Sobie ponarzekałam ostatnio. To teraz dla równowagi robię sobie dobrze, czyli spędzam dzień na robieniu sobie drobnych przyjemności.
Jedną z większych przyjemności jest mieć wypoczęty i zdrowy organizm.
Dlatego też pospałam sobie dziś do woli (nota bene, nadal jeszcze nie udało mi się wyregulować czasu chodzenia spać i wczesnego wstawania – ale coraz częściej mi się udaje – work in progress).
Potem wstałam, pogadałam z przyjaciółką i zjadłam dobre śniadanie.
Po śniadaniu przyszła do mnie taka mała czarno-biała przylepa i przylepiła mi się do kolan.
Pieszczochów i wtulania było jej trzeba.
I chyba jej zimno było…
Tu niby się uspokoiła, ale jeszcze oczka otwarte.
I znowu zaczęła się rozglądać.
Potem zaczęła domagać się drapania po łebku.
I pod brodą.
Ale po chwili miała dosyć.
Po pewnym czasie poczuła się dostatecznie wymiziana. I poszła złożyć swoje zmęczone wylatane zwłoki na swoim ulubionym fotelu.
I tam sobie teraz śpi, tym chętniej i lepiej, że włączyłam nam nawilżacz powietrza.
Niedługo wybieram się na relaksacyjne zakupy.
Mikael wczoraj pojechał do Hamburga na targi hi-fi. Tak więc mam wolną chatę i nie ukrywam korzystam z tego, że nikt nic ode mnie nie chce.
Niestety próbuje się do mnie od paru dni przyplątać jakieś przeziębienie, więc już wzięłam leki, pierwsza dawka stłumiła mi na dłużej bolącą głowę.
Ale może mnie też boleć z uwagi na bardzo skomplikowane i ważne sprawy, które się rozgrywały w ubiegłym tygodniu. Co ważniejsze, w nadchodzącym tygodniu też będzie dużo skomplikowanych i ważnych spraw. I nie mogę sobie pozwolić teraz na chorowanie. Korzystam więc z dzisiejszego dnia, ile mogę, żeby się choć trochę zresetować.
Poza tym chcę jakoś dojść dziś do siebie, bo jutro wieczorem jedziemy na koncert.
A potem za kilka dni, czyli w przyszły weekend znów wyjeżdżam do PL. Zlecenie i mam nadzieję końcówka remontu mieszkania. Wprawdzie jeszcze bez kuchni, ale jechałam tyle czasu na tymczasie, że jeszcze z miesiąc czy dwa nie robi różnicy. Szczególnie, że nie mieszkam tam na co dzień, tylko jestem tutaj.
Przyznać muszę jednak, że los ostatnio próbuje nam znów narozrabiać i nie pozostawia nas w spokoju.
W styczniu mama się rozchorowała na długie i skomplikowane zapalenie oskrzeli. Na szczęście już doszła do siebie.
W połowie miesiąca miałam tę kolizję, nota bene nadal nie załatwione są sprawy wyjaśnienia, kto był winny. Muszę chyba jednak zadzwonić do ubezpieczyciela, ale trudno mi powiedzieć, czy nie lepiej poczekać na pismo od niemieckiej policji.
Żeby nie było nudno, wczoraj po południu los postanowił sobie pograć z moją Córką. Zadzwoniła do niej sąsiadka, że woda się leje i zalewa jej (czyli sąsiadki) mieszkanie.
Jak się okazało, pękł jeden zawór w piecyku gazowym w mieszkaniu córki.
Piecyk został taki, jaki był czyli stary. Nic dziwnego, skoro w niedługim czasie będzie wymieniany. W bloku planowane jest założenie centralnego ogrzewania wody. Nie było więc sensu kupować podczas remontu nowego piecyka. A stara rzecz niestety ma prawo się psuć. W Wigilię zepsuła się (czyli wyczerpała) bateria. Nikt by w ogóle nie wiedział, że do zapłonu pieca potrzebna jest jakaś bateria, gdyby nie pewien życzliwy serwisant pieca, do którego w rozpaczy dodzwoniła się wtedy córka. Poradził, powiedział gdzie szukać, dokupiłam baterię i tuż przed wspólną Wigilią wróciła ciepła woda.
Tym razem pękł zawór i zalało jej nowo wyremontowane mieszkanie. Na całe szczęście zadzwoniła do niej sąsiadka i córcia przyjechała jak najszybciej do domu, żeby pozbierać wodę. Całe szczęście woda zatrzymała się na podłodze z płytek w kuchni, przedpokoju i łazience, i udało się ją w miarę szybko zebrać oraz nie poczyniła tam żadnych szkód. Nie zalała też jakoś poważnie parkietu. Są pewne zniszczenia, bo szafka w łazience, którą córka kupiła (używaną) i odnowiła osobiście pod umywalkę, namokła trochę.
Wymiana całego piecyka oznaczałaby koszt w okolicy tysiąca zeta, więc nikomu się to nie uśmiecha. Tym bardziej, że w niedługim czasie byłby przeznaczony na złom lub trzeba by go było niedrogo odsprzedać.
