Od kilku dni nasze życie ponownie wywrócone jest do góry nogami. Kolejny atak na Mozarta uświadomił nam, że dalsze jej wypuszczanie tutaj jest dla niej zbyt niebezpieczne i po prostu nie do przyjęcia.
STAN MOZARTA
Szczęście w nieszczęściu jest takie, że kot czuje się lepiej. Praktycznie od razu od przyjścia do domu miała apetyt. Zachowuje się normalnie. Czyli dokładnie tak jak zwykle. Przychodzi rano, zgłaszając radosne miau, podstawia się do drapania. Wygina, robi kocie grzbiety na wyrywki, próbuje niestety też drapać łapami miejsca po zadrapaniach. Najwyraźniej ją swędzi. Gada z nami długo i przeciągle, zachęca do zabawy, albo prosi o jedzenie czy picie.
Korzysta z kuwety, ma niestety tylko jeszcze zaparcie (nie robiła kupy od soboty), jeśli sytuacja się nie poprawi, dzwonimy do lekarza i trzeba jej będzie podać coś na przeczyszczenie, a piątek i tak mamy kontrolę. Póki co próbuję jej dawać oliwę z oliwek, zlizuje z chęcią z palca, ale widać to za mało. Pije też już sporo, więc mamy nadzieję, że sytuacja się unormuje sama.
Oczywiście niemal od pierwszych chwil, kiedy poczuła się lepiej, wystaje w oknie na ogród, tęsknie wygląda i już dość tęsknie miauczy i liczy na wyjście.
Jeszcze biedna nie wie, że tutaj już bez smyczy nie wyjdzie na dwór.
Na razie jest jeszcze dość słaba, poleguje i podsypia nadal dużo, więc póki co da się to wytrzymać.
My zaś stanęliśmy przed dylematem, co robić dalej.
Sprawa jest na tyle trudna, że potrzebowaliśmy dużo spacerów i dużo rozmów, żeby sobie to wszystko w ogóle jakoś poukładać i sobie z tym poradzić.
Póki co postanowiliśmy wychodzić z nią tu na ogród tylko na smyczy. I oczywiście przede wszystkim teraz doprowadzić do zdrowia.
Smycz jednak jeszcze się ociera i to akurat o te miejsca poranione na karku i na górze kota.
Toteż i ze spacerami na razie trzeba bardzo ostrożnie.
Co nie znaczy, że Mozart nie ciągnie nas co i rusz na dwór. Jak widać skuteczna jest.
Wczoraj pojadła trochę trawy na ogrodzie, więc mam nadzieję na skuteczne posiedzenie na kuwecie.
Gdybyśmy mieli możliwość rozciągnięcia tu takiej siatki wokół ogrodu, zawiniętej do środka, jaka jest u Małgosi (Za moimi dzwiami), pewnie byśmy się na to zdecydowali. Niestety przy tym ogrodzie i jego wielkości byłby to wybieg nie za duży i nie do końca zabezpieczony przed wtargnięciem do niego innych kotów z zewnątrz. Za łatwe byłoby zeskoczenie z dachu garażu czy to z jednej strony, czy z drugiej i już intruz byłby w środku. Dodatkowo trzeba by też zabezpieczyć siatkę od dołu, koty (obce i nasz) łatwo mogłyby się przecież podkopać i przeleźć pod spodem.
Toteż zostawienie tam Mozarta bez dozoru byłoby i tak zbyt ryzykowne. równie dobrze możemy bez inwestycji dalej wychodzić ze smyczą.
Póki co nawet podczas spacerów ze smyczą próbuje sobie przegryźć szelki. Nie szkodzi. Uważamy i mamy drugie w zanadrzu. A jakby co kupimy trzecie.
Trwamy więc przy tym, co jako tako sprawdziło się jako rozwiązanie tymczasowe i zastanawiamy się nad docelowym.
Ogród o tej porze roku już częściowo obumiera, ale i tak miło jest popatrzeć na ostatnie kwiaty.
Żeby przewietrzyć się i nabrać trochę dystansu, codziennie chodzimy na długie spacery nad morze, czy to słońce, czy to deszcz.
