O 1.07.2022 znalazłam się znów w szkole, a raczej na kursie, który potrwa przez najbliższe 24 miesiące.
O szczegółach czyli co i jak, wolę na razie nie pisać, resztki mojego pogańskiego umysłu nadal niestety wierzą w „zapeszanie”, więc pozwolę mu się chronić o uroków. 🙂
Napiszę tylko, że to, czego my uczymy się na naszym kursie w dwa lata, na studiach zajmuje trzy lata. Więc przydadzą mi się Wasze kciuki, bo materiału jest naprawdę ogrom, przydaje się jeszcze doczytywanie różnych źródeł po zajęciach, żeby mieć szerszy obraz no i trzeba nieźle wkuwać, żeby regularnie zaliczać kolokwia, ale i zdać na wysokim poziomie egzamin końcowy, bo tylko to ma sens. Jesteśmy wszyscy dorosłymi ludźmi i na tym nam zależy.
Kurs odbywa się w Bremie, więc codziennie dojeżdżam tam z Bremerhaven. Pierwsze dni wsiadałam w samochód, przejazd mam opanowany od zeszłej zimy, kiedy to miałam tematyczny miesięczny kurs wstępny. No ale i przejazd autem kosztuje zdecydowanie więcej i nie zrefundują mi na pewno kosztów parkowania.
Tak więc od ubiegłego piątku przesiadłam się na komunikację miejską i podmiejską. I tak oto moim codziennym środkiem transportu stały się pociągi, a czasem autobusy. Muszę przyznać, że dla mnie to ogromna zmiana, bo nie jeździłam komunikacją miejską od wielu lat. Ale i pod względem kosztów i pod względem wygody to naprawdę lepsza opcja. Na lato niemiecka kolej wprowadziła tzw. 9 € Ticket, na który jeździ się zarówno pociągami podmiejskimi, regionalnymi, jak i autobusami i tramwajami.
Ale pierwszego dnia kolega z kursu podał mi apkę, która pokazuje wszystkie środki komunikacji, tzw. öffi, skrót od „öffentliche Verkehrsmittel„, czyli środki komunikacji publicznej.
I tu zaczyna się przygoda. Bo to chyba dla wszystkich jasne, że pierwszego czy drugiego dnia w zamieszaniu wysiadłam nie na tej stacji, to trzeba, chociaż grunt, że w swoim mieście :). Jako że była to pierwsza stacja w moim mieście, trzeba było dalej pojechać autobusem (następny pociąg miałabym za ok. 45 minut). Na pierwszy autobus, tuż obok stacji, spóźniłam się minutę. Na szczęście znam tę dzielnicę, bo mieszkałam tam, jak tylko sprowadziłam się do Niemiec. Tak więc poszłam jakieś półtora kilometra dalej na inny przystanek. Za chwilę podjechał autobus, do którego wsiadłam i kupując bilet u kierowcy (wtedy akurat umknęło mi, że 9 € Ticket wystarczy i tutaj) chciałam się dopytać, czy dojadę do mojej dzielnicy. Pan nie był pewien, właściwie po jego odpowiedzi powinnam wysiąść. Ja jednak zaufałam mojej apce i tym samym dojechałam do domu. Tego dnia zwiedziłam całe moje miasto, autobus krążył naprawdę wszędzie, zabrakło tylko, żeby jeszcze zrobił objazdówkę na platformie widokowej Hotelu Sail City! Ale już po 24 przystankach, w tym ostatnim, który sama znalazłam jako bliższy od mojego mieszkania, dotarłam do domu.
Innego dnia w ostatni weekend, wracając dość późno z Bremy, gdzie wybrałam się na spacer, wsiadłam do pociągu, ale pojechałam o stację za daleko, na Bremerhaven Dw. Główny, na szczęście na przeciwnym peronie stał pociąg powrotny na moją stację i szybko wróciłam gdzie trzeba. Na tym póki co moje zabawne przygody z dojazdami się kończą, ale nie ma obaw, pewnie jeszcze się jakieś pojawią, bo dopiero pierwsze dwa tygodnie kursu za mna.
