Wśród moich planów na najbliższy czas obiecałam sobie bywać więcej na imprezach kulturalnych i tu akurat nie narzekam. Pod koniec poprzedniego roku w listopadzie byliśmy na koncercie Kingi Głyk, o którym opowiadałam Wam TUTAJ.
A ostatnio tuż przed moim wyjazdem do Polski czyli czwartego lutego byliśmy na koncercie perkusisty i muzyka jazzowego Manu Katché w Oldenburgu, impreza jak zwykle zorganizowana w Kulturetage.
Co ciekawe ten francuski artysta nie tylko gra na perkusji, ale też jest kompozytorem, wokalistą, autorem tekstów i producentem.
Ten koncert opierał się więc oprócz jego perkusji na wokalu odtwarzanym przez chórki z komputera i dwóch gitarach na żywo – jednej basowej i jednej elektrycznej.
Koncert wart przeżycia mimo kilku problemów technicznych z komputerem właśnie.
Manu zawsze wychodzi do publiczności i rozmawia po angielsku, tutaj starał się coś opowiedzieć, bo technik próbował w tym czasie naprawić laptopa.
Bardzo nam się dobrze słuchało.
Chociaż samego Manu nie było z mojego miejsca widać, akurat skrywał się za pulpitem na nuty.
Popatrzeć mogłam sobie tylko w tych nielicznych momentach, kiedy akurat wstawał lub siadał.
Albo kiedy wychodził do publiczności, żeby z nią porozmawiać.
Zdjęcia są niewyraźne, niestety tylko z komórki.
Ale nastrój i luz widać nawet z tych zdjęć.
I ten niepowtarzalny uśmiech
Potrafił też poprowadzić zebraną publiczność do zaśpiewania w chórku a capella.
Laptop rzecz ludzka potrafi się zepsuć albo znarowić, więc wszyscy obecni podeszli do sprawy z wyrozumiałością.
Za to nasz koncert, czyli publiczności ocenił bardzo wysoko, dodając że ludzie nie są tak zawodni, jak maszyny. Co prawda, to prawda.
Jako profesjonalista zaraz potem Manu usiadł i zagrał resztę koncertu tak fenomenalnie, jak by w ogóle nic się nie stało. Jak dla mnie zasuwał na tej perkusji jak maszyna, z taką lekkością, jakby operowanie dziesiątkami instrumentów naraz było ot taką łatwą zabawą. W pewnym momencie, jak to na koncercie jazzowym, muzyk obsługujący gitarę basową, dał całkowicie pole do popisu Manu, odchodząc sobie w kąt i kryjąc się za kotarą. Miałam wrażenie, że poszedł sobie na papierosa, bo wiedział, co zaraz nastąpi. I nastąpiło wirtuozerskie bębnienie i stukanie na perkusji, jakie umieją osiągać tylko nieliczni na świecie. Cały koncert trwał ok. 1,5 godziny, a takie solo na poszczególnych instrumentach trwa zwykle po kilka minut. To trwało ok. 10 minut.
Zespół zebrał na koniec wielkie oklaski, bisował dwa razy, a muzyczne i emocjonalne przeżycie koncertu na pewno zostanie ze mną na długo.
« Moje miłości | Nowa praca »
Nie znam go, w zyciu nie slyszalam. Ale tez nie zaglebiam sie w muzyke, wiec znam tylko nazwiska swiatowej klasy.
W świecie muzyki jazzowej to światowa klasa. Ale sama muzyka jazzowa nie była nigdy nadmiernie popularna, więc rozumiem, że można nie znać. Żałuję, że znam pewne nazwiska z muzyki disko-polo w Polsce, ale nie da się ich nie znać, nawet nie słuchając muzyki, bo pojawiają się jednak w mediach i to często. Do jazzu dorosłam koło 30-tki i tak mi zostało. A zgłębiać można do końca życia 🙂
Klik dobry:)
Proszę – przekaż 1% podatku ciężko choremu dziecku w mojej rodzinie.
Z góry dziękujemy!
http://dzieciom.pl/podopieczni/29257
W formularzu PIT proszę wpisać numer: KRS 0000037904 i w rubryce „Informacje uzupełniające – cel szczegółowy 1%” podać: 29257 Kowalik Patrycjusz.
Pozdrawiam serdecznie.
Jeśli tylko będę miała co odprowadzać, będę pamiętać.
Niestety nie znam tego artysty, pewnie dlatego, że jazz nie leży w kręgu moich zainteresowań. Postanowiłam w tym roku znowu zacząć chodzić regularnie do kina, zwłaszcza że mam do niego całe 350 metrów, a zakład pracy zwraca mi 70% ceny biletu.
Warto nie odkładać takich planów na wieczne nigdy, które potem nie następuje. Uczę się słuchać swoich potrzeb i spełniać je. To jedna z nich – bo przez całe życie za mało chodziłam na koncerty. Teraz nadrabiam. Kino też mam do nadrobienia, znów zaległości idą w lata.
Kiedyś prowadziłam intensywne życie kulturowe i chodziłam na masę koncertów. Ostatni rok przed emigracją, to koncerty prawie co weekend, związane mocno z pracą. Gdzie muzyka – tam ja. Byłam wszędobylska. OD TRZECH LAT NIE BYŁAM NA ŻADNYM KONCERCIE!!!! [krzyki rozpaczy i jęki permanentne] Weź mi nawet nie opowiadaj… [rzewny szloch]
Pamiętam te Twoje koncerty, wtedy to ja Ci zazdrościłam. Ale życie się zmienia, możliwości też. Chwilowo ja chodzę, za moment sytuacja może się odwrócić. Chociaż ja sobie już teraz nie dam zabrać tych moich koncertów i powoli też innych przeżyć. [Pocieszam, głaszczę, uciszam, całuję]
Do mojego zespołu już też nie wrócę. Współpraca z nimi wiązała się z jeżdżeniem po całej Polsce (i na tym miał nie być koniec), ale jeżdżenie ze Szwajcarii w te i nazad co tydzień odpada definitywnie.
Głaszcz jeszcze… ^_^
No nie, takie dojazdy są nie do przeskoczenia przy pewnej odległości.
Z kulturalnych to my z Letnią wielbimy teatr… fanatycznie po prostu!
Pod tym względem to mam zaległości tak długie, że aż szkoda gadać. To kolejna pozycja do nadrobienia, może już w tym roku. Zaczynam planować. 🙂
Ojoj, kiedy ostatnio byłam na koncercie? Chyba Wilki u nas w spodku. A komputer rzecz psująca. Mimo to dobrze, że wszystko się skończyło.
Przeżycie muzyki na żywo to coś zupełnie innego, niż muzyka z płyty, warto to właśnie przeżyć. 🙂 Polecam