Dziś Was niestety mogę najwyżej zdemotywować, więc jeśli ktoś jest słabszy, lepiej niech nie czyta dalej. Ale jeśli chcecie wiedzieć, jak to jest u mnie, kiedy mam zepsuty dzień i trochę powspółczuć, to zapraszam dalej.
Mam takie chwile, albo całe dnie w życiu, kiedy jestem na siebie po prostu zła, stopniując ten przymiotnik nawet o wiele wyżej aż po „naprawdę wściekła”.
Dziś powoli właśnie taki dzień dobiega końca.
Jako że w mijającym tygodniu poniedziałek został pochłonięty przez podróż, a w kolejne dni zamiast dużo pracy miałam dużo telefonowania i ustalania spotkań, które w dodatku teraz będę jeszcze przekładać, nie wyrobiłam się z pracą. Trochę zrobiłam, ale nie wykonałam planu, chociaż był realny.
Teoretycznie nie zostało mi zbyt wiele pracy, ledwo kilka tekstów, których korektę muszę przeprowadzić. I jedno zlecenie, które zrobię w godzinę, bo więcej na to nie potrzeba.
Problem w tym, że wszystkie te teksty do korekty są diabelnie skomplikowane, męczące, najeżona specjalistyczną terminologią, paragrafami, nazwami własnymi, a do tego zdaniami o składni na 2/3 strony, czyli tym, czego tłumacze nie lubią najbardziej, bo to właśnie zabiera najwięcej czasu.
Pomyślałam więc sobie, że dziś zrezygnuję z wypoczynku, a zamiast tego nadrobię pracę.
Z pewnym żalem, ale zdecydowanie odmówiłam Mojemu wspólnego wypadu do Bremy, nie – ja miałam być twarda i zrobić swoje!
Ale nie mogłam nie ufarbować na początek dnia odrostów, bo już je zarzucałam na plecy i patrzeć na siebie od tygodnia nie mogłam. Włosy zrobione, powoli przechodzę w brązy, a mina – wynika z mojego dzisiejszego niezadowolenia z siebie.
Ot tego więc zaczęłam dzień. No może niezupełnie…
Przede mną do łazienki wpakował się Mój Miły i nie dość, że wykonał cały komplet zabiegów stylistycznych na sobie, to jeszcze wziął się i umył w komplecie łazienkę. Zwykle bym się ucieszyła, ale dziś przez to czekałam na swoją kolej nie 15, a 45 minut.
Czekając zadzwoniłam do Przyjaciółki. Rozmawiam, pukam do łazienki, pytam grzecznie, kiedy kończy i widzę, że tam wielkie sprzątanie z myciem wszystkich sprzętów odchodzi. No kurka wodna, a powiedziałam, że chcę za chwilę wejść i zrobić sobie te włosy. No wiem, powinnam się cieszyć, że sprząta, ale przecież trzeba słyszeć, co mówi druga osoba, a nie wymyślać na siłę, jak ją uszczęśliwić porządkiem na błysk.
No dobra, zrobiłam co trzeba z włosami, po czym zrobiłam sobie zdrowe śniadanie. Bo na to też przecież trzeba czasu. Śniadanie już jadłam późno, kiedy więc je dokończyłam, okazało się, że akurat leci w telewizji jeden z moich ulubionych niemieckich programów, polegający na odnawianiu domów ludziom w ramach pomocy dla potrzebujących, którym z powodu różnych nieszczęść życiowych nie udało się dokończyć rozpoczętych prac budowlanych.
Popatrzyłam, nie wiem kiedy minęły dwa odcinki i już trzeba było robić i jeść obiad.
Po obiedzie Kicia zamiauczała mnie na śmierć, że „juuuuuuż niiiiiic jeeeeej nieeeee smaaaaakuuuuujeeeeeeeee! I naaaatyyyyychmiaaast maaaaaaaam jeeeeeeej kuuuupiiiiiić coooooś dooooo jeeeedzeeeeniaaaaaa, boooo z głoooooduuuu uuuuuuummmrzeeeeee!”