Na pewno zastanawiasz się, czy Kolej Niemiecka, czyli Deutsche Bahn jest punktualna? Mniej więcej. Na zajęcia spóźniam się najwyżeh kilka minut. Do przejścia mam ok. 10 minut, więc jeśli pociąg dojedzie zgodnie z planem 8:03, jestem akurat na czas (8:15 zaczynam zajęcia). Jeśli spóźni się chociaż o 5 minut, to mimo że gnam, do „szkoły” docieram już po tym czasie. Ale luz, wszysy skądś dojeżdżają i na szczęście przy tym wykładowcy obowiązuje tzw. kwadrans studencki. Ale wszyscy zgodnie narzekają na kolej, więc czuję się jak w Polsce :). No i na przykład w piątek pociągu regionalne w ogóle nie jeździły, więc tym razem pojechałam do Bremy samochodem. Oczywiście była komunikacja zastępcza, ale w takie długie trasy nie lubię jeździć autobusami. Poza tym nie chcialam spóźnić się na Kolokwium.
Ano właśnie. W piątek miałam pierwszy sprawdzian z materiału, czyli cały ostatni tydzień był dość stresujący, szczególnie czwartek przed. Udało się napisać chyba całkiem nieźle, co ważne, bo wszystkie wyniki są wpisywane na listę wyników i liczą się jako element całego wykształcenia.
Na pewno zastanawiasz się, właściwie po co mi ten kurs? Już śpieszę z odpowiedzią. Praca w ostatniej firmie zakończyła się jakiś czas temu i trzeba było podjąć ważne decyzje, co dalej. Mój zawód tłumacza niem-pol bardzo dobrze szedł w Warszawie, ale nie da się z tego dobrze żyć w tak małym mieście jak Bremerhaven. Przeprowadzka za pracą na wolnym rynku byłaby odważnym przedsięwzięciem bez gwarancji powodzenia i musiałabym wybrać: Hamburg, Berlin albo inne duże miasto, gdzie koszty mieszkania są nieporównywalnie wyższe, a i znalezienie mieszkania z kotem trudniejsze. Tak więc zostałam tu, gdzie jestem i jakoś się urządziłam i zaczęłam szukać rozwiązań. Kilka miesięcy czekania i załatwiania i jestem tutaj, uczę się, i co ważne jest duża szansa, że po tym kursie znajdę bez problemu pracę.
Może jeszcze kilka słów o grupie. Są w niej fajni ludzie, każdy trochę z innej parafii, wszyscy mają jeden cel: chcą się przeszkolić zawodowo dostać dobrą pracę. Mieliśmy już pracę w grupie, więc zgraliśmy się jeszcze lepiej. Mam już minigrupkę towarzyską, z którą wczoraj wybrałam się na Breminale: jedna dziewczyna i jeden chłopak. Świetnie się bawiliśmy, posłuchaliśmy kilku koncertów, potańczyliśmy, co było bardzo potrzebne po tych wszystkich emocjach, i w nocy wróciłam do domu. Wczoraj głównie odpoczywałam, trochę ogarnęłam dom, zakupy i pozwoliłam sobie na luz.
Poza tym dotarł plecak, który sobie kupiłam do przjazdów na zajęcia, w którym zmieści się mój segregator z notatkami, i w razie potrzeby też mój laptop.
Powiem tak: jeszcze nigdy tak się nie cieszyłam z tego, że się uczę nowych rzeczy i jeszcze nigdy nie byłam tak niepewna, czy mi się uda. Niby zawsze dawałam radę, pomagałam wszystkim w tej dziedzinie, ale nie jest ona dla mnie łatwa. Okazuje się też, że mamy bardzo szerokie podejście do tematu. Nie będziemy tzw. Fachidioten, jak to nazwał nasz wykładowca, zaczynając wykłady od Zarządzania Projetkami.
No więc, jeśli mnie lubisz Czytelniku, to trzymaj za mnie mocno kciuki i życz mi szczęścia, a przede wszystkim wytrwałości i siły. Chociaż jak na razie mi ich nie brakuje, podobnie jak zapału.
Nie jesteś odosobniona w „komplikacjach komunikacyjnych”. Nawet tak bardzo nam znajoma Warszawa raz na jakiś czas potrafiła sprawić, że nie bardzo wiedziałam czy już opuścić pojazd komunikacji czy dalej jechać. A jestem dziwnie pewna, że teraz gdybym tak wróciła do stolicy po tych kilku latach nieobecności to bym chwilami nie wiedziała gdzie jestem i to w mieście, w którym żyłam od urodzenia przez kilkadziesiąt lat. Bardzo, bardzo dobrze, że jesteś na tym kursie – i bardzo, bardzo fajnie, że od razu, na bieżąco robią sprawdziany waszych wiadomości.
