Musiałam się zatrzymać na pewnym postoju, ponieważ poczułam głód. Tam też zjadłam obiad. Dobrze, że przygotowałam go sobie dzień wcześniej i miałam zapakowany w pudełeczkach. Inaczej zawsze mi to jedzenie w drodze nie bardzo służy.
Potem zaczęło się ściemniać i przede mną była trudniejsza część podróży.
Tutaj widać, że właśnie przed chwilą wjechałam do Niemiec.
Z boku podziwiałam jadąc wolniej oszałamiający horyzont z przepięknie zachodzącym słońcem…
Około 190 km do końca przede mną wyrósł nagle gigantyczny korek.
Na szczęście oprócz nawigacji miałam ze sobą smartfona i google maps pozwoliły mi objechać ten koszmar i zaoszczędzić około dwóch godzin stania.
Nic dziwnego, że kolejne 500 km jechałam nieco dłużej. Pod dom zajechałam o 20.35.
Zatrzymałam się tylko raz, kiedy telefon z nawigacją wpadł mi pod fotel.
Krótsza podróż oznacza mimo wszystko mniejsze zmęczenie. 8 godzin to znacznie lepiej, niż 10 godzin.
Po wniesieniu wszystkich rzeczy Mikael wypuścił nareszcie Kicię. Co to była za radość. Najpierw obleciała wszystkie moje bagaże, potem zaczęła obwąchiwać wszystko, ocierać się o mnie. Ogólnie nie wiedziała, co robić ze szczęścia. Wzięłam i ukochałam ją mocno. Potem rozpakowałam część rzeczy. Odpoczywaliśmy na kanapie, kiedy mogła wreszcie położyć się koło nas, a częściowo na mnie.
Wreszcie położyłam się spać. A Mozart tylko na to czekała, od razu zaczęła mnie urabiać łapkami, chwilę potem ułożyła się na mem łonie, jak to ma w zwyczaju. Nic dziwnego, nie widziałyśmy się ponad tydzień i długo mnie nie było w domu.
Rano próbowała najpierw mnie obudzić o 6:45 rano, kiedy do pracy wychodził Mikael, ale nie dałam się. Musiałam odespać podróż. Przed 10 dałam się obudzić.
Ale to też się tak od razu nie odbyło, tylko etapami.
Najpierw lekkie drapanko.
Potem mizianko.
A potem już miała dość.
Umyła się.
I poszła załatwiać swoje ważne kocie sprawy.
Dzień spędziłam na powrocie do tutejszej rzeczywistości i pracy.
A teraz mała leży koło mnie – najpierw na biurku.
A teraz w koszyczku:
I tak oto dobrnęłam do końca podróży i dzisiejszego dnia. Życzę Wam więc na dziś już dobranoc. I ja też za moment kładę się do łóżka.
Kiedys to sie po Niemczech jezdzilo luksusowo i bez korkow, ale odkad staly sie panstwem tranzytowym ze wschodu na zachod, to tylko wypadki i korki. Za to kiedys w Polsce czlowiek sie tlukl po drogach z ciezarowkami, ktore trudno bylo wyprzedzic, a dzisiaj mamy piekne autostrady. Cos za cos.
Powiem Ci Aniu, że w Polsce nadal te ciężarówki wyprzedzające na długich trasach są utrapieniem, bo są tylko 2 pasy na większości autostrad. Mimo to w tym roku na trasie A2 było mniej robót drogowych w Polsce i mniej się tam korkowało niż na tych wszystkich trasach w Niemczech, którymi jeżdżę. Pocieszające jest, że jak w Niemczech wyremontują, to będą dostępne znów 3 pasy ruchu. Ale tam chyba jest więcej samochodów, bo jednak tamtejsze korki bywają kilkunastokilometrowe i naprawdę stoją, a nasze przeważnie się jednak posuwają, no chyba że zdarzy się wypadek i trzeba wyjaśnić sprawę, udzielić pomocy rannym, posprzątać… Czytaj więcej »
Ale mimo wszystko lepiej sie jezdzi autostradami niz niegdysiejszymi szosami z poszerzonym poboczem, gdzie czasem w ogole nie bylo szansy wyprzedzic ciezarowki. No i jezdzilo sie przez miasta, bo nie bylo obwodnic, np. przez Poznan w godzinach szczytu. Podroz trwala 13-15 godzin, a wczesniej jeszcze dluzej, kiedy byly kontrole graniczne.
Ależ oczywiście, uważam, że teraz jazda po Polsce po naszych autostradach to czysty luksus! Cieszę się, że będąc w UE dostaliśmy tyle dotacji, że udało się zrealizować tyle nowych autostrad i dróg szybkiego ruchu, obwodnic itd. Oby to nie był koniec Unii, bo własnymi a raczej rządowymi siłami w PL to my najlepiej kasę rozpieprzamy, a nie inwestujemy.
