielkiej bitwy.
Co to jest fajterka?
Nikuś:
Chwilowo nie mam mniej ważnych walk, każda toczy się o rzeczy podstawowe. Głupoty odpuściłam dawno temu. 🙂
Frau Be:
Fajterka to spolszczone słowo od angielskiego faith – walczyć, wojowniczka 🙂 Lubię się w tej wersji, chociaż ostatnio czasem pozwalam sobie i na wersję soft, dopuszczam też inne emocje, nie tylko te wojownicze
To zupełnie jak w "Drużynie pierścienia" – idą do tego Mordoru, idą i dojść nie mogą, ale choć zajmuje to dużo czasu, to w końcu im się udaje, więc i Tobie się uda. Powodzenia 🙂
A po drodze krew, pot i łzy :)))