Blog

Majster iw w akcji

29 maja 2017
Moje prawie 1000 km czyli wczorajszą trasę z Bremerhaven do Warszawy przejechałam w 11 godzin, a przejechałabym w 10 z dwiema dłuższymi przerwami, gdyby nie korki, szczególnie jeden. Niektórzy z Was chcieli wiedzieć, czy i tym razem jadę z koteczką. Na szczęście kotkowy ogon się zagoił, więc nie przewiduję teraz kolejnych wyjazdów, przynajmniej na razie.
Kicia najczęściej siedzi zadowolona w ogrodzie i napawa się wolnością odzyskaną po długich miesiącach zamknięcia.
Podróż była ogólnie fajna, odbyłam ją w dwóch długich etapach. Najpierw było niezbyt gorąco, więc jechało się bardzo dobrze, trochę korków spowodowanych robotami drogowymi, ale bez przesady. Tak oto przejechałam bardzo długi pierwszy odcinek, prawie do granicy Polski. Potem przystanek na drugie śniadanie, bo zaczęłam opadać z sił. Po dwóch godzinach zatrzymałam się na obiad, jak zwykle w Centrum Nevada. Lubię tamtejsze smaczne a niedrogie obiady, niewymuszoną atmosferę i sklep na tyłach, gdzie kupuję najczęściej to, czego zapomniałam zabrać ze sobą w podróż.
Zatankowana, najedzona i trochę wypoczęta ruszyłam w dalszą podróż. Podróż szła mi całkiem sprawnie, już nawet dzwoniłam do córki, że dojadę pewnie przed dziesiątą wieczorem. To był całkiem realny cel. Do przejechania zostało 27 km w ok. 24 minut. Aż tu nagle prawie pod Warszawą oba pasy ruchu stanęły albo posuwały się bardzo wolno.

Po przeciągnięciu się przez korek 45 minut później okazało się, że tuż przed wjazdem do Warszawy był wypadek i zamiast jechać 15 minut dojazd zajął mi 45. W rezultacie dotarłam późno, bo koło 23.

Tym razem gościny udzieliła mi córka u siebie w mieszkaniu, w którego posiadanie weszła całkiem niedawno.

Czekając na remont mieszkania córka mieszka na razie u mojej mamy, czyli u babci. A mieszkanie czeka na naszego nadwornego majstra Wiesława i jego moce przerobowe. 
Dla mnie to wielka ulga i bardzo się cieszę, że mogę te parę dni spędzić teraz u niej. Mam tu do dyspozycji wszystko, czego potrzebuję. 
Po pierwsze jest cisza i spokój, których potrzebuję, żeby się zresetować po podróży. Nie mówię o hałasach z ulicy, tylko o tym, że jestem w mieszkaniu sama.
Poza tym jest kuchnia z lodówką, która jak się wczoraj okazało działa, łazienka i pokój. Nie było tu jednak na razie żadnego łóżka. Dlatego właśnie musiałam przewieźć z Bremerhaven nasze łóżko polowe i pościel.
Oprócz tego stół ogrodowy (krzesła się tym razem nie zmieściły, taborety przewiozłam poprzednio), mały stolik pomocniczy i podnóżek oraz lampkę do czytania.

Teraz już jestem w pełni zorganizowana. O tu siedzę i dla Was piszę. A w tle moje łóżko polowe i mata, którą sobie przywiozłam w ramach dywanika przyłóżkowego.

To właśnie dlatego miałam tym razem jeszcze tyle do przewiezienia. Ale to i tak mniejszy problem, niż gdybym miała nocować w hotelu. To już wolę za pieniądze na hotel coś nowego potem kupić córce czy sobie.
Nie wszystko jednak na wstępie było tak różowo.
Problem był taki, że w mieszkaniu córki po włączeniu zaworu wody ciekła spłuczka, trzeba było ciągle wyłączać zawór główny. Z kolei piec gazowy wprawdzie jest zamontowany, ale nie udało się go do tej pory nikomu z nas uruchomić. Mentalnie przygotowana byłam więc na szybkie kąpiele w zimnej wodzie lub w misce (dostałam tu jedną od mamy), a grzanie wody w czajniku.
Toteż wczoraj po wypakowaniu wszystkiego odwiozłam córkę do mamy i tam się wykąpałam po podróży.
Kiedy wróciłam, była 2 w nocy, zanim znalazłam miejsce do parkowania i dotarłam do łóżka, było grubo po drugiej.

Byłam wykończona. Jedyne, o czym marzyłam to pospać. Klienci jednak nie śpią tak długo. Jedna z nich zadzwoniła do mnie już 8.30. Ze zlecenia pewnie nic nie będzie, ale wstałam i zaczęłam dzień od posprzątania i zorganizowania się tutaj, gdzie spędzę najbliższe kilka dni. Córka się cieszy, bo będzie kontynuować swoje prace naprawcze i nie będzie przy tym sama.
Ja się cieszę, bo pobędę trochę z córką i jeszcze będę mogła jej towarzyszyć w tworzeniu.