Ja też mnóstwo jeżdżę, więc Cię rozumiem – kiedyś po przejechaniu 600 km w ciągu dnia i normalnej pracy wszystko szło dalej, teraz coraz częściej czuję zmęczenie…ech…
Niestety też już się najeździłam i długie przejazdy są i dla mnie męczące. Dlatego staram się jechać wypoczęta, wtedy też szybciej się regeneruję.
No cóż, lat przybywa, nie chce ubywać 🙂
Jaki stęskniony kotek, aż miło popatrzeć, a mówi się ,że koty nie potrafią kochac ludzi 🙂
Kicia faktycznie mnie oblazła cała rozmruczana ze szczęścia. Nie wierzę w takie bzdety, wiem, że ona mnie kocha i tyle 🙂
My nie korzystamy ze stacji przy granicy niemieckiej. Wszyscy tam tankują. (ta przedostatnia też nie jest lepsza). Paliwo jest takiej jakości, że samochód wyraźnie (nawet dla pasażera) gorzej ciągnie. Kawy mam zapas ze sobą z domu. Z Polski zabieram w termosie, ze Szwajcarii kupną, bo mam dostęp do fajnej, niesłodzonej białym cukrem, po której nie mam zgagi, więc czasem robię zapas, żeby na powrót też było. Jest wygodniejsza od termosa – nie rozleje na pewno. Jest też wersja dla mojego męża – bez laktozy. Szwajcaria dba o każdy brzuch 🙂 Mam inny schemat podróży. Rozpakowuję się w dniu, w którym… Czytaj więcej »
Ja musiałam korzystać, bo miałam już prawie pusto w baku, takie tempo jednak kosztuje. A i tak lepiej tam, niż przy autostradzie w Niemczech, wszędzie drożyzna, nie ma na to rady, jak chcesz przejechać.Na jakość diesel Verva nie narzekam.Staram się też mieć zawsze jedzenie ze sobą, bo żadne w podróży nie równa się temu mojemu nawet na zimno.Kawa za to chętnie po drodze na Orlenach, bo tam robią najlepszą i cenowo jeszcze w miarę ok.Też najchętniej latam w niedzielę i święta. 🙂Tiry to zmora polskich dróg, tym razem jeszcze mnie jeden potraktował kawałem lodu, który spadł mu z plandeki na… Czytaj więcej »
Podziwiam Cie za te dlugie jazdy. Ja tylko raz wybralam sie w tak dluga podroz samodzielnie i to bylo 950 kilometrow w jedna strone. Zrobilam to w dwanascie godzin, ale musialam sie zatrzmywac co dwie godziny.
To zrobiłaś prawie moją trasę, ja też zatrzymuję się przeważnie częściej, co jakieś 200 km. Ale kiedy złapię dobrą formę, to lecę już prawie bez zatrzymywania. Potem najgorsze jak Cię doganiają te ciężarówki, które wyprzedziłaś. 🙂
Bardzo lubie prowadzic samochod, tyle ze nie mam juz sily na dlugie, dalekie jazdy, jezdze tylko na krotkie trasy takie do pol godziny, ale w przeszlosci duzo jezdzilam i to lubilam, tez zawsze w podroz wolalam miec wlasne jedzenie i picie.
Kicia cudna, widac na zdjeciach jej radosc.
Jest w tym jeżdżeniu samochodem duża przyjemność, szczególnie kiedy auto wygodne i szybkie. Ale faktycznie zbyt długie trasy bywają męczące. Dlatego właśnie staram się je sobie uprzyjemniać i dbać o moją wygodę, jak mogę. 🙂
A Kicia nie odstępuje mnie od chwili przyjazdu na krok. Jak Piesio, ciągle niemal w tym samym pomieszczeniu. :)))
Iwonko podziwiam Ciebie w tej jeżdzie. Chociaż ze mną w zeszłym roku nie lepiej, ale po Polsce śmigam a do do Krakowa a to do Zakopanego, Kłodzko itd. A kiedyś nie dało się mnie do jazdy samochodem namówić i siłą mnie ciągnęli.
Ściskam serdecznie i wypoczynku życzę.
Sikoreczko, ten ostatni okres jest tak pełen pracy, jak rzadko który, też bym chciała wypocząć, ale chyba nie jest mi to prędko dane.
W sumie mimo wszystko na szczęście wypoczęłam te parę świątecznych dni w Warszawie, więc nie narzekam. 🙂
Oby w nowym roku jazd było jak najmniej, a pobytu w domu jak najwięcej. Jeżeli jednak będziesz musiała jeździć, to niechaj każda wyprawa szczęśliwie się zakończony.Uściski dla Ciebie i dwóch M.
Coś czuję, że w nowym roku będzie tyle samo jazd, co w poprzednim, ale to dobrze, bo oznacza pracę. Uściski
Kocia radość bezcenna 🙂 Podziwiam Cię za to samotne pokonywanie długich dystansów.