Wiem, że wielu z Was tutaj jest rodzicami (tak wiem, że to wbrew zaleceniom Min. Czarnka, tym bardziej chętnie będę używać), a to młodego narybku, a to już całkiem dorosłych dzieci. Jako młody rodzic często myślimy, że najtrudniejszy jest etap dochowania niemowlęcia do jakiej takiej samodzielności. Każdy etap na swój sposób bywa trudny, co wie każdy, kto był się załapał na funkcję rodzica. Tak więc owszem, ten jest bardzo trudny. Ale jednak chyba większa jazda jest, kiedy następuje etap wchodzenia w dorosłość, po czym kiedy nasza latorośl już metrykalnie jest dorosła.
Moja przyjaciółka wprowadziła w swojej rodzinie zasadę, że do 18-tego roku życia, a dokładniej do matury robi wszystko jako samica-matka, nadzoruje, pilnuje, doradza, naciska, wozi i pomaga. Zapowiedziała, że od chwili zdania matury, da córce pełen luz, czyli powiedziała, że od tej chwili jest dorosła i we własnych sprawach decyduje absolutnie samodzielnie i tak zrobiła. Jakież było zdumienie jej córki, kiedy krótko potem na pytania dotyczące studiów, bycia na studiach, kontaktów z rówieśnikami zaczęła odpowiadać: teraz już jesteś dorosła, decyduj sama! Moja przyjaciółka jest w tym nieugięta. Na dalsze pytania: Mama, a co mam zrobić z….? – odpowiada, ale jesteś pewna, że chcesz poznać moje zdanie? Naprawdę mam Ci powiedzieć? I pyta co najmniej trzy razy, zanim udzieli rady. Powiem tak: system się sprawdza. 🙂 Reszty nie dopowiem, bo Młoda jest moją ulubienicą i liczę się z tym, że może zajrzeć na mojego blogaska.
Z perspektywy matki dorosłej kobiety, którą obecnie jest moja córka, mogę powiedzieć, że najtrudniejszą rzeczą bywa od wielu lat, w zasadzie od czasu dojrzewania, jest dla mnie wycofywanie się ze swoimi uwagami, popularnie zwane buzią w kubeł, czy jakoś tak. Jednym słowem: wiem, ale nie powiem.
No bo przecież my to już wszystko wiemy, mamy doświadczenie, liznęliśmy tego i owego, argumentów za wtrącaniem się w życie dorosłej osoby pojawia się w głowie zawsze sporo.
Tych przeciw raczej mniej… A przecież wystarczy czasem wziąć głębszy oddech i zastanowić się:
- czy osoba, o którą chodzi w ogóle ma ochotę na rozmowę na dany temat? Wystarczy zapytać i uszanować decyzję na tak lub na nie.
- czy moja uwaga wniesie coś nowego do sytuacji i dyskusji?
- czy już tego nie mówiłam/-łem?
- czy wypowiadam się na temat znany lepiej mi, czy mojemu dorosłemu dziecku?
- czy w obecnej sytuacji mam coś mądrego do powiedzenia?
- czy moja uwaga pomoże, czy raczej wprowadzi niepotrzebne zamieszanie lub zamęt do sytuacji?
- czasem po prostu wydaje nam się, że musimy coś powiedzieć, a czy na pewno?
- czy przez 18 lat przekazałam/-łem dziecku takie wartości, które pozwolą mu podjąć właściwą decyzję w obecnej sytuacji? Jeśli nie, to i tak po ptokach.
- czy znam swoje dorosłe dziecko na tyle, żeby wiedzieć, że przemyślało już wszystkie rozwiązania?
- a może warto zapytać, czy ten dorosły (choć zawsze będzie moim dzieckiem) w ogóle życzy sobie usłyszeć naszą opinię, czy potrzebuje tylko wsparcia i wzmocnienia ode mnie, jako od rodzica?
I tak sobie myślę, że znacznie łatwiej większości ludzi jest w każdej sytuacji, nawet po osiągnięciu przez ich dziecko wieku dojrzałego, czyli 18 lat, jest nic nie zmieniać, czyli między innymi nadal stosować wypracowane przez lata schematy odzywania i zachowania się w rodzinie.