Wybrałam się więc po zakupy, nakupiłam sporo zapasów i od razu poczęstowałam miękkim żarciem, którego brakowało od dwóch dni. To znaczy była jedna duża puszka, ale po otwarciu zasłużyła na zjedzenie tylko jednej porcji, więcej nic. Może sobie stać i wysychać, ona tego nie tknie!
Taka to kapryśna panna z tej naszej Mozart!
I kiedy już się rozwinęłam z kurtek i rozpakowałam zakupy, okazało się, że jest godzina 18!
No dobrze, usiadłam przed komputerem, jeszcze jest sporo czasu, jeśli go wykorzystam, to mimo wszystko nie będzie dzień stracony.
No więc staram się pracować, mam też pomocnika tłumacza przy sobie, ale nijak nie mogę wejść w tryb pracy…
Postanowiłam się więc Wam poskarżyć na moją niemoc, może jak sobie ulżę, opowiadając o mojej smutnej niemocy, to coś mnie ruszy i czegoś jednak dokonam.
Czy jednak mi się uda, nie mam pojęcia. Tym bardziej, kiedy obok mam takiego wtulonego szkraba, który mi tu pochrapuje i posapuje.
Bo jak dziś już niewiele zrobię, to będę niestety miała pracującą niedzielę. A tego to naprawdę nie lubię…
I tak trochę będę musiała popracować, bo w poniedziałek wyjeżdżam na na zlecenie na dwa, a właściwie na trzy dni.
Co do osiągnięć w zmianie mojego trybu dobowego, o którym pisałam TUTAJ, ogólnie szło mi nieźle. Zaczęłam zasypiać najpóźniej koło północy, wstawać też już wcześniej. Ale wczoraj postąpiłam najgorzej, jak tylko można – oglądałam głupoty w internecie i nie zauważyłam, jak się zrobiła 2:30. No i oczywiście wstałam odpowiednio, czyli o 9:45. No nic, to jedna skucha, dziś już kładę się znów wcześnie i mam nadzieję, wstać przynajmniej o 7:30 jutro rano.
Pocieszam się, że to nie koniec świata, tylko jeden dzień, ale mi naprawdę zostaje na pracę coraz mniej czasu, a terminy gonią. Ech, beznadziejnie się czuję głównie z tym czasem zmarnowanym na głupoty!
p.s.
Za moment muszę robić kolację, bo jestem strasznie głodna, a dzień praktycznie zmarnowany. Chyba już nie da się go uratować. Jedyne plusy to ładne włosy i pełna spiżarnia dla Mozarta.
Nie no, ja Cie nie poznaje, Iwona! Trzeba wykonac egzorcyzmy, bo jakies zle w Ciebie weszlo i opuscic nie chce. :)))
Cóż, może faktycznie egzorcyzmy by pomogły, tylko że tu nie o złego ducha chodzi, tylko raczej o część mnie, która została osłabiona i nie daje rady.
pozdrowienia
Moje doświadczenie z kotem mówi mi – tylko malutkie puszeczki i saszetki, czyli teraz dobrze zabezpieczyłaś spiżarnię kotu.
Jest kilka rzeczy, do których długo nie mogłam się przyzwyczaić, od kiedy zamieszkałam z mężczyzną. Po prosto ten mój duch wiecznego singla, czasami nadal myśli, że jest sam i ma ochotę męża wyrzucić XD szczególnie w takich chwilach jak Tobie się przytrafiła z łazienką XD
Nie było tak tragicznie – słusznie prawisz na koniec notatki – to przecież tylko jeden dzień. I to jest motywacja 🙂
W mojej ocenie życie z mężczyzną jest bardziej skomplikowane, niż życie singla, bo trzeba się do wielu rzeczy przystosowywać i ciągle chodzić na różne kompromisy. Niekoniecznie wygodnie się z tym żyje.A już dogranie przyzwyczajeń dwóch osób z ilomaś latami doświadczenia na koncie to wyższa szkoła jazdy.Niejeden raz nachodzi ochota, żeby albo wyrzucić albo się wyprowadzić, czasem naprawdę tracę cierpliwość, mimo że żyć osobno też bym nie chciała.Niełatwe to wszystko jest.Pochwalę się, że wczoraj jednak na koniec dnia dokończyłam jeszcze to mniejsze zlecenie, o którym pisałam.A dziś zrobiłam cztery kolejne korekty i powystawiałam do trzech z nich faktury, a dzień się… Czytaj więcej »
Widzę to tak samo jak Ty – opuściłam całkiem poukładane życie, w którym byłam całkiem szczęśliwa.