***

Dzisiejszy dzień zaczęłam technicznie: od uruchomienia spłuczki (ciekła od samego początku). Miało się ten stary dom, to człowiek wie, gdzie szukać. Zajrzałam do spłuczki, to taka starego typu. Oczyściłam zbiornik z osadów, bo to czasem powoduje rozszczelnienie uszczelki, a potem umocowałam na nowo pływak.
Najpierw ciekło mniej, po chwili całkiem przestało.
Od dziś możecie mi mówić majster iw!

Na piecach gazowych to ja się jednak już nie znam. Zadzwoniłam do mojego hydraulika, który robił mi instalacje w moim starym domu. Zapytałam, czy nie wpadnie mi naprawić spłuczkę, założyć uszczelki w cieknących kranach i sprawdzić piec, bo nie grzeje wody.
Odpowiedział, żeby zostawić włączony trochę dłużej, bo pewnie jest zapowietrzony. 

I jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki piec się naprawił!
Czyli zaskoczył i zaczął grzać!
A ja mogłam iść pod prysznic.
To była wiadomość dnia. Od razu przekazałam ją córce, żeby miała lepszy początek dnia.


Po dokonaniu tak ważnych czynów zrobiłam sobie śniadanie i usiadłam, żeby się do Was odezwać i oczywiście popracować.

Truskawki wiozłam z Bremerhaven.

Nie nasiedzę się tu teraz zbyt długo.
Dziś wieczorem jadę zakwaterować się w hotelu pod Warszawą, bo tam też czeka mnie zlecenie tłumaczenia konsekutywnego przez dwa dni. Cieszę się, bo lubię ten hotel. Chyba jednak jeszcze bardziej cieszę się z tego, że stamtąd będę mogła znów wrócić tutaj i zostać do końca tygodnia, może trochę dłużej.

To tyle na dziś, idę zrobić sobie zakupy na obiad, podobno w pobliżu jest sklep.

Subscribe
Powiadom o
guest
16 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Frau Be

Naprawa spłuczki przypomina mi pewną, inną nieco, ale za to nader atrakcyjną, "kiblową" sprawę. Dobry rozdział do książki, dzięki za natchnienie, Iw 🙂

Krystyna Bożenna Borawska

Naprawdę jestem pod wrażeniem ,że potrafiłaś zrobić płuczkę.
Ja nie mam zdrowia do tego ustrojstwa i wymieniam na nowe…
Podziw i szacun jak mówi młodzież 🙂 !
Pobyt będzie chyba pracujący bardzo , ale to dobrze…
Pozdrawiam słonecznie 🙂

Sikoreczka

Majsterkowiczka pełna parą 🙂
Ja bym pewnie (znając swoje emocje)rozwaliłabym spłuczkę do końca :p
iii podziwiam Ciebie ciagle w podróży.
wszystkiego dobrego

akular

Zawsze staram się samodzielnie naprawić niedziałający sprzęt zanim wezwę fachowca. Bywa- nawet nierzadko- że się udaje więc rozumiem radość z osiągnięć. Szacun majstrze Iw!

alElla

Klik dobry:)
Brawa dla Majstra Iw!
Pozdrawiam serdecznie.

marigold

Oj dluga ta podroz, niby Polska, Niemcy tuz przy sobie, ale jest tych kilometrow sporo, dobrze ze jedziesz madrze z postojami na rozprostowanie nog i posilki.
Fajnie urzadzilas sie w mieszkaniu corki i jeszcze takie fachowe roboty zrobilas, gratuluje.

Annette ;-)

No to Cię chyba do mnie zaproszę, bo z moją spłuczką nawet fachowcy sobie nie radzą. Czy ja dobrze widzę, to w łazience, to Beretta? Służyła mi prawie piętnaście lat – co ja się z nią miałam. Dobrze, że jest ten otwór w obudowie, bo można było gaz zapalać przy pomocy patyczków do szaszłyków, gdy odmawiała posłuszeństwa, a na koniec jak się włączyła, to zgasnąć nie chciała, choć woda była dawno zakręcona i mało brakowało, a wylecielibyśmy razem z nią w powietrze.

PKanalia

ostatnio naprawiałem /czyli wymieniałem/ zamek do drzwi pewnej starszej pani, sąsiadce mojej Mamy… tak jej się to spodobało, że zamówiła mnie znowu do naprawy spłuczki właśnie… sytuacja była taka, że nie dało się od tego wykręcić… spłuczka była archaiczna, historyczna wręcz, taki górnopłuk z "dzwonem"… zamiast łańcuszka była żyłka i cała awaria sprowadzała się do urwania się tej żyłki… miałem mocne przesłanki, by skonstatować, że