Łatwiej jest skomentować strój, a co gorsza wygląd, czy postępowanie, decyzje i wybory tak, jakby ten dorosły przed nami nadal miał 15 lat i robił coś z potrzeby buntu, niż trochę poczytać, rozejrzeć się, jak się zmienił świat od tych kolejnych 15 (czy coś koło tego) lat, doczytać i pomyśleć, a czasem nawet poradzić się mądrzejszych (czy to u psychologa), czy na pewno wszystko robiliśmy dla dobra dziecka, a nie dla własnych aspiracji, czy zaspokojenia własnych pragnień.
Łatwiej jest powiedzieć coś nieprzemyślanego, czy oczywistego, czy to, co zawsze mówiliśmy wcześniej w podobnych sytuacjach, niż po prostu wziąć głęboki oddech, pomyśleć przez chwilę i zrobić coś zupełnie innego. Czyli potraktować tę dorosłą osobę przed nami, jak dojrzałą, ukształtowaną OSOBĘ, a nie uprzykrzającego nam życie bachora czy niesamodzielnego brzdąca.
Rozumiem, że większość z nas jest zmęczona całym procesem wychowywania, zapewniania, zarabiania, organizowania, przekonywania do tego, co dla niego/niej najlepsze, namawiania do sprzątania, a często sprzątania za nie, słuchania wywodów, których koniec już i tak znamy… Ale czy na pewno nadal warto żyć życiem tej dorosłej osoby?
Może niektórzy z nas robią to ze strachu, żeby nie poczuć mijającego czasu. Bo w ten sposób jeszcze raz mogą poczuć się silni, mądrzejsi, bardziej doświadczeni (co gorsza najczęściej głównie we własnych oczach), niż analizować na bieżąco fakty i pogodzić się z tym, że nasze dorosłe dziecko od dawna wypracowało sobie własny sposób na życie, styl i poglądy oraz że całkiem dobrze sobie radzi z życiem.
Pokusa wtrącania się i dawania rad jest silna, bo chwilami nadal wydaje nam się, że ten młody, czy ta młoda nadal są żółtodziobami i mają mleko pod nosem i co oni tam wiedzą. Zapominamy nawet, że przecież wyprowadzili się już kilka lat temu, mają własne mieszkania (nawet jeśli pomagaliśmy kupić), samochody (tu to samo, co w poprzednim nawiasie), gust muzyczny i kulinarny. I że tego wszystkiego nie musimy z nimi już dzielić, bo nie ma konieczności wspólnego mieszkania i dzielenia przestrzeni.
Uwaga, do rad należą nawet te zakamuflowane: a czy na pewno przemyślałaś? Tak kur….a, przemyślała i przemyślał, w końcu po to ich wychowywałyśmy/-liśmy – a nawet jeśli nie, to najprawdopodobniej choć będzie trudno, poradzi sobie i z błędem, który właśnie popełnia. A takie pytania tylko irytują, nic nie wnoszą, w dodatku podważają inteligencję dojrzałego interlokutora. Sama ich nie znoszę. wrrrrr!
Dlatego czasem nie piszę o niektórych sprawach nawet na blogu, bo po latach pisania wiem, że niektórzy nie oparliby się przed zadaniem pytania: a czy przemyślałaś wariant ten czy tamten? Zawsze każdą moją decyzję analizuję dość intensywnie (jeśli jest czas, a zawsze należy zrobić tak, żeby był). Do tego robię to niesłychanie szybko, nie potrzebuję na to miesięcy, czy tygodni, czasem wystarczy kilka minut, rzadziej godzin lub dni. Po tym okresie wszystko mam ułożone w głowie i wiem czego chcę. Dlatego więc młodsza wersja mnie, nie miałaby umieć także tego? Ano przeważnie umie. Nawet kiedy mam wątpliwości, coraz częściej zaskakuje mnie na plus.
Osobiście ingeruję rzadko (chyba ze dwa czy trzy – jak opublikuję, to się na pewno dowiem, że więcej :), ale zdarza mi się jeszcze czasem podzielić swoim zdaniem w sprawach mojej dorosłej córki. I robię to jedynie wtedy, kiedy obawiam się, że z braku doświadczenia zagrożone jest zdrowie lub życie (również w znaczeniu fatalnych w skutkach osobistych decyzji) mojego dorosłego dziecka, bo wypowiedziałabym swoje zdanie też w przypadku zaprzyjaźnionej osoby. Co do decyzji finansowych nie mam obaw, wychowałam ją tak, że nieda sobie zrobić krzywdy.
