Park i zamek w Wilanowie |
I to nie tylko dlatego, że miałam tu w tym czasie pracę, zlecenia. Ale i dlatego, że dzięki temu udało mi się poznać wielką siłę przyjaźni. Nie chcę być patetyczna, ale tak to właśnie odczułam.
Tak więc ja może jeszcze mogłam przyjeżdżać, ale już mój przyjazd w maju na leczenie z koteczką był w tych warunkach niezwykle utrudniony, aczkolwiek konieczny.
Mozart jest kocią jedynaczką, która żyła wprawdzie latami zgodnie z psem, ale nie jest póki co nastawiona na życie z innym kotem pod jednym dachem i bardzo się stresuje, kiedy do takiej sytuacji dochodzi. A ja nie chciałam jej sprawiać niepotrzebnego stresu, skoro z tym kotem nie będzie żyła dalej na co dzień.
I tak ma dość stresów z powodu choroby skórnej ogonka i częstej konieczności leczenia tego sterydem oraz wynikającego poniekąd z tego ograniczenia wolności, bo od dawna nie wychodzi na dwór, podczas gdy w Warszawie w moim starym domu przez lata była kotem wychodzącym.
W listopadzie w ubiegłym roku mój dom w Polsce został sprzedany, a ja pojechałam do Niemiec. Jak pisałam w poprzednim wpisie o moim życiu zawodowym w DE, miałam nadzieję, że moja sytuacja zawodowa w Niemczech ułoży się dość szybko i pozytywnie.
Wszystko to jednak okazało się trudniejsze, niż przypuszczałam. Dla równowagi zaczęły do mnie spływać zlecenia w Polsce, często w Warszawie.
I tak rozpoczęło się moje goszczenie, które na roboczo nazwałam waletowaniem po domach Przyjaciół. Już o tym wspominałam, pisząc o moim cygańskim życiu w Warszawie.
Cały dotychczasowy okres spędzany w Warszawie przez wiele tygodni pomieszkiwałam u Przyjaciół.
U Justyny, u Ani, u Eli. Miałam też otwarte zaproszenie żeby zatrzymać się u Iwony, ale w tym czasie akurat wyprowadziła się do chorowitej ostatnio Mamy, a mieszkanie z jej mężem pod jej nieobecność nie wchodziło dla mnie w grę (ale propozycja się liczy!).
Z Justyną znamy się od czasu, kiedy obie miałyśmy 17 lat. Poznałyśmy się w klubie sportowym i połączyła nas przyjaźń, której jestem pewna i która się nie skończy. W tarapatach zawsze mogę się zwrócić do niej, a ona do mnie. Nie wymaga to zbędnych wyjaśnień czy wstępów, nawet jeśli wcześniej bywa, że nie kontaktujemy się tygodniami.
… i z jej łazienki (jednej dla 5-cio-osobowej rodziny plus w godzinach pracy dla kilkorga osób z biura).
Takie wspaniałe bułki pieką… mniam!
A kiedy się trochę lepiej poczułam, zaczęłam też korzystać z jej sprzętu sportowego.
Po czym Justyna musiała wyjechać, a ja chciałam zabrać do siebie koteczkę, ale nie mogłam jeszcze wrócić do BH.
Pobyt u Justyny był dla mnie bezstresowy, bo znamy się wieki i czuję się w jej rodzinie całkowicie akceptowana i nie mam żadnych oporów, żeby być sobą. A jednak musiałam też rozwiązać problem, co zrobić z Mozartem.
W czasie mojego pobytu leczniczego w maju , kiedy chciałam pobyć tydzień z kicią, poprosiłam o możliwość zatrzymania się Anię.
Mozart była zachwycona, że wreszcie jest ze mną, a i ja miałam czas na pobycie z własnymi myślami i zastanowienie się nad sobą i swoimi planami na przyszłość.
Jednak na czas mieszkania u Justyny nie mogłam wziąć ze sobą Mozarta, bo jej mieszkanie jest częściowo połączone z biurem i nie mogłam obarczyć wszystkich jej domowników i pracowników koniecznością uważania na moją kotkę.
