Blog

Atak na Mozarta – bezsilność

30 września 2017
Opieka nad kotem wychodzącym w okolicy, gdzie grasują brutalne agresywne koty jest niczym gra w rosyjską ruletkę. I niestety my w tę ruletkę gramy już od jesieni ub. roku. Nie udało się utrzymać tego kota w domu, zmusiła nas do wypuszczania jej na dwór. A sami wiecie, jakie mocne charaktery mają koty. I jak przeciągle umieją miauczeć. A ona dodatkowo zawsze wtedy musi skakać na swój ogon. I wreszcie nie dało się jej utrzymać w domu. Poddaliśmy się. Wyszła.
Bez wypuszczania odnawiała jej się bez końca ze stresu podłużna rana na ogonie. Żadne leki tak nie pomagały, jak zwykły spacer po dworze. Ogon od dawna jest puszysty i zagojony.
Przyznam szczerze, że myślałam, że tym razem się wreszcie uda. Że Mozart będzie wychodzić na dwór już do końca swoich dni i cieszyć się swobodą i wolnością, jak to było w ostatnich tygodniach. Zrobiła się tutaj taka pewna siebie, nie dawała sobie już w kaszę dmuchać temu czarnemu kotu z sąsiedztwa. 
Niestety wszystko co piękne, trwa krótko.
Mozart nie wracała od wczoraj przed południem do  samego wieczora. Już się martwiliśmy.

A kiedy nie wróciła przez całą noc, prawie oka nie zmrużyliśmy i byliśmy pewni, że stało się coś złego.
Wróciła nad ranem ok. 7.30. Rzuciła się na jedzenie i picie. Czyli mówię sobie – dobrze jest.
Parę razy ją obmacałam, ale rękami nic nie wyczułam. A że było szaro, a my wykończeni, poszliśmy jeszcze się przyłożyć do poduchy. Kiedy zrobiło się jasno, a ona dalej spała, poszliśmy ją tylko delikatnie pogłaskać. 
Niech wypoczywa bidulka. 
Na pewno spędziła noc gdzieś zamknięta i nie mogła wyjść. 
To by jeszcze nie było tak źle. 
Niestety było znacznie gorzej. 
Kiedy wstała znowu i przyszła na dół, podczas brania na ręce zaczęła głośno i boleśnie miauczeć. Wtedy zaczęłam sprawdzać. I znalazłam kilkucentymetrową ranę i rozdarcie do mięśni schowane w futrze na karku. Nie było co szukać następnych, błyskawicznie się wybraliśmy i pojechaliśmy do weta. Na szczęście mimo soboty jeszcze nas przyjęto. 
Przychodnia teoretycznie miała być czynna do 12, pani doktor powiedziała, że w praktyce zostają do 13. A my byliśmy 10 minut przed 12 i zostawiliśmy ją tam do narkozy i szycia. Na szczęście mimo jedzenia poprzednio nie wymiotowała za mocno i nic się jej nie stało. Normalnie przed narkozą nie można nic jeść co najmniej przez 6 godzin. Jak dobrze, że ją przyjęli. Jedziemy do domu ledwo żywi ze strachu o nią.
Telefon z przychodni ok. 16.30, że już po wszystkim i możemy ją odebrać. 
Z powrotem w domu jesteśmy ok. 17. Pani doktor poradziła potrzymać ją jeszcze ok. godzinę-dwie w kontenerku, bo ledwo się będzie ruszać i może sobie coś zrobić, spaść skądś czy coś.
No to ją trzymam. Na początku jeszcze zmęczona i śpiąca, leży spokojnie. Ale to tylko pozory. Już po 15 minutach pobytu w domu zaczyna się cyrk i energiczne próby wydostania się z niewoli z użyciem siły i z lamentem na 4 głosy. 
Nie chcę wiedzieć, co o mnie mówiła…
A mówiła długo, żałośnie i donośnie…
Żeby nie miała szansy iść i sobie zrobić krzywdy postanawiam dać jej możliwość wyjścia na chwilę i zrobienia siku.
Wstawiam do pokoju kuwetę i miskę z wodą.
Mozart ma te próby gdzieś. Chce wyjść z pokoju. Próbuje włamu na drzwi. Na stojąco. Na leżąco. Nie poddaje się.
Dobrych kilka minut turla się pod drzwiami.
Na szczęście od razu założyłam jej kołnierz.
Mijają ciężkie minuty. Ledwo może łazić, zatacza się, a dalej się rzuca…
Wreszcie ja się poddaję. Z powrotem wpycham ją do kontenera, zanim coś sobie z tymi szwami zrobi.
Dalej się boksuje z kontenerem. Nie ustępuje. 
Oprócz wycia dołącza pazury i zęby. Nie znosi niewoli.
Stawiam jej kontenerek obok mojego fotela i zaczynam pisać…
Nie wiem, co dalej. Minęła godzina trzaskania się w środku i musiałam wypuścić ją z tego kontenera. 
Wskakuje od razu na parapet.
Uspokaja się na chwilę na dywanie, a potem znów wędruje i szuka sobie miejsca, ale nie może go znaleźć. 
Dobrze, że ma zrobiony rentgen i w środku wszystko w porządku, że dostała antybiotyk i środek przeciwbólowy. I że na jutro też mam dawkę. Ale te wszystkie szwy muszą ją niemiłosiernie ciągnąć.
W poniedziałek po południu kontrola.
Wetka wygłosiła zdanie: 
To nie były takie tam kocie przepychanki. To był atak z premedytacją. Żeby zabić. Ale i ona też nie pozostała dłużna. Widać, że walczyła, a nie tylko uciekała.
***
Kiedy wczoraj wróciliśmy do domu, nonszalanckim skokiem z dachu garażu na murek przywitała nas czarna kotka sąsiadów. Ta, którą od początku podejrzewam o to, że jest groźna dla Mozarta.
***
Z ostatniej chwili:
Mozart odpoczywa na razie na parapecie, albo poleguje na krześle. 
Na prawej łapce widać ślad po pobraniu krwi albo po podaniu narkozy.
Nie będzie łatwo. No teraz to już w ogóle nic nie wiemy.
I znikąd nadziei…..
Subscribe
Powiadom o
guest
23 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Sikoreczka (Titmouse_Family)