U nas chyba jednym z najtrudniejszych momentów w życiu rodzinnym był czas na krótko przed wyprowadzką Młodej. Każda miała już od dawna własne zdanie na każdy temat i własną (najlepszą oczywiście) rację. Poddanie się w tej sytuacji na zasadzie starszeństwa matce traktowane było niczym zamach na wolność i demokrację. I te powstania, i spory o rację kosztowały nas strasznie dużo niepotrzebnie straconej energii. Stanęło na tym, że w wieku 20-tu lat Młoda wyprowadziła sie na swoje, a właściwie na wspólne do swojego ówczesnego chłopaka. Ponieważ robiła to stopniowo, bywając tam najpierw dwa-trzy dni w tygodniu, zmiana była nie skokowa, tylko łagodna. I wyszła na dobre obu stronom.
Może dzięki temu do dziś lubimy ze sobą przebywać, chociaż nie ma mowy o wspólnym zamieszkaniu.
Dojrzałyśmy obie i zdajemy sobie sprawę z różnic między nami. Wiedząc o tym staramy się je szanować, a nie wzajemnie przekonywać o racjach. Już wiem, że nauczyła się ode mnie tego, co trzeba i najważniejsze rzeczy udało mi się jej przekazać. Doceniam jej własny wkład we własne życie i umiem podziwiać za to, co osiągnęła już zupełnie sama, chociaż na bazie tego, co w najlepszej wierze jej zapewniłam. Umiemy się razem śmiać z moich matczynych słabości, niedoskonałości metod wychowawczych i tego, jak to obie pamiętamy. Zdarza też się nam też pośmiać razem ze słabości córki, ona też zyskuje już do siebie dystans.
Darzę ją matczyną miłością, ale też szanuję i doceniam za to, co i jak robi zawodowo, za jej samodzielność, zdolności, które wykorzystuje i jej zapał do pracy. Niesamowicie mi się podoba, jak rozwija się zawodowo i dojrzewa emocjonalnie, cieszy mnie świadomość, jak wzrasta jej pewność siebie.
Już mnie nie potrzebuje. I ja się z tego cieszę! No może troszeczkę, ale moja rola polega naprawdę już głównie na tym, żeby BYĆ, WSPIERAĆ i CIESZYĆ SIĘ z sukcesów, albo BYĆ razem w SMUTKACH.
Nie zawsze trzeba gadać, czasem dobrze przemilczany temat wraca sam do ponownych obrad i wtedy zapada właściwa decyzja. Ale może właśnie dlatego wraca i można go omówić ponownie, że na siłę jej nie przekonuję. W końcu jest dorosła i przekazałam jej w odpowiednim czasie wszystko, co trzeba, a raczej co umiałam. Wiem, że docenia, ale najważniejsze to to, że wiem, że sobie radzi!
A co jest tą najtrudniejszą rzeczą? Ano czasem po prostu nie wtrącać się i pozwolić być im sobą!
Ciekawa jestem Waszych doświadczeń z dorosłymi dziećmi, czy zaprzyjaźnionymi dziećmi, którym ciotkujecie/wujkujecie. A może macie interesujące obserwacje relacji rodzice – dorosłe dzieci – z Waszego otoczenia?
myślę, że najtrudniejszą rzeczą jest pozwolić dziecku na błędy
Właśnie, człowiek stoi obok, najchętniej zaciągnąłby ręczny, jak egzaminator na bocznym fotelu, a tu nie można, bo jednak te błędy to każdy sam musi popełnić.
Buziaki dla was obu!
Przyrzekłam sobie nie wtrącać się, zwłaszcza po ślubie syna, nawet do spraw związanych ze ślubem i weselem nie wtykaliśmy się.
Pytani, czasem cos dopowiadamy, ale coraz rzadziej pytają, w końcu 30letni ludzie mają swój ogląd na wszystko. Staramy się, by czuli wsparcie, także finansowe, ale na miarę możliwości, bo nasze potrzeby tez są ważne.