Serdeczności posyłam;)
Powoli przyzwyczajam się do jazdy środkami komunikacji, chociaż dziś po zmianie plecaka na nowy już na przystanku zauważyłam, że brak … maseczki!
No i musiałam się cofnąć do domu, i grzecznie pojechać samochodem, bo przy następnym pociągu bym się spóźniła na zajęcia.
Za to plecak niesamowicie wygodny i bardzo się cieszę, że go kupiłam!
Też się bardzo cieszę, że poszłam na ten kurs, chociaż jest niełatwo.
Ale uczę się na bieżąco.
Z ostatniego sprawdzianu miałam 80%, myślę, że jak na całkowitego laika w temacie (na wejściu) to całkiem nieźle 🙂
Dokształcanie dobra rzecz. Sama zastanawiam się nad podjęciem studiów z rachunkowości, gdyż w pracy zajmuję się niewielkim wycinkiem ewidencji księgowej i jak mam rozmawiać z księgowymi, to chora jestem, bo nic nie rozumiem z tej ich fachowej paplaniny. Przygody komunikacyjne? O mały włos, a spóźniłabym się na pociąg, mimo że stałam na właściwym peronie. Miałam przesiadkę, wysiadłam z jednego z końcowych wagonów długiego pośpiesznego i czekałam na osobowy. Osobowy przyjechał i zatrzymał się na drugim końcu długiego peronu (ja zostałam tam, gdzie wysiadłam i do głowy mi nie przyszło, żeby podejść do przodu), objuczona bagażami ledwo do niego dobiegłam na… Czytaj więcej »
No niestety, to są te skutki uboczne przejazdów komunikacją publiczną 🙂
Ale ma ona też dużo plusów, jak choćby fakt, że przeważnie można w niej odpocząć, a nie trzeba się skupiać na prowadzeniu samochodu, dla mnie to odczuwalna ulga, chociaż bardzo lubię jazdę autem i w sumie nadal lepiej mi ona wychodzi (czytaj szybciej), niż pociąg. Ale koszty są nieporównywalnie niższe.
Na pewno warto byłoby się podkształcić, jeśli tylko czas i środki na to pozwalają, u mnie bez dofinansowania i w trakcie pracy byłoby to o wiele trudniejsze.
Pozdrowienia 🙂
Podziwiam Cię i za chęci i za tę umiejętność poruszania się przy pomocy komunikacji miejskiej. Ja swój pobyt w Niemczech wspominam miło również dlatego, że byłem w towarzystwie młodych ludzi, którzy dobrze wiedzą, co to są te całe apki i jak z nich korzystać. Dzięki temu mogliśmy sprawnie korzystać z kolejek – całkiem punktualnych – i bez trudu poruszać się po całej aglomeracji. Sam w życiu nie dałbym rady. Pewnie bałbym się nawet spróbować.
Czołem Nitagerze, chęci mam od zawsze, tylko możliwości dokształcania obok pracy itd. były dość ograniczone… Tym bardziej cieszę się, że teraz zaczyna coś z tego wychodzić. 🙂
A komunikacja kolejowa i autobusowa, tramwajowa? Zaczynają być moim drugim domem, to fajnie mieć możliwość poruszania się tym wszystkim, przy dzisiejszych rosnących cenach paliwa przede wszystkim :)))
Kilka lat temu, kiedy nie musiałam i nie miałam apki też miałam trudności w poruszaniu się po Berlinie i okolicy komunikacją :), teraz skoro muszę, to okazało się, że także warto 🙂
Pozdrowienia i serdeczności!
Oj, podziwiam Cię bardzo, bo to spore wyzwanie, nawet logistycznie.
Trzymam oczywiście kciuki i rozumiem, że do bloga zasiądziesz rzadziej, nauka absorbuje.
Skoro jednak cieszysz się na nowe, to świadczy o młodym i otwartym umyśle, tak trzymaj!
Witaj Jotko, wyzwanie na pewno, umysł trochę zapomniał jak się uczyć rzeczy, tym bardziej, że to zupełnie nie są rzeczy z mojej strefy komfortu.
