
Przeglądam sobie szkice moich wpisów z ostatnich dni, tygodni. I dochodzę do wniosku, że każdy dzień jest na początku takim szkicem. Rozpoczynamy go jeszcze poprzedniego dnia, planując, co do niego wstawimy. Jak obrobimy ten surowy materiał na dzień. Ile wstawimy zdjęć, emotek i czym sami siebie zaskoczymy, ucieszymy, a co nas zaskoczy.
Raczej nikt sam z siebie nigdy nie planuje czarnych dni, pełnych goryczy, rozpaczy, kiepskiej energii, ciosów w potylicę. A może byłoby łatwiej zaplanować, przygotować się i powiedzieć sobie: O, dzisiejszy dzień będzie dniem Apokalipsy!
Niestety one się zdarzają same i najczęściej bez uprzedzenia.
Lubię, żeby dzień był estetyczny, miły dla oka, ucha i innych zmysłów.
I lubię patrzeć do lustra i widzieć tam twarz osoby zadowolonej z siebie, z tego, co robi. Spokojnej, radosnej, szczęśliwej. Albo chociaż przynajmniej spokojnej.
Niestety zdarzają się też trzęsienia ziemi. I ja wczoraj takie zawodowe trzęsienie ziemi zaliczyłam.
Dzień należał do tych, które najchętniej chciałoby się wymazać z głowy, z serca, z własnej pamięci, a już na pewno z pamięci osób, które na mnie liczyły, a niestety nie udało mi się wszystko tak jak tego chciałam…
I mnie się przytrafiają wpadki. I chyba najgorzej jest zawieść samą siebie, w dodatku w tak głupi sposób.
Dzięki wsparciu kilkorga życzliwych ludzi i działaniu kolejnych powoli sprawa i ja wychodzimy na prostą.
Nadal towarzyszy mi męczące uczucie zawiedzenia czyichś ale przede wszystkim własnych oczekiwań.
A tu stety – niestety życie płynie dalej, przychodzą kolejne sprawy, nikt jakoś nie zechciał mnie przejechać, żeby mi ulżyło. Muszę więc tę żabę przełknąć sama. Bez popitki.
Dla wewnętrznego wsparcia osłabionej motywacji poszłam sobie wczoraj dać umyć samochód! W trakcie siedziałam w pobliskiej kafei z laptopem na stoliku i omawiałam z mądrzejszymi od siebie rozwiązania tej chooojowej sytuacji. Mądrzejsi pomogli. Czy ja stałam się od tego mądrzejsza, tego nie wiem. Ale podobno najwięcej uczymy się z porażek, albo z potknięć, bo w pełni porażką tej sytuacji jednak nazwać nie mogę.
A kiedy i to nie pomogło, w ramach pocieszania wykupiłam tak z jedną trzecią półki w empiku, zapewniając sobie w ten sposób strawę duchową tak książkową, jak i filmową na kolejne tygodnie. Jakoś się przecież z tego pozbierać trzeba.
Przez cały czas pamiętałam, że gdybym się tak totalnie rozsypała, to nie byłoby co zbierać i w sumie jeszcze bardziej zawiodłabym tych, którzy pokładają we mnie nadzieje.
No więc żadne tam – „to ja już sobie pójdę”, albo „proszę mnie odstrzelić, będzie łatwiej”. Może i mnie byłoby łatwiej. Ale nie ma tak dobrze, jak to mawia moja Mama, jeszcze sobie trzeba trochę pocierpieć.
Siedzę więc pracując i tym razem ssę gorzkie cukierki istnienia.
Odrabiam lekcje z pokory, a popołudniami korzystam z pogody i wychodzę wdychać las.