Nie jest łatwe być rodzicem, a jeszcze trudniej dziadkiem:-)
Joteczko, to jesteście w zdecydowanej mniejszości, jeśli chodzi o wtrącających się, większość rodziców najchętniej wręcz organizuje śluby! Brawo! Jeśli pytają, to wtedy należy dać najlepszą możliwą odpowiedź. Ale faktycznie 30-letni ludzie dają sobie już dobrze radę z życiem i próba przejęcia nad nim kontroli jest i śmieszna i karykaturalna. Dobrze, że myślicie w tym też o sobie, oczywiście, że i Wasze potrzeby są ważne, wielu rodziców w tym właśnie popełnia błąd, że zapomina o sobie i zajmuje się sprawami dzieci właśnie z braku własnego satysfakcjonującego życia. Nie wiem jeszcze, jak jest być babcią, ani dziadkiem :), ale na pewno, jak… Czytaj więcej »
Wyrażanie swojej opinii o tym co i jak moje dziecko robi zakończyłam w momencie, gdy dziecko wyprowadziło się z domu i tym samym z kraju. Z tym, że moje dziecko jakimś cudem „robiło mało głupot” nawet będąc jeszcze nastolatką. Miała wbite do głowy,że może nam mówić o wszystkim a każdy nasz zakaz był zawsze przez nas omówiony i uzasadniony. I, jak teraz widzę, te same zasady są stosowane w jej rodzinie- nie istnieją tematy „tabu”, bo chłopcy wiedzą, że nikt się na nich nie będzie wydzierał i że zawsze mogą o wszystkim powiedzieć rodzicom. A żeby było śmieszniej to mój… Czytaj więcej »
I dobrze Anabell, że umiesz trzymać się niewtrącania i niewyrażania opinii, dziecko wszak dość dorosłe, żeby nie powiedzieć dojrzałe jest, a i wnuki dojrzewają szybciej, niż się nam wydaje, dopiero co pamiętam, jak rozmawiałyśmy i to były takie maluchy z pszedszkola, a tu już w połowie szkół!
Dobre, mądre wychowanie procentuje w przyszłości właśnie przeniesieniem zdrowych wzorców do własnej rodziny. Tematy tabu tylko straszą, zamiast rozwiązywać problem, zamiata się go pod dywan, także dobrze, że ich u Was nie było.
Cieszę się zawsze słysząc, że Twojej córce i jej rodzinie dobrze się wiedzie :)))
ech, mam dorosłych aktorów, uczniów i dużo z nimi rozmawiam ale z zupełnie innej pozycji, nieco lepszej. Wbrew pozorom, słuchają. Faza buntu rozkłada się różnie ale nawet w szczytowaniu, słuchają… inna sprawa co z tym zrobią. Moim uczniom od małego mówię, nie bójcie sie uczyć na błędach, po to jest szkoła, żebyście się uczyli, inaczej by was tu niebyło, ale gdy już będziecie dorośli uczcie się na cudzych błędach. Ładna młoda kobieta, ta Twoja córka.
Bo łatwiej słuchać osoby z boku, niż matki czy ojca, to zawsze jest obciążone emocjami z dzieciństwa, a nikomu jeszcze nie udało się być rodzicem doskonałym, więc najczęściej jest to mieszanka wybuchowa.
Ja tam nigdy nie popełniam tego samego błędu jeden raz.
Zawsze dla pewności po kilka razy! 😀
Dla mnie najtrudniejsze było pogodzenie się z faktem, że nie wróci już to, co dawało mojemu życiu radość. A były to wspólne wycieczki, wspólne gry, dyskusje, przekomarzanie się, dowcipkowanie. I to codzienne.
Bardzo mi tego brakuje. Z żoną nie na wszystkie tematy można porozmawiać. No i ma inne poczucie humoru.
A z radami przestałem, gdy tylko zauważyłem, że i tak mają je gdzieś.
Jesteś jednym z rzadkich przypadków rodziców, w szczególności Ojców, którzy wyjątkowo cieszyli się życiem rodzinnym i celebrowali je. U mnie i w wielu innych rodzinach wiele spraw mijało w biegu, często niezauważonych, czego dziś trochę żałuję, ale takie były uwarunkowania i nie zmienię już przeszłości… Nam się z córką teraz jeszcze lepiej dowcipkuje i żartuje, doszła do perfekcji w ciętych odpowiedziach i rozwinęła jeszcze swoje złośliwe ale i zabawne poczucie humoru. Większość dorosłych ludzi nie potrzebuje rad – a nasze dzieci to już też dorośli ludzie 🙂 Ale widzę, że nadal jeszcze jesteśmy im potrzebni, nawet jeśli nie bezpośrednio jako… Czytaj więcej »
Kobietom generalnie jest łatwiej, bo potrafią godzinami rozmawiać przez telefon o niczym. To sprawia wrażenie, że córka wciąż jest przy Tobie. Ja nie potrafię, więc skoro chłopcy są daleko, nie mam z nimi kontaktu. Chyba, że mam konkretną sprawę.