Ale cieszę się, że się zagłębiam w nieznane mi dziedziny i że idzie!
Na blog faktycznie czasu prawie nie mam, cierpią też moje znajomości, nawet te z najbliższymi przyjaciółmi, bo po prostu trudno mi znaleźć czas i spokój, żeby cokolwiek napisać, albo jestem zbyt zmęczona po dniu nauki i powtórek.
W dodatku czasem próbuję jeszcze porobić coś w kierunku mojej działalności artystycznej, mam na myśli zdjęcia. 🙂
Dziękuję za kciuki, uściski!
Iw, uwielbiałam studiować i uczyć się ale egzaminy mnie stresowały… już bym nie chciała.od pewnego czasu ja mogę strsowac 😉 najfajniejsze jest przebywanie z ludźmi, zawsze jestem ich ciekawa i to się okazuje, że znajdzie sie kilka bratnich dusz )) POWODZENIA kochana ))
Kochana, ja też się uczę od lat, ciągle różnych nowych rzeczy, ale tak żeby na stopnie, zaliczenia i egzaminy, to tego od dawna nie miałam.
I masz rację, faktycznie jednym z fajniejszych elementów jest poznawanie nowych ludzi 🙂
Ale oczywiście też to, czego się uczę.
Dziękuję, pracuję nad tym, żeby to powodzenie stworzyć :)!!!
wiadomo, frycowe się płaci… nawet przy mojej zdolności do szybkiej orientacji w nowym terenie… ale po kilku razach już wiadomo, jak, gdzie i tanio dojechać.. pamiętam swoje pierwsze razy, gdy sprowadziłem się na swoją wiochę… zawsze byłem eko, ale teraz już auto zdecydowanie częściej stoi, niż jeździ…
gdzie kupiłaś ten stołeczek i dlaczego tak drogo?… bo my akurat robimy podobne rzeczy…
skoro w poście padło moje ulubione „kot” /”…mieszkania z kotem…”/, to u nas już są cztery…
p.jzns 🙂
Auto rzecz potrzebna, szczególnie kiedy jeździ się nadal w długie trasy, jak np. ja do Warszawy, gdzie nadal jeszcze załatwiam różne sprawy i gdzie mieszka moja Mama. A i do córki kiedy się okazało, że musiałabym jechać autobusem i trzeba pociągami, to się poddałam i wsiadłam w ub. weekend w samochód. Na szczęście w miarę szybko i tak się dojeżdża :)) Co do stołeczka – jest fajny, składany, a dostałam go w prezencie, kiedyś pewnie był na promocji w niemieckim ALDIM albo w LIDLU 🙂 Bardzo go lubię, ale nigdzie jeszcze nie widziałam, żeby je ktoś u nas produkował. Kot… Czytaj więcej »
robimy różne wersje: mały stołeczek „na ryby”, normalny, z podłokietnikami albo jeszcze z oparciem… i ostatnio powstał stół /prototyp/, autorska konstrukcja…
kota też bym woził samochodem, pociąg czy autobus to już ostateczność… we wrześniu koty do przeglądu weterynaryjnego planujemy, cztery kontenery są, to tylko auto wchodzi w rachubę… inne patenty z tej naszej wiochy byłyby upierdliwe, zwłaszcza dla kotów…
*/stół składany rzecz jasna, do przewozu idealny…
Bardzo potrzebne i ciekawe na pewno robicie meble, ja niestety mam już tak zastawione mieszkanie, że absolutnie na nic więcej nie mam tu miejsca. Musiałam się ponad rok temu przeprowadzić do mniejszego i tak czy siak pozbyć mebli z jednego pokoju, bo tu mam dwa, a nie trzy.
Kota koniecznie trzeba samochodem, dlatego mam tylko jednego, bo jestem sama i to i tak stanowi problem, kiedy gdzieś wyjeżdżam. A nie chcę nadużywać pomocy i tak barzdo życzliwej koleżanki.
Uściski!
Odważnie. Ciągle się uczysz, nie przymierzając jak Pan Prezydent. Powodzenia
No dziękuję Antoni, i tylko nie wiem, czy się śmiać czy płakać od tego porównania, ale wezmę je w tym przypadku za dobrą monetę :D:D:D