Krutyń to krajobrazowo-leśny rezerwat przyrody o pow. ponad 273,12 ha, chroniący z jednej strony Jezioro Krutyńskie, z drugiej górny odcinek rzeki Krutyni. Pełen chronionych roślin, jak rośliny runa leśnego, na przykład przylaszczka, zawilec gajowy i żółty, kokoryczka wielokwiatowa i wonna, konwalia majowa, konwalijka dwulistna, zerwa kłosowa i skrzyp zimowy, a także pasożytniczą roślinę łuskiewnik różowy. W płytkiej przejrzystej wodzie rzeki Krutyni występuje na przykład krasnorost Hildebrandtia rivularis i gąbka słodkowodna Euspongilla lacustris.
Miejscami rzeczka jest dość wąska i trzeba uważać na zwalone do rzeki konary drzew i całe drzewa. Ale kajaki mają nieduże zanurzenie, więc płynie się bezpiecznie i w zasadzie bez przeszkód.
Na początku jest dość ciasno, wszyscy dopiero co znaleźli się w wodzie i próbuję grupkami lub pojedynczo wypłynąć jak najszybciej gdzieś dalej. Jest tłum jak w centrum miasta, niektórzy ludzie liczą, żeby równomiernie pracować wiosłami: lewa, prawa, lewa, prawa….
Inni śpiewają, widać, że tak wyrażają swoją radość. Przy niektórych mam wrażenie, że nie bardzo wiedzą, co zrobić z tą przestrzenią, czystym powietrzem i wolnością na wodzie. Miło jest w każdym razie niektórych obserwować. Od innych z chęcią nabieramy dystansu, puszczając ich przodem lub zostawiając za sobą.
Mnie podoba się wszystko wokół mnie już od pierwszych metrów.
Dość szybko pojawiają się różne przystanki, mniejsze i większe porty, gdzie można wysiąść, wciągnąć kajak, odpocząć, zjeść coś i wypić.
Ale szybko zostawiamy je za sobą, w końcu nie przyjechaliśmy tu na jedzenie. Nawet kasy tym razem ze sobą nie wzięliśmy, co jak się okazuje było sporym błędem.
Mieszkać na takim wzgórzu tuż nad rzeką …. to musi być luksus. Ptactwo traktuje kajakarzy zupełnie obojętnie, choć czasem spojrzy, podpłynie, ale ogólnie ma nas w swoich zgrabnych kaczych i łabędzich ogonkach.
Kolejny mały port i molo.
Postanawiamy się jednak na krótko zatrzymać, napić się wody, rozprostować lekko nieco już zmęczone kończyny.
Za kolejnym mostkiem rzeka nabiera rozpędu, staje się trochę szersza.
Różne dziwne rzeczy dzieją się przy tzw. Młynie. Trzeba tu wysiąść z kajaka i przenieść go jakieś 10 m dalej po brzegu, żeby popłynąć dalej.
Jeśli nie masz przy sobie 5 złotych do stracenia, to uważaj na chłopaczków po 12-14 lat, którzy Ci to przeniesienie oferują, nie podając ceny. Panuje tu swoista mafia i absolutnie nie ma co łaska, chociaż ci przedsiębiorczy młodzi ludzie bynajmniej nie odprowadzają od swojej działalności podatku VAT ani z pewnością nie prowadzą działalności gospodarczej. Są natomiast nastawieni na maksymalny zysk i nie dadzą się zbyć. Kiedy nie uprzedzając o swojej stawce przenoszą nasze kajaki do tej drugiej części rzeki, a ja wyciągam 3 złote, bo tylko tyle przy sobie miałam, młody prawie że mnie obija, a gdyby nie interwencja M., bałam się, że pewnie by mi coś zrobił. A już na pewno natychmiast chcą odnieść kajaki z powrotem z miejsca, skąd je przynieśli. Bo biorą po 5 zł od kursu i basta. A tak tylko kurs stracili a my im zabraliśmy cenny czas.
Chcieliśmy nawet oddać im tę brakującą kasę następnego dnia, bo wiedzieliśmy już, że bardzo nam się podoba i chcemy tu wrócić, ale ta reakcja była tak bezczelna, a mały bandzior tak agresywny i wściekły, że tylko M. na niego fuknął, żeby zajął się kolejnymi kajakami, to się uspokoił i odpuścił. Ten dysonans zderzenia piękna przyrody i mafijnych interesów troszkę nam zważył humor na chwilę, ale nie daliśmy sobie zepsuć całej wyprawy. Tak więc już za chwilę oburzenie zaczęło opadać.
I znów zwyciężyła rzeka i jej spokój.
W pewnym momencie podpływa do mnie łabędź, obejrzeć mnie z bliska, bo zatrzymałam się, żeby porobić zdjęcia.
Mijamy się wymieniając grzeczności.
Wydawałoby się, że stracił całe zainteresowanie. Sytuacja jednak lekko się zmienia, kiedy wpływam za najbliższe zakole szuwarów, a tam czeka inny łabędź, jak się potem okazuje, ten od jego pary. Ooo, już go trochę widać.