Brak możliwości wzięcia koteczki ze sobą na ten czas był dla mnie dość trudny, a zostawianie chorego kota gdzieś w jakimś hotelu dla zwierząt wydawał mi się nie do przyjęcia. Na szczęście udało się rozwiązać i ten problem.
Naprawdę nie miałam pomysłu, jak z tego wybrnąć, ale postanowiłam znów poprosić o pomoc przyjaciela. A jak pamiętacie w BH weterynarze nie chcieli leczyć Mozarta tym lekiem, który mu pomaga, tylko postanowili na niej eksperymentować. Wrrr, nadal się wściekam, kiedy o tym pomyślę.
Właśnie kiedy już zwątpiłam we wszystko, pojawił się pomysł, żeby zadzwonić do Konrada. I ten serdeczny kumpel na moje pytanie, czy zgodzi się, żeby Mozart spędziła u niego dwa tygodnie, bo musiałam ją przywieźć na leczenie, odpowiedział:
Mozart szybko się odnalazła u Konrada, świetnie się u niego czuła i dobrze, bo musiałam tam spędzić nie tylko dwa tygodnie. Bo po pewnym czasie okazało się, że nasz pobyt przedłuży się o tydzień, bo musiałam załatwić dodatkowo kilka spraw. I jak nie docenić Konrada, który zgodził się na ponowny pobyt Mozarta jeszcze przez cały dodatkowy tydzień.
Od razu po dojechaniu na miejsce do Konrada, poszła jeść, |
A tak czekała na mnie patrząc na drzwi … może wróci i mnie zabierze. |
Jest koniec lipca 2017 i ponownie w związku z pracą jestem w Warszawie.
Z mojej opowieści, jak wygląda moje obecne życie zawodowe, wiecie już, dlaczego bywam tutaj tak często.
Jak fajnie mieć takich przyjaciół 🙂
Dobrze ,że w dzisiejszych czasach jeszcze istnieją .
Kult pieniądza bardzo zmienił wielu ludzi…
Biedna koteczka, tak czekała na Ciebie stęskniona.
Zdrowia Wam życzę nadal…
Moje doświadczenia są jak najlepsze. Chociaż domyślam się, że dla moich gospodarzy mój pobyt chwilami na pewno był uciążliwy, to nie dali mi tego po sobie poznać :).
Teraz też czeka stęskniona, dobrze, że już w poniedziałek wracam.
Dziękuję nieustająco Krysiu! <3
Krotko mieszkasz poza Warszawa, znajomosci sa jeszcze swieze i nie zdazyly wystygnac, wiec takie goszczenie jest jakby zrozumiale samo przez sie. Po kilkudziesieciu latach juz inaczej to wyglada i to wcale niekoniecznie z Twojej winy. Moze kiedys popelnie na ten temat osobny post.
Nigdy wcześniej nie korzystałam tak masowo z grzeczności moich Przyjaciół, bo nawet nie miałam takiej potrzeby. Ale cieszę się, że to się w tej sytuacji konieczności życiowej okazało możliwe. Nie wiem, jak będzie za kilkanaście lat, bo tego nie wie nikt. Ale póki co moi Przyjaciele sprawdzili się w 100%!
Tacy przyjaciele są bezcenni 🙂
Też tak uważam, naprawdę świetnie, że ich mam!
Gratuluję tak licznego grona wypróbowanych przyjaciół. życzę jak najszybszego ,pomyślnego załatwienia spraw i wyleczenia Mozarta, bo przecież w Niemczech czeka na Was ktoś stęskniony. Pozdrawiam.
Mozart czeka na mnie w Niemczech razem z Mikaelem. Ale już niedługo. 🙂
dziękuję, ona już zawsze będzie zagrożona, ale może uda się jej to zaleczyć…
Ostatnie zdjęcie wygląda jak akwarium. Aż człowiek szukał na nim rybek.
Faktycznie trochę jak akwarium. A to jeden nieco zapuszczony ogródek, pięknie ta paproć wyrosła, dlatego zrobiłam jej zdjęcia. 🙂
Jak mówi stare przysłowie niedźwiedzie, prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, czyli w potrzebie noclegu na przykład.
Dlatego właśnie warto się pochwalić, jak się już tych przyjaciół w biedzie zaznało :)))
Cudowne kotelki