Dzwoniła właśnie córka i już za parę minut będzie u niej nasz znajomy hydraulik i będzie naprawiał czyli wymieniał ten zawór. Na szczęście, bo nie miała od wczoraj wody w całym mieszkaniu. Wczoraj został zamknięty zewnętrzny zawór odcinający całe mieszkanie.
Dobrze, że póki co otwarte są jakieś sklepy, bo będzie gdzie dokupić ewentualne brakujące części.
Jak więc widać problem goni problem.
Zastanawiałam się ostatnio, czego najpilniej potrzebuję i sobie życzę. I doszłam do tego, że póki co najbardziej życzę sobie spokoju, trochę więcej odpoczynku, trochę więcej czasu na spacery na świeżym powietrzu i trochę więcej czasu na czytanie książek.
Większość tych celów, które spisałam powyżej, powoli ale systematycznie wprowadzam w życie. A że nie wszystko idzie tak, jakbym sobie życzyła i nie od razu, to przecież wszyscy znamy.
Na szczęście mnie stany zwątpienia nie trzymają długo. Jak tylko wszystko wraca do normy i z powrotem wszystko gra, a przynajmniej zaczyna iść lepiej, potrafię wstać, otrzepać się i iść dalej.
Zresztą nie znam nikogo, kto miałby spokojne życie bez jednego nieszczęścia.
Przez cały czas mają szczęście chyba tylko nieszczęśnicy, którzy podpisali pakt z diabłem. A i oni – tylko do czasu.
Diabla tam ze wszystkimi zmartwieniami, najwazniejsze, ze czlowiek zdrowy i ze przychodzi do niego zdrowy kot, zeby pomruczec. Po takiej sesji wszystkie troski ida sie bujac. 🙂
Kicia bardzo się zmieniła w ostatnim roku-półtora. Wcześniej nie przychodziła poleżeć na kolanach, teraz przynajmniej raz dziennie. Wtula się, aż się wczepia pazurkami, tak chce być blisko 🙂
Przepraszam, co to jest, to rzekome śniadanie? Surówkę z marchewki w objętości dla krasnoludków rozpoznaję, ale te mizerne kosteczki to co to?
Surówki zjadłam dwie michy, a to jest 100 g sera koziego, naprawdę zapycha. Teraz mam tak ustawioną dietę, że rano nie jem raczej węglowodanów. Dopiero na kolejne dwa posiłki. I zapewniam Cię, że się takim śniadaniem najadam na 3 godz. :))
Ojj… Dopiero co skończyłam o tym rozmawiać z przyjacielem: jakem fanka nabiału, tak do koziego w życiu się nie przekonam. Śmierdzi mi to makabrycznie.
Wiesz, mnie kozie produkty zamiast krowich poleciła dietetyczka i jak widać są skuteczne, bo lepiej się po nich czuję. A sery mogę jeść wszystkie jak leci, i te śmierdzące wszystkie z pleśnią też. 🙂
Nic mnie nie powstrzyma, ale w tej fazie po prostu rezygnuję z krowiego nabiału. W moim przypadku się to sprawdziło.
Z serami mam tak samo! Zresztą, wiadomo – im bardziej śmierdzące, tym lepsze w smaku. Od wczoraj mam (przez Ciebie!) potworną chcicę na taką samą surówkę!
Gdybym miała choć odrobinę więcej czasu na takie przyjemności, w te pędy zamieściłabym kilka przepisów na moje ulubione sałatki. Z buraka, z marchewki i jabłka, oraz wersję greckiej z kozim lub owczym serem feta. 🙂
A tak tylko się oblizuję i staram zmieścić w małej ilości czasu również nadal ze zdrowymi posiłkami. 🙂
Czasami tak jest ,że problem za problemem goni , dobrze by byo ,żeby tych serii było jak najmniej.
Głaski dla Mozarta, dużo głasków, taka słodka jak śpi 🙂
Zdrowia życzę…
U mnie to już tak od dość dawna, co dwa tygodnie, co tydzień. Chciałabym trochę wyhamować, ale na te problemy nie mam wpływu. Więc staram się z nimi zmierzyć, z każdym po kolei i wszystkimi na raz.
A Mozartek faktycznie słodziutki!
Życie tak się układa, że raz na wozie, raz pod wozem. Nigdy nie jest długo idealnie, ani też nigdy pech nie trwa non stop. Równowaga jakaś tam jest na świecie. Człowiek może wygrywać za każdym razem pokonując przeszkody – ważne jest jego nastawienie do nich.
Na te zdjęcia patrzy się z ogromną przyjemnością 😀
Dzisiaj rozmawialiśmy z mężem o ludziach, którzy mają koty. Także w serialach – i to sami porządni ludzie. Nawet android ze Star Treka miał kota 😀
Wiesz, najgorzej, kiedy człowiek ma za mało czasu, żeby się zregenerować pomiędzy poszczególnymi ciosami. Wtedy bywa, że go to przerasta.
