Jeszcze sobie majtam jedną luźną nogą na urlopie, a na przemian drugą kreślę melancholijne zawijasy.
Prawie nie zauważyłam, że w międzyczasie nastała wiosna, mimo długiego spaceru tego dnia po lesie. Ale jeśli moim codziennym rytuałem stały się te codzienne spacery, to gdzie tu zrobić rozróżnienie pomiędzy spacerem wiosennym, a codziennym. Chyba zlewają mi się w jedno.
Nieuczesane myśli na jako takim luzie podprowadzają mi nieco energii życiowej, ale też pozwalają oddalić się na płynnych falach przeróżnych przyjemnych lub też po prostu wszystkich możliwych fantazji.
Moja racjonalna część wykonała prawie cały plan w tych ostatnich dniach: zawiesiła siatkę na balkonie, uzupełniła meble w tak zwanym gabinecie, załatwia różne konieczne z ekonomicznego punktu widzenia sprawy.
Moja muzyczna część duszy za to odpływa, szukając przeróżnych natchnień we wszystkich gatunkach muzycznych.
Czekam lata, nie mając jeszcze planu, chociaż zbieram się na odwagę do tego planowania.
Tym razem w moim mieście cieszę się ludźmi, pogodą, uroczymi uliczkami podczas spacerów, nocnym dialogiem i dziennym – tym z samą sobą. Chwilowo poruszam się na poziomie, na którym nie pozwalałam sobie być od bardzo dawna. Jak to fajnie wejść z tego wymuszonego latami niemal wyłącznie racjonalnego poziomu na schody, a nawet wyżej, spoglądać na coraz więcej widocznych połaci z dystansu ptaków, podfruwać, obserwować, słuchać, malować myślowe piruety z poziomu wyższych lotów.
Oraz na wpół racjonalnie na wpół przytomnie zapewnić sobie strawę duchową na kolejne tygodnie, czyli stertę książek i na razie dwa filmy. Zaprzyjaźniać się z powrotem z niedawno odkurzonymi kilkoma piętrami we własnych myślach, nie odwiedzanymi przez ostatnie lata. Odkrywać radość z przebywania na tych piętrach, wypicia wirtualnej kawy z poziomu drona.
Wsłuchiwać się i wczytywać w ludzkie historie, w stanie przyjemnego zawieszenia, który mówi: NIC NIE MUSZĘ.
Pozwalam sobie na przyjemności, sprawiam drobne radości, stwarzam to życie, które mi przez lata uciekało, a które teraz umiem namalować kilkoma zdecydowanymi pociągnięciami pędzla i szpachelką ustawić w dobrej kompozycji. Szukam nowych wyzwań, ale też nic na siłę. Przymierzam się do pewnych aktywności, ale jeszcze nie wiem, w którą stronę podążę.
Pozostaję w coraz większym kontakcie z samą sobą.
Robię soki w wyciskarce, napawam się lasem, niebem i powietrzem. Wiem, że ten stan oderwania niedługo się zakończy, bo nie da się tak funkcjonować na dłuższą metę. Ale jeszcze chwilę, jeszcze moment sobie polatam.
Żeby dobrze wylądować, trzeba mieć przygotowane lądowisko, moje już jest całkiem dobrze urządzone, utwardzone, wyposażone w całkiem niezłą sygnalizację świetlną. Piloci się sprawdzają, pewną ręką prowadzą maszynę w locie, jeszcze tylko zadbam o przyzwoity personel naziemny, oraz o technikę miękkiego i bezpiecznego lądowania, oraz żeby mi ktoś mój hangar utrzymywał zawsze w dobrym stanie.
W każdym twoim słowie czuć luz, relaks i nadzieję. To nic, że urlop się kończy – myślę, że już jesteś gotowa do powrotu.
Wiesz Iwonko, że chyba Twój komentarz jako pierwszy trafia całkowicie w sedno. 🙂
p.s. Nie przekierowało mnie z Twojego zdjęcia od razu na Twojego bloga, ciekawe dlaczego?