Bardzo nam szkoda kici, ale cieszymy się, że póki co sytuacja opanowana, Mozart nie ma gorszych uszkodzeń i ogólnie wszystko wraca to jako-takiej równowagi.
MY
Co do nas – nie spłynęło to po nas jak po kaczkach. To od dawna już nie tylko mój kot, ale i kot Mikaela. Przywiązał się do niej równie mocno, co ja. Mają swoje kody, wspólne zabawy i zachowania. Kot przychodzi dość często wyraźnie do niego, a nie do mnie. Nabrała do niego zaufania, a on teraz już twierdzi, że kot jest (też) jego. I tak się zachowuje.
Staramy się pozbierać, a oboje lubimy w tym celu wyjść na dwór, na spacer, przewietrzyć głowę.
To zetknięcie z prawdziwą naturą, czasem przyjazną, jak na tych zdjęciach, czasem dziką z wysokim przypływem i wiatrem urywającym głowę, jak wczoraj pozwala zachować kontakt z rzeczywistością.
Taką jaka jest.
Nie pokolorowaną, jak na zdjęciach w pogodny dzień, tylko rzeczywistą, zawierającą momenty przemożnego szczęścia, ale i wielkich smutków i porażek.
W paski i kratkę.
W dni słoneczne ale też w wichury i nawałnice.
Oglądamy morze, spacerujemy nadmorskim deptakiem.
W porcie w słoneczny dzień zawsze miło jest połazić i pogapić się na wodę, jachty…
…zajrzeć przez okna do restauracji.
…czy opustoszałe już jesienią restauracyjne ogródki.
Popatrzeć na port…
… i jachty w nim stojące.
Portowy krajobraz wzbogacany coraz to większą ilością bloków mieszkalnych wokół niego.
Ludzie chętnie kupują te bardzo drogie mieszkania z widokiem na morze albo na port. Tak więc całkowicie zamieszkane są już apartamentowce stojące, jak też powstają coraz to nowe. Trochę wolnego nabrzeża wokół portu jeszcze w końcu zostało.
Jak zwykle z podziwem spoglądam, jakie to piękne ogródki ludzie umieją sobie na tych balkonach urządzić.
Poniżej ten sam balkon tylko z drugiej strony.
Od zawsze podziwiam talent do tworzenia cudownych miejsc na małych przestrzeniach.
Powoli wracamy do początku portu, gdzie stałym punktem jest jeden ze starych żaglowców.
A potem przenosimy się na kolejny
Po kolei mijamy Niemiecki Dom Wysiedleńca (Deutsches Auswanderer Haus)
A w tle Klima-Haus, w którym nadal jeszcze razem nie byliśmy…
I pewnie przejdziemy się dopiero, kiedy przyjadą do nas jacyś goście. I jeszcze na koniec spacer po długim deptaku z latarnią morską i portem, z którego wypływa prom, którym Mikael codziennie jedzie do pracy na drugi brzeg.
Ten spacer już czujemy w nogach, toteż decydujemy się wracać.
Ostatnie spojrzenie na ludzi korzystających z tych widoków na co dzień.
Dochodzimy do parkingu i jedziemy do domu.
Ciagle nie moze mi sie pomiescic w glowie ze macie tam takiego agresywnego kota. Przez tyle lat tutaj nigdy, ale to nigdy i nigdzie nie spotkalam sie z czyms takim. Wrzaski kocie i dzwieki z piekla rodem slyszalam nie jeden raz, ale to normalne przy "zapoznawaniu" sie. A u mnie w domu to nawet normalne przy zwyklej zabawie. Ale zeby tak do krwi… A moze to nie kot. Moze jakis pies czy kuna nawet. Szczur tez moze niezlego balaganu narobic. Pisze to bo naprawde, nie moge uwierzyc ze "cywilizowany", wykastrowany kot tak moglby sie zachowywac.