To, co Wy panowie nazywacie rozmowami o niczym jest rozmową na ważne tematy, które się dzieją w naszym życiu, podtrzymuje więź i pozwala nawet polepszyć kontakt, a nie tylko zachować. Z mamą potrafię nota bene rozmawiać przez kilka sekund, załatwić sprawę i cześć :).
Na dłuższe rozmowy mam przyjaciółki, a z Córką raz na szybko, raz na dłużej :)!
Ciekawa ta metoda Twojej przyjaciółki – totalna terapia szokowa. Rodzicielskich doświadczeń nie mam i myślę, że już mieć nie będę, lecz Tobie serdecznie gratuluję córki, która daje radę w życiu, po swojemu, mądrze. To musi być dla Ciebie radość i duma! Sama jestem zdania, że w domu jest miejsce na tylko jedną królową, więc lepiej gdy dorosła córka nie mieszka z matką (lub teściową). Ja mam jedynie bratanicę. Z różnych względów (ogólnorodzinnych) mamy teraz bardzo ograniczony kontakt, lecz mam nadzieję, że to się zmieni. Niezależnie od wszystkiego, w zasadzie jedyną rzeczą jakiej wiem, że potrzebuje to to, bym jej wysłuchała.… Czytaj więcej »
Tak, moja przyjaciółka jest sławna z terapii i metod szokowych i w dodatku jest w tym niezwykle konsekwentna. 🙂 Nie wiem, czy ja bym tak potrafiła! Dziękuję za gratulacje, poklepałam się aż w ramię w twoim imieniu 🙂 Jest dokładnie tak, jak mówisz: Królowa może być tylko jedna w ulu, dlatego mieszkanie wspólne dwóch kobiet pod jednym dachem zawsze źle się kończy. Miałam przez kilka lat dość bliski kontakt z moją chrześnicą, ale jakoś ostatnio się rozluźnił, pewnie dlatego, że obie mamy swoje życia, każda żyje tym, co się dzieje na bieżąco i jest po prostu trudniej się spotkać, czy… Czytaj więcej »
Bywa tak, jak w przypadku mojego dziecka, że choć dawno wyprowadziła się, ma męża, to nieustannie dzwoni i pyta mnie/nas o zdanie. Czy mi się coś podoba, jak to ja bym zrobiła, co bym zaproponowała etc. W takiej sytuacji nie wyobrażam sobie, bym jej powiedziała, że jest dorosła i niech mnie już o nic nie pyta. Te dyskusje między nami bardzo mnie cieszą i oby jak najdłużej oczekiwała od nas takiej pomocy czy wsparcia. Często oczekuje akceptacji swojego pomysłu. Dawniej znałam koleżanki i kolegów ze szkoły czy uczelni z jej opowiadań i dzisiaj nic się nie zmieniło pod tym względem,… Czytaj więcej »
Dopóki to dorosłe dziecko samo pyta, zawsze można odpowiedzieć. Może nie byłaś matką nadopiekuńczą, tylko wystarczająco opiekuńczą i dlatego ta Wasza relacja przetrwała w takiej bliskiej postaci :), miło się to czyta, aczkolwiek na pewno Twoja Córka potrafi też decydować samodzielnie, to pewnie sprawia jej po prostu przyjemność konsultowanie spraw z Tobą.
Nowych znajomych mojej Córki też poznaję, jeśli mam okazję, chociaż tylu ich przybyło od czasu szkoły, że naprawdę czasem proszę ją o didaskalia :).
Dzięki za P.S. zajmę się tym, czyli prześlę zapytanie do twórcy strony, żeby się tym zajął.
Pozdrowienia i serdeczności!
Córka i jej mąż decydują o wszystkim, pracują, zarabiają pieniądze i je sami wydają. Oboje jednak potrzebują akceptacji, mimo, że i tak najczęściej ich wybory są decydujące. Ja na szczęście wyczuwam, gdy o coś im bardzo zależy, coś podoba się i otrzymują ode mnie akceptacje, mimo to, że nie zawsze coś jest w moim guście. Wiesz, ja całe życie dążyłam do tego, by dzieci miały wrażenie o samostanowieniu od najmłodszych lat. Do tego potrzebne są rozmowy, a tych zawsze było wiele 🙂 PS. Ciesze się, że witryna zostanie poprawna na bezpieczną, bo jednak częściej piszę na smartfonie. Dzięki serdeczne.