No i dobrze – wyluzowanie jest tylko z pożytkiem dla zdrowia psychicznego
Jak najbardziej z pożytkiem, bo po takim wyluzowaniu jakoś tak się człowiek zbiera, że albo może jeszcze więcej działać, albo może sobie jeszcze bardziej odpuścić – i wie, co w danym momencie jest dla niego dobre. 🙂
Dzień dobry Iw 🙂 Ależ z Twoich słów bije spokój…
Ten stan „nic nie muszę” to najlepsze co się może zdarzać człowiekowi. Uwielbiam go! A jeszcze bardziej uwielbiam to, że mogę sobie nań pozwolić 🙂
Ściskam mocno w Twojej nowej rzeczywistości. Piękny nowy blog! – Antares
Dzień dobry Antares, dawno się nie spotkałyśmy w blogowym świecie, miło mi, że znów nasze drogi się krzyżują i zamierzam też odwiedzić Ciebie, jeśli nadal tam gdzieś jesteś (za moment sprawdzę). 🙂
Ano pięknie jest nic nie musieć, doświadczanie tego stanu daje jeszcze większy spokój, niż jakiekolwiek inne osiągnięcia. 🙂
Ojej, jak mi miło że jeszcze mnie pamiętasz 🙂 Tak, wracam sobie do blogosfery, też zrobiłam małą przeprowadzkę z blogspota po 10 latach na nim (ale to leci). Gdy Cię w wolnych chwilach podczytuję, mam wrażenie, że jesteśmy emocjonalnie w dość podobnym miejscu. Aż chce się czytać 🙂 Mój nowy domek to to coś z „izi” w nazwie, dokąd linkuje mój nick w komentarzach 😀 Wpadaj na herbatkę! Pozwoliłam sobie link do Twojego bloga wrzucić u mnie do listy Sąsiadów zza miedzy, by szybciej do Ciebie trafiać 😀 Buźka!
Bardzo mi miło, że teraz akurat się znów spotkałyśmy. Bycie na Twojej liście ulubionych blogów to zaszczyt! I ja do Ciebie tym chętniej w związku z powyższym będę zaglądać. Bierz tylko pod uwagę, że teraz głównie żyję w realu, a do wirtualu wchodzę jednak już znacznie rzadziej i tylko kiedy naprawdę mam trochę więcej czasu. 🙂
Buźka!
Piekny urlop kiedy nic nie musisz i masz tak duzo czasu dla siebie. Fajnie jest sprawiac sobie przyjemnosci, cieszyc sie kazda chwila i widziec radosc zycia nawet w najzwyczajniejszych rzeczach, wcale nie musza to byc jakies wielkie wydarzenia, caly urok w tym zeby cieszyc sie tym co latwo dostepne.
Oj naprawdę Marigold, jest mi tak dobrze z samą sobą, mam tyle codziennych radości, że wystarczy mi na długo tego paliwa po powrocie do niemieckiej rzeczywistości i do pracy. 🙂
A radość sobie mieszka tam, gdzie ją chcemy widzieć – tak po prostu.
Uśmiechy i uściski dla Ciebie!
Krótko mówiąc – jest dobrze 🙂
Jest dobrze, a robi się coraz lepiej! 🙂
Nawet poetycko nastraja Ci się dusza, co świadczy, że kuracja dobrze działa. Jak fajnie jest móc powiedzieć sobie – Nic nie muszę, a wszystko Mogę:-)
Faktycznie piękny to stan, nic nie musieć, wszystko móc. Bez większego wysiłku tym razem zrealizowałam większość założeń i planów. I to mimo przejściowych problemów zawodowych. Życzę sobie, niech tak będzie dalej! 🙂
pozdrowienia serdeczne Jotko!
I taki urlop można nazwać udanym.
O tak, jest bardzo udany w dodatku jeszcze go przedłużam o kilka dni 🙂
Uwielbiam Park Skaryszewski, wychowałam się w blokach obok Parku Skaryszewskiego i większość mojego dzieciństwa spędziłam na spacerach i placach zabaw w tym parku.
A ja tam jeździłam sobie wokoło po kilka razy rowerek wokół, kiedy jeszcze mieszkałam na Pradze. Aczkolwiek nie akceptuję wklejania u mnie linków do innych stron, tym bardziej z Krakowa – raczej nikt z mojej okolicy nie skorzysta, więc proszę jednak o niewklejanie linków na przyszłość..
Skaryszak też piękny!!