Braliśmy też pod uwagę inne zwierzęta, jak szczury czy kuny. Bo te rany z każdej strony wyglądają na zmasowany atak i to niejednego przeciwnika. Tylko po zastanowieniu: co to zmienia. Mozart po prostu nie jest tu bezpieczna.Ale i o kotach zabójcach też słyszałam. Także te wykastrowane mogą być bardzo, bardzo niebezpieczne, mieć cechy psychopatyczne, cechy zabójcy, więc to się po prostu zdarza.Czy to akurat ten kot z sąsiedztwa – nie wiemy. Być może Mozart wlazła na rewir jeszcze innego kota, o którym nawet nie wiemy, a który broni się tam może nie sam, za to tak skutecznie przed najściem intruzów,… Czytaj więcej »
Też jestem mocno zdziwiona charakterem kotki. Moja Beza jest identyczna z wyglądu, jak Mozart, ale charakter ma przemiły, taka pierdółeczka, przylepa.
Widzę po zdjęciu profilowym, że Twoja Beza faktycznie wygląda na bardzo spokojną kicię. Moja też jest spokojna, ale jak ją ktoś próbuje zaatakować, to się broni, chociaż na początku tylko się chowała i uciekała przed czarną. Teraz, przynajmniej te sytuacje, które widzimy są jednak nadal takie, że to Czarna przychodzi i się pręży a Mozart nie ucieka, ale też nie staje walczyć. Trochę na siebie posyczą i powarczą i więcej się nie dzieje.Ogólnie więc nie składam tego na karb jej wojowniczego charakteru. To raczej jakiś inny zwierzak ewidentnie ją kroi. Ta Czarna sąsiadów też podobno kiedyś wróciła taka poturbowana, tylko… Czytaj więcej »
więc chyba tak już musi być, że Mozart stanie się kotem niewychodzącym, ale mając parę takich opiekunów /nie znoszę słowa "właściciel" kota/ nie powinna narzekać… jak dojdzie do całkowitej formy to jeszcze da Wam popalić, ale myślmy o tym pozytywnie, że przecież nie mieszkacie w kawalerce…
pozdrawiać jzns, nie wspomnę już o nieustającym monitorowaniu postępów w gojeniu…
Nie odważymy jej się TUTAj, podkreślam to słowo, więcej wypuścić.
Będzie chodziła najwyżej na smyczy i tyle. Skoro nie umie unikać zagrożeń, to nie mamy innego wyjścia. Może się z tym pogodzi.
Gojenie postępuje dobrze. Jedna rana na karku była trochę spuchnięta, ale powoli wygląda coraz lepiej. U niej szwy trzeba potrzymać 14 dni, bo ma trudności z gojeniem się ran od tych sterydów, także pewne postępy będą nie wcześniej. I zobaczymy, co będzie dalej.
Dzięki za serdeczność i życzliwość
Zamiast oliwy należy podać łyżeczkę (taką od kawy)oleju kokosowego, najlepiej tego "eco". Na dorosłych skonsumowanie 5 łyżek oleju kokosowego działa lepiej niż "laxigen". I w ogóle stosując w kuchni olej kokosowy nie naraża się domowników na zaparcia.Od ponad roku wszystko u mnie jest na oleju kokosowym.Widok Mozarta przypomniał mi, że moja kuzynka, której kicia miała ranępooperacyjną właśnie gdzieś w okolicy karczku, chodziła po domu w kaftaniku niemowlęcym, bo to ją swędziało i usiłowała się kocina o wszystko, co wystające podrapać.Ale najlepsza była mina pani ekspedientki w sklepie z konfekcją niemowlęcą, gdy zaczęła się dopytywać na jaki wiek dziecka ma być… Czytaj więcej »
Aniu. Dzięki wielkie. Podałam jej olej kokosowy eko i niemal po chwili już była na kuwecie!
Ułożyło nam bardzo.
Myślałam o takim kaftaniku, ale ta cholera jest energiczna i się już próbuje drapać, przez kaftanik i tak się dobierze, gdzie będzie chciała. A tak przy okazji – jaki rozmiar kupiła Twoja kuzynka? Bo też rozważam, jak niedługo będę w Polsce jej coś takiego kupić. Na wypadek, gdyby nie do końca się zagoiło i nie tak szybko, jak byśmy chcieli.