Dla naszych rodziców zawsze jesteśmy dziećmi, bez względu na to, czy lat mamy aktualnie 5, czy 55.Przekonuję się o tym dzięki mojemu dwudziestoletniemu siostrzeńcowi – mimo upływu lat, cały czas jest dla mnie promiennym przedszkolakiem, który pierwsze o co pyta po przebudzeniu, to: gdzie ciocia? Jednak w jego życie nie wtrącam się, chyba że sam poprosi mnie o radę, ale zdarza się to tylko w tych przypadkach, w których jestem dla niego autorytetem, a od poważnych życiowych rad jest babcia, bo jest najmądrzejsza w rodzinie. Pozdrawiam 🙂
Oczywiście można i tak, bo tak się utarło wierzyć i uważać. 🙂 Jeśli jeszcze młody człowiek ma ochotę słuchać, albo znajduje się akurat na rozdrożu i faktycznie otwiera się na Twoją opinię, czy opinię innej dorosłej osoby, która może mu faktycznie powiedzieć coś mądrego, to to jest jedyny przypadek, że można interweniować.
Uściski Annette i miło Cię znowu „widzieć”! 🙂
kiedy samemu się spieprzyło życie, trudno doradzać innym. tym bardziej własnym pisklakom. trzeba być strasznym hipokrytą.
Każdy ma inną definicję spieprzenia sobie życia. Myślę, że każdy ma coś do przekazania pisklakom (pięknie to nazwałeś), tyle że czasem nie robi tego w odpowiednim czasie, czyli kiedy dziecko naprawdę potrzebuje rodzica, trzymającego go za rękę i dającego oparcie. Dzieciak radzi sobie jak może, wypracowuje własne strategie, aż w końcu staje na nogi. I wtedy właśnie część tak zwanych rodziców, którzy wcale nie osiągnęli aż tak pięknego życia, żeby inni chcieli ich naśladować, przypomina sobie, że ma dziecko i że teraz to by jednak chętnie wzięło udział w jego życiu. W dodatku najchętniej właśnie w roli doradcy. Co z… Czytaj więcej »
Witaj Iwonko, dawno, ale to bardzo dawno temu nie było mnie tutaj. Pewnie też sporo straciłam. W wolnej chwili postaram się nadrobić zaległości – może się uda. Powiem szczerze, że mam super relacje z mamą i mama szanuje każdą moją decyzję. Płakała jak zdecydowałam, że jako jedyna córką będę zakonnicą ale nie zabroniła, nie mówiła że nie… nie mówiła że tak. Mamy umowę, że jak na pewno chcę coś, potrzebuję się dowiedzieć itd. to po prostu mam powiedzieć i tak jest. Ale mama nie decyduje o niczym – to bardziej z naciskiem taty się spotykałam, ale jest on coraz to… Czytaj więcej »
Dzień dobry Moja Droga, to bardzo ważne mieć zdrowe stosunki z rodzicami, szczególnie z matką, w końcu jest to najważniejsza osoba od urodzenia. Znam podobny przypadek uzależnienia kobiety od jej mamy, mama była przyjaciółką, powiernicą, wiedziała absolutnie wszystko i we wszystkim brała udział…. Nie za dobrze na tym wyszła koleżanka, bo potem miała mamę niemal na gorącej linii, nie mogła w ogóle zająć się własnym życiem. A już uzależnianie od kogokolwiek swoich decyzji, jeśli jest się dorosłym człowiekiem, uważam po prostu za objaw niedojrzałości tej dorosłej osoby. Można czasem trochę się czymś zasugerować, bo to normalne, ale dawać komuś aż… Czytaj więcej »
Iwonko, bardzo mi miło, że zaglądasz.
Tak jakoś nam poszło w te puzzle i klocki. Postaram się czasem rzucić coś innego. Na razie plan mam taki, że jeszcze chcę nadrobić zestawy ułożone. Może już nie jako maraton, ale codzienne posty (może dwa posty na dzień hihihi). Ten blog to raczej dla mnie taki katalog. Jeszcze troszkę potrwa zanim będę na bieżąco z postami. Wtedy znów zacznie się mix – przepisy, wyprawy, przemyślenia, Cola itd itp.
Serdeczności jeszcze raz 🙂
Postanowiłem nadrobić wszystkie popełnione błędy wychowawcze poprzez rozpieszczanie wnuczki. Myślę że jest więcej osób które widza w tym szansę do jakiejś autonaprawy
No nie wiem, czy to naprawdę jest metoda na naprawę błędów wychowawczych wobec własnych dzieci, ale z pewnością uspokaja sumienie. 😀