Nie mówię, że teraz nie jestem, ale czasami czegoś w tym brak, troszeczkę więcej szaleństwa np.
Kochałam życie jako singiel. Miałam tysiące zajęć, rozwijałam większość swoich pasji, dbałam o przyjaźnie – teraz nie robię żadnej z tych rzeczy, które kiedyś dawały mi wiele siły.
A jednak kochamy tych naszych mężczyzn i nie zamierzmy się wcale wyprowadzać 😉
Czasami zamierzamy 🙂
No no no… będzie dobrze. Czasem dopadają Nas złe dni. Niech czarne chmury szybko odchodzą.!!!!!!
Oby tak było, póki co ciemne chmury od dość dawna się zbierają i jakoś ciągle rzadziej jest to jasne niebo…
Uściski!
Co te koty mają z wybrzydzaniem… Nasza ostatnio zbuntowała się na nową karmę (suchą), aż zaczęłam się martwić, że coś się jej stało, zachorowała czy co. Trzeba było polecieć po opakowanie tańszej i cud! Kot wdupia, aż się jej portki trzęsą. Z tamtą karmą nie wiem co zrobię, chyba rozsypię cichaczem koło bloku, żeby bezdomniaki zjadły.
Trochę pocieszne z tą łazienkową sytuacją. Niby, jak piszesz, fajnie, że sprząta sam z siebie, ale wystarczy, że pora nie ta i już jest źle. No nie dogodzi 😉
Ja mam całe pudełko różnych karm suchych, bo czasem to ze 2-3 razy dziennie trzeba zmieniać, żeby coś zjadła!I często faktycznie wybiera tę tańszą, ale znam jeden rodzaj takiej, której w ogóle nie próbuję kupować – to taka mielona, że nie czuć kawałków ryby czy mięsa. A inne, razem z warzywkami wpieprza, aż się uszka trzęsą :)!Może się czepiam, ale faktycznie w takich (i innych) sytuacjach czasem nie rozumiem, dlaczego tak trudno jest posłuchać drugiej strony, wtedy przecież wszystko jest jasne. A ja komunikuję bez problemu, nie czekam aż się chłop domyśli, tego oduczyłam się już dawno.No nic, do następnego… Czytaj więcej »
Oj, cos wiem o tym 😀
Dni mijaja nie wiadomo kiedy, czasu na nic nie ma, zawsze cos wazniejszego jest do zrobienia niz to co zaplanowane. No coz, priorytety trzeba miec! Wlosy to niestety, jeden z nich ;-)))
No właśnie, o ile na przykład brak owłosienia tu i tam jest widoczny dopiero po zdjęciu części garderoby, to włosy są widoczne z daleka i muszą jakoś wyglądać, inaczej nie wypada się pokazać. 🙂
Coś wiesz o "męskiej logice"? 🙂 Z pewnością wszystkie wiemy, które z mężczyznami mieszkamy.
Powoli wyprowadzam sprawy na prostą, czego sobie (i Tobie przy okazji) bardzo życzę!
Czasami tak bywa, że robimy sobie plan na cały dzień, ale zamiast co realizować snujemy się po domu jak smętne owce tracąc czas na głupoty, a potem na koniec dnia budzimy się z ręką w nocniku i plujemy sobie w brodę, że dzień tak szybko zleciał, a my jesteśmy w czarnej du..w. 😉
Pozdrawiam
Ano bywa, na szczęście popchnęłam mimo wszystko trochę spraw do przodu i wczoraj i dzisiaj. 🙂 I powoli wychodzę na prostą.
Pozdrowienia, witaj na moim blogu 🙂
Też tak czasem mam, że mi się plan dnia rozjeżdża i z tego, co zaplanowałam robię niewiele albo i nic. W taki dzień nawet pofarbowane włosy nie cieszą, mimo że to jedyny zrealizowany w całości punkt dnia.