Las Aniński

Las Aniński

Las Aniński
I tak bywa. Nie jesteś jedyna z takimi przeżyciami. Wierz mi, ja niedawno pragnęłam sobie w łeb strzelić, tak sama siebie zawiodłam. Na szczęście wszystko mija. Przytulam:)
Dawno mi się coś takiego nie zdarzyło (i dobrze), ale też człowiek czasem zapomina, że też potrafi nieźle (negatywnie) nawywijać. Dzięki Elu, każde przytulenie teraz na wagę złota 🙂
no niestety I mnie się to zdarza, doskonale potrafie wczuć się w twoją sytuację, ale jest tak jak mówisz, życie toczy się dalej a I niesmak kiedyś minie
No cóż, najchętniej bym to wszystko samodzielnie „wyprostowała”, z tym że to nie jest teraz za bardzo możliwe. Muszę czekać, aż zrobi coś ktoś gdzie indziej.
No wlasnie gdyby tak mozna bylo cofnac czas i zaczac od nowa, jeszcze raz, naprawic. Niestety.
Ogolnie nie lubie rozczarowan, ale najbardziej bola mnie i mecza rozczarowania do samej siebie.
Tak, słusznie Marigold, te ostatnie są najgorszymi i własne błędy i porażki bolą najmocniej.
Znasz ten cytat: życie jest do zniesienia, bo jest nie do końca wiadome( oczywiście nie dosłownie)…
Lekcje pokory sie przydają, byle nas nie ściągnęły na dno, bo ileż można wytrzymać.
Jeśli znajdujesz pocieszenie w literaturze i przyrodzie, to już nieźle.
Trzymam kciuki za powrót normalności, jak najszybciej.
Znajduję we wszystkim, co tylko można, ale akurat w tym momencie mam wrażenie, że albo ja coś za bardzo poplątałam, albo życie mi podało zestaw, który z pozoru łatwy – okazuje się jednak nie do ogarnięcia.
A ja widzę, że Ty już się podniosłaś. Już idziesz dalej. Jeszcze tylko trochę utykasz, bo kolano boli,.
A ten post to po prostu odreagowanie nieprzyjemnej sytuacji. Pożalić się trzeba, bo lżej się robi na sercu i spora część goryczy zamieni się w radość tworzenia. Ale odnoszę wrażenie, jakby wcale nie było Ci to niezbędnie potrzebne.
Nitager, dobre wrażenie podobno jest najważniejsze i dobrze jest je umieć sprawiać. Ale czasem są rzeczy, które mimo pozornego spokoju czy pozbierania jednak nie dają spać. I to jest jedna z takich rzeczy. I wyżalenie w tym przypadku jest mi bardziej potrzebne, niż przypuszczasz. A że się jakoś zbieram – a jakie powiedz jest wyjście. Umrzeć czy się zastrzelić zawsze jeszcze jest czas…
Moja mama mawiała, że tylko spokój mnie może uratować. Nauczyłam się przy niej chować stresy do pudełka i odsuwać pod najciemniejszą ścianę. I nawet tam nie zerkać. Pokornie tym samym podchodziłam do zawalonego tematu i uparcie pracowałam nad nim.
Bardzo ważna rzecz, by na koniec dnia odetchnąć.
Powodzenia.
Nie na wszystko nas mama przygotowuje, co nam życie podaje na tacy. Niestety. Ale spokój na pewno jest wskazany, tylko czasem nie pomaga jednak załatwić TEJ sprawy. Mnie się czasem wydaje, że wygodniej byłoby mieć jak to teraz się mówi „wywalone” (mówi się jeszcze konkretniej).
I właśnie to mama miała na myśli, 🙂 ale nie używa mowy „potocznej”.
Gorzkie też potrzebne. Choćby po to, żeby zmienić perspektywę i móc później docenić codzienność. Nawet jeśli czasem bywa mdła albo nijaka, a nie słodka.
Na to wygląda, że nie wszystko zawsze może być słodkie, albo zaplanowane. Czasem musi przyjść też gorzkie. Może po to, żeby umieć docenić jeszcze bardziej ten czas, kiedy wszystko idzie jak po maśle. U mnie powoli wody się wygładzają…
Taki las to i ja bym wdychała – cudny. A porażką się nie martw – ci co cię znają wiedzą, że zrobiłaś, co mogłaś. Czasem życie pisze swoje scenariusze, a nasze wtręty są lekceważone. Trudno!
Ano nie da się uniknąć pomyłek, nawet kiedy wydaje się, że są wręcz niemożliwe. A jednak!
Ten się nie myli, kto nic nie robi. I tyle w temacie.
Tak też właśnie jest. Szkoda, jeśli są tak bardzo widoczne, ale na szczęście wszystko już wyszło na prostą. 🙂