I nagle tamten łabędź zawraca i znajduje się tuż obok mnie, sprawdzając, czy przypadkiem jednak nie mam wrednych zamiarów. No tak. Strzeżonego …
Jego wzrok zdaje się mówić: a tylko spróbuj coś nie tak … To wiesz …
Odpływam więc dalej grzecznie, co zresztą miałam zamiar zrobić od początku.
Kolejny most, myślimy, że jeszcze ich trochę przed nami… A to już Rosocha. I przystanek końcowy.
Wielka radość, że przepłynęliśmy ten odcinek i wielkie zaskoczenie, że to już koniec. I tylko wstać trzeba bo ścierpnięty tyłek daje o sobie znać.
W tym momencie koniecznie na postanawiamy wrócić tu następnego dnia. Jeszcze tylko nie wiemy, na który odcinek.
Pokazanie chociażby wszystkich zdjęć i opisanie wrażeń z dwóch dni spływu w jednym wpisie to za dużo. Pozostałe zdjęcia i wrażenia z drugiego dnia dłuższego spływu pozostawię na kolejny wpis, o ile się Wam podobało i chcecie więcej.
No więc mam pytanie: pokazać Wam więcej?
Pewnie! Bardzo tam ladnie na tej Kurtyni.
Ślicznie jest naprawdę, my nie mogliśmy wyjść z podziwu nad czystością wody i powietrza, ciszą i pięknem okolicy. 🙂 To będzie drugi wpis! 🙂
🙂 Co, za pytanie???? Oczywiście!!! 🙂 Śliczne zdjęcia.
To pokażę c.d. wyprawy, tym razem drugi odcinek :)))
Pokazać!:)
Tak jest, wykonam! 🙂
Piękna rzeka i okolica ,czekam na więcej ,,Pozdrawiam ,,
Nadal patrząc na te zdjęcia nie mogę oczu oderwać, z przyjemnością zasypię Was więc kolejną porcją tych cudów natury :)!
Cudnie, sama bym chętnie popłynęła, tylko po co tam ten tłok?!
Tłok był, jest i pewnie będzie. Szczególnie na początku, potem to się ładnie wszystko na tyle po rzece rozpływa, niektórzy zostają gdzieś po drodze na mini-kąpieliskach, inni na postojach na piwie, i robi się anielski spokój wokół. 🙂
Piekna wyprawa kajakowa, co za widoki, cudny odpoczynek, bo wioslowanie w tak uroczym krajobrazie to sama przyjemnosc.
Teresa
Najchętniej pływałabym po tej Krutyni przynajmniej 2-3 razy w tygodniu, wtedy miałabym własny kajak. 🙂 Naprawdę piękne miejsca! 🙂
Bo Ty jestes dziewczyna, ktora kocha ruch, sport, a ta rzeka i jest pelne urody brzegi przyciagaja. Teresa
:))
Trasa naprawdę piękna. Zdjęcia także udane. Przyłączam się do tych, którzy chcą relacji z następnego etapu. Pozdrawiam.
Jak tylko robotę nadgonię, to z przyjemnością znów zanurzę się w tych zdjęciach i pokażę je Wam 🙂
Świetna idea! Na pewno świetnie można spędzić czas na łonie przyrody:) Piszesz "wypożyczasz kajak z ew. wyposażeniem (poduszki, kapoki)" czy to znaczy że są także kajaki bez kapoków? Ja jestem w grupie ludzi bardzo dobrze pływających, ale też z wielką pokorą podchodzę do pływania kajakiem zwłaszcza na rzece. Przyznam, że bez kapoka na sobie bym nie popłynęła.
Ja z tych, co pływają bardzo dobrze, więc kapoki zawsze mi przeszkadzały, kiedy jeszcze przeważnie były wymuszane. Nie braliśmy, chociaż można było. 🙂 A przygoda na rzece naprawdę warta polecenia, będzie c.d. czyli opis drugiego dnia zmagań na wiosłach. 🙂
🙂
Uff, znalazłam Cię 😀
Fajna wycieczka, ale młodociana mafia, ech, niby przedsiębiorczość, z drugiej strony trochę przerażające wykonanie.
Piękne zdjęcia 🙂 a jak mięśnie kolejnego dnia?
Uff, cieszę się, jeszcze nie zdążyłam oblecieć wszystkich znajomych z zaproszeniem! 🙂
Mafia młodociana, ale nad wyraz skuteczna, dobrze, że młodzi ludzie są przedsiębiorczy, ale szkoda, że tacy agresywni, to nie wróży za dobrze.
Mięśnie na drugi dzień czułam, ale w normie. Za to po drugim dniu… ale o tym napiszę następnym razem :).
Ale tam pięknie… I łabędzie i… gąbki – chciałabym je zobaczyć.
Jeśli Ci się kiedyś uda, to bardzo polecam! 🙂