Mozart zdrówka, a Iwonko dla Ciebie, dla Was – cierpliwości!!
Kocurek z pazurkiem i tyle. Jakoś chyba będzie musiała się pogodzić, że koniec z wolnością. Pewnie czeka ją sznurek. Iwonko, chyba będize trzeba ją trzymać na smyczy.

Anna Maria P.

Straszne to, ale trzeba szukac sposobu, zeby to nigdy w zyciu wiecej sie nie powtorzylo. Mozna przeciagnac line w poprzek ogrodu, na linie kolko, do ktorego przymocowana bedzie dluga smycz. Kotka moglaby sie poruszac wzdluz tej liny i na boki na dlugosc smyczy – czyli praktycznie po calym ogrodzie, ale nie bedzie miala szansy wydostac sie poza teren. A wieczorem bedzie zawsze osiagalna do sprowadzenia do domu. Czyli wilk syty i owca cala. Rozwiazanie tyle tanie, co skuteczne, nie trzeba przebudowywac plotow, zakladac siatek i niepotrzebnie sie trudzic. Ja wiem, prosilas o powstrzymanie sie z dobrymi radami, ale moze warto… Czytaj więcej »

anabell

No i problem wraca jak bumerang!Zupełnie nie znam się na hodowli kotów, ale z opowiadań koleżanek wiem,że trudno je ułożyć- z reguły robią co chcą i nie potrafią wyciągać wniosków z niemiłych przygód, które je spotykają. Mozart raczej nie nadaje się do oddania komuś na "dokocenie", bo od małego hodowała się z psem, a nie kotem i wątpliwe, że się z obcym kotem dogada. Albo wykombinujecie dla niej jakiś bezpieczny wybieg, z którego nie będzie mogła się wydostać, albo znów będzie mordęga z trzymaniem jej na uwięzi.
Zmartwiłaś mnie, bo to naprawdę robi się coraz poważniejszy problem.
Miłego;)

Krystyna Bożenna Borawska

Jak zobaczyłam tytuł to się zdenerwowałam.
Co za historia…. co za koty macie w okolicy ?
Moje tyle lat tutaj wychodzą
i ani razu nie było agresywnych zachowań innych kotów …
Nie było walk…
Biedna Mozart…
Cała jest poszarpana…
Zagoić się zagoi , ale co dalej ?

Krystyna Bożenna Borawska

Pewnie jakieś wyjście jest , tylko na razie nie wiemy jakie.

Bezowa

O matko! Mam taką samiutką kotkę jak Mozart. Jest taka spokojna, wręcz pierdółkowata. Współczuję. Pantera ma rację.

Hexe

Musiała mi minąć jakaś notatka… co z tą wymianom kotów? Jednak się nie zdecydowaliście?

Anna

nie znałam kotów od tej agresywnej strony! no ale ja zasadniczo w ogóle nie znam kotów, biedna Mozart

Iwona Zmyslona

Również nie znam się na kotach. Po przeczytaniu komentarzy skłaniam się ku pomysłowi Anny Marii P. Dodatkowo poradziłabym się weterynarza, w jaki sposób odstraszyć kocisko z sąsiedztwa od skakania na murek i prowokowania Mozarta. Pozdrawiam.

marigold

Co za pech, to jest straszne, ile nieszczesc spada na Mozarta.
Ten kot w okolicy za zadne skarby nie chce pogodzic sie ze jest jeszcze Mozart, bedzie zawsze atakowal, jest agresywny, nie ma rozwiazania.

Ken.G

Myślałam, że tylko kocury są takie agresywne… Biedna mała… Niech się szybko wyleczy. Aż mi się serce ścisnęło, kiedy zobaczyłam te oczyska po narkozie. Nie mam i nie silę się na żadne rady czy złote wskazówki, bo pojęcia nie mam co zrobić w takiej sytuacji.

Dużo siły życzę. Wam wszystkim.

iwonakmita.pl

Biedna Mozart, przeszła piekło. A wy wraz z nią. Wszyscy jesteście dzielni.

Annette ;-)

Oj masz się z tą kicią masz… Niech szybko zdrowieje.

23
0
Would love your thoughts, please comment.x