Koty wnoszą do życia faktycznie sporo dobrego. 🙂
Uściski!
Koty ponoć uczłowieczają 😉
Ładnie to brzmi: uczłowieczają. Myślę, że niektórym pomagają odkryć ich lepszą stronę osobowości. Jak mojemu M., który przedtem w ogóle nie chciał mieć kota, a teraz to najlepsi przyjaciele 🙂
Życie to ciągłe chodzenie po wertepach- raz ci noga wpada w dołek a przy następnym kroku potykasz się o kamyk.A czasami udaje ci się znalezć zupełnie gładki odcinek.Ale gdy ci się zbyt dobrze i szybko po nim maszeruje to uważaj – za chwilę możesz sobie skręcić kostkę;))
Buziaki;)
Anabell, wszystko rozumiem, tylko przez długi już czas i trochę za często poruszam się po kocich łbach 🙂
Oczywiście, że uważam, ale nie da się uniknąć wszystkich przeszkód.
Mozart wymiata. Beztrosko żyje. Idzie się wymiziać i wraca na swoje, a co mu tam.
Zdrówka życzę, nie daj się przeziębieniu. Iw ślę dobrą energię dla Ciebie 🙂
Faktycznie ma fajne życie futrzak mój kochany :).
Dziękuję Sikoreczko, jedna dawka leków na szczęście wczoraj pomogła, a dzisiejszy lekki ból głowy przeszedł mi po serii ćwiczeń rozciągających i na orbitreku. Zaryzykowałam i cieszę się, bo teraz jestem i zdrowsza i po treningu. Dobra energia zawsze mile widziana. I nawzajem uśmiechy posyłam 🙂
Buźka!
Ale tej Twojej kici dobrze z Tobą 🙂 Jeśli to taki piecyk, jak na zdjęciu, to od razu widać, że na baterię.
Oj obu nam dobrze! A ona ostatnio naprawdę się bardzo zmieniła. Im starsza, tym bardziej przychodzi się przytulać i wtula się tak, i trzeba siedzieć, i nie można wstać. 🙂 Do mnie i do Mikaela.
Pozdrowienia
Mamie i Tobie zdrowia, a córce jak najszybszej wymiany na centralne ogrzewanie życzę. Pozdrawiam.
U mnie już znacznie lepiej, mama też w formie. Dziękuję
Tak szybko tego centralnego córce nie zmienią, musi poczekać, a nikt nie wie, ile czasu to potrwa.
Na razie stara się znaleźć tymczasowe rozwiązanie.
A ja powoli krok za krokiem robię swoje.
Pozdrowienia
Jak to w zyciu, nikt nie obiecal ze bedzie latwo, problemy wyskakuja, oby nie za czesto, no i musimy radzic sobie z nimi.
Dobrze ze masz taki dzien, kiedy mozesz zrelaksowac sie na maksa, mysle ze kicia jest 'leczaca' ze wysyla specjalne fluidy zeby dobrze sie poczuc przy niej.
Ano właśnie, nikt nie obiecał, że będzie łatwo.
Jestem zdania, że warto nawet małe problemy rozwiązywać na bieżąco, wtedy człowiek nie czuje się obciążony dodatkowo i ma siłę do walki z tymi wielkimi.
Już się dowiedziałam z komentarzy, że te kostki to kozi ser 😉
Taki piękny widok z tarasu (w środku zresztą też pięknie), że aż się sama sobie dziwię, ale nawet mi nie przeszkadza brak firanek 🙂
Dobrze, że ta sąsiadka zadzwoniła i w sumie straty nie takie duże (w sensie, że mogły być większe), ale strachu się pewnie najadłyście co niemiara.
Sorki za podczepienie się pod rozmowę. Dopiero teraz zauważyłam, że "krzywo wiszę" 😉
Też się cieszę, że wszystko w miarę łagodnie przebiegło, chociaż nie obyło się jednak bez wydatków.
Pozdrowienia
p.s. brak firanek na tym oknie to chyba nawet zaleta 🙂
Klik dobry:)
Ja patrzę trochę inaczej. Pęknięty zawór w piecyku, to dla mnie nic wielkiego. Cieszę się, że to pękł zawór wodny i piecyk tylko spowodował zalanie wodą sąsiadki, a nie wybuchł i nie zabił kogoś. Podrapany samochód tak samo. To żadne nieszczęścia, a szczęście po mojemu, bo i piecyk, i samochód potrafią być zabójcami. Wtedy jest nieszczęście.
Choroby, to też nieszczęście, więc zdrowia i jeszcze raz zdrowia życzę.
Pozdrawiam serdecznie.
O chorobach właściwie już zapomniałam/-śmy.
A rzeczy martwe mają to do siebie, że czasem się psują. Niestety piecyk córki cały wymagał wymiany, a samochód pójdzie do naprawy, niech się tylko wyjaśnią kwestie odpowiedzialności za wypadek.
Dziękuję i nawzajem – jak najwięcej zdrowia!