Morze jest piękne, kocham je i każdą wodę od zawsze, bardzo chętnie tutaj też oboje spacerujemy. Cera się poprawia a i wygląd sylwetki też. 🙂
Pozdrowienia Anabell. Dzięki za wskazówkę z olejem, pomogła i już nam ulżyło. Jakby co dostanie go jeszcze.
Trudno będzie tak jak postanowicie.
Piękne okolice tam wokół was…
Jest gdzie chodzić na spacery 🙂
Okolica jak widać nie zachęca do puszczania zwierząt wolno, więc nie możemy więcej ryzykować.
Za to do spacerów nas jak najbardziej zachęca.
Pozdrowienia Krysiu
Dobrze ze Mozart dochodzi do siebie, ale rzeczywiscie siersc jej bardzo wolno odrasta. Co do szelek, wychodzenia na smyczy szybko sie przyzwyczai i moze jej to zupelnie wystarczyc.
Sierść odrasta o tyle wolniej, o ile więcej musiała przyjmować sterydy. Na szczęście ostatnio dostała inne leki, które są pod tym względem mniej inwazyjne, może będzie można zrezygnować ze sterydów i sierść powoli odrośnie i się z powrotem zrobi pełnosierściowy kot.
Ale z tą smyczą to jej niestety nie wystarcza, będzie marudzić, to już teraz nawet widać.
Będzie to dla nas trudny czas.
Pozdrowienia
Ech, jak ja kocham morze i jak mi go brakuje… Szczęśliwi ludzie, którzy mają je na co dzień!
Gdybym miała czas co dzień iść nad morze, to faktycznie można by powiedzieć, że szczęściara ze mnie. Ale chociaż po 2-3 razy w tygodniu próbujemy, a już na pewno w dni wolne od pracy.
Mozart wraca do zdrówka. Cieszę sie Nadal zostaje mu smycz i tyle w temacie. Trudno. Szkoda, że tam macie obok takiego łobuzersko-atakującebo-bijacego kota u sąsiadki. A może z nią pogadać aby on coś z kocurem swoim zrobiła?
To niestety nie taki szybki proces u tego kota, a i jej parcie na szkło, czyli chęć wychodzenia od pierwszego dnia dają o sobie znać. Łatwo nie będzie.
Nie da się nic zrobić z żadnymi kotami z sąsiedztwa, przecież ludzie nie wezmą ich na rozmowę i nie wytłumaczą, że Mozarta nie należy obijać. Sytuacja jest w tym punkcie patowa. I dla Mozarta i dla nas.
Szkoda mi tego kota. Gdybym mieszkała na parterze, to bym go od Ciebie wzięła. Serio. Za moim kotem mi tęskno, ale wziąć go nie mogę, bo kot bardziej kocha moją mamę, a kota i człowieka nie wolno rozdzielać, kiedy nie potrzeba.Tutaj wszystkie koty chodzą wolno, ludzie je lubią, nawet te obce, a i kocich walk nie słychać. No dobra, raz jedną słyszałam. JEDNĄ na trzy lata mojego mieszkania tutaj. I tak te wszystkie koty moje są, bo codziennie "muszę" się z nimi witać 😛 Piękne są miasta portowe. Nawet z tymi całymi apartamentowcami. Jak zadbane i czyste, to niech sobie… Czytaj więcej »
Hexe – w takim razie bardzo żałuję, że nie możesz jej wziąć, bo to kot o bardzo dobrym charakterze. Kochana, przymilająca się, lubiąca pieszczoty, gadająca, a i zostawiająca w spokoju i zajmująca się sobą przez dłuższy czas.A może masz chociaż balkon? Ona by się przyzwyczaiła do siedzenia na balkonie z siatką. U nas trzeba by było wybudować prawdziwą twierdzę, to jest niewykonalne, tym bardziej, że w tym domu i tak wiecznie nie zostaniemy.Ja wiem, że są miejsca spokojniejsze i dlatego myślałam o tym, że może gdzieś ktoś by ją przygarnął i dał jej wreszcie bezpieczeństwo, którego ona u nas nie… Czytaj więcej »
ludzie piszą, że im szkoda kota a wiesz co, mnie chyba bardziej szkoda Ciebie, podziwiam i współczuję i wyobrażam sobie, ile musisz znosić,
wszystkiego dobrego życzę, niech się te kłopoty skończą bo to jest nie do wytrzymania.
Klarko – bardzo Ci dziękuję za Twoje dobre słowo.
Ty też masz koty wychodzące i wiesz, jak to jest, kiedy się ma dom, że nie da się towarzystwa upilnować za drzwiami, a przynajmniej starając się normalnie żyć i korzystać z domu.
Faktycznie jestem tym bardzo zmęczona i marzę o spokoju, takim na dobre.
Pięknie tam u Ciebie, bardzooooo podobnie jak w moim Kołobrzegu 🙂
Wiem, chociaż nie znam Kołobrzegu, ale za to Koszalin: port i okolicę, mam nadzieję, że kiedyś dotrę i do Ciebie. 🙂
Iwona, w Koszalinie nie ma portu 🙂 To miasto nie leży nad morzem 🙂
Marchevko, od wczoraj się czerwienię i widzę, że nie bardzo jestem obecna chwilowo, w szkole mówiło się obecna nieprzytomna. Byłam w obu miastach, bo pamiętam spacery po Kołobrzegu, ale coś mi się popatyczkowało, sorry!
Tak właśnie myślałam, dużo osób myli te miasta, chociaż one nie mają ze sobą nic wspólnego. No, może poza wzajemną niechęcią :)))
Taki spacer brzegiem morza może wspaniale ukoić nerwy, wyciszyć. Oby jak najczęściej udawało Wam się tak wymknąć.
Edit: oby jak najrzadziej były powody do wyciszania nerwów. Niech te spacery będą po prostu dla relaksu.
Właściwe sprostowanie, też nie chcemy mieć po co koić nerwów, chcemy życia w spokoju i relaksu, co mamy tu nad morzem, wczoraj też byliśmy tam popatrzeć na wodę. Niestety już wieje porządnie i mnie zawiało.
Uściski!
)) porównuję nasz porty 😉 na zdjęciach oczywiście.
ktoś napisał pod poprzednim postem, że kot który cierpi i go boli zmienia miejsca i jest niespokojny…nie da mi to spokoju, otóż nie jest to prawda. Mojego kota Mańka znam od 9 lat. bezbłędnie odczytuje jego stan. Otóż kot Maniek cierpki i wtedy ma określoną twarz i jest osowiały i … nieruchomy, leży bezwładnie i nie rusza się, zastyga, najczęściej w jednym miejscu gdy jest poraniony i obolały podobnie było ze starym kotem Idiotą.
Port i widok morza ciągle od nowa nas urzeka, a mojemu M. nie znudził się mimo, że mieszka tu od urodzenia. :))Kot – według mnie każdy cierpi po swojemu, my znamy swoje koty najlepiej. Tak jak nie można podciągać każdego człowieka pod jeden wzór postępowania, tak nie wydaje mi się właściwe, żeby robić tak z każdym zwierzakiem. Nasza Mozart była żywa i zachowywała się w zasadzie normalnie, z normalnym apetytem już po dwóch dniach. Podsypiała dużo, ale w końcu w zwykłe dni też w ciągu dnia po pierwszym porannym spacerze, góra dwóch też najczęściej kładła się i spała do popołudnia,… Czytaj więcej »
Twój opis spaceru w porcie skojarzył mi się z moimi kilkoma urlopowymi spacerami w Hoorn w Holandii. Miasto położone jest nad ogromnym jeziorem i bardzo przyjemnie mi się spacerowało wzdłuż jego brzegu.
To miasto i ten port znam coraz lepiej, chętnie wróciłabym do Holandii, do Groningen. Wprawdzie to nie port, ale też miasto położone nad licznymi rzekami, wszędzie kanały, a więc i pełno wody i łodzi. 🙂
W Groningen tylko lądowałam i raz dwa do samochodu, by za dwie godziny być w Hoorn.
Mam nadzieję, że w takim otoczeniu jak na zdjęciach przyjdzie wam jakiś dobry pomysł do głowy. Cała wasza trójka potrzebuje już spokoju, wyciszenia i zwykłej codzienności. bardzo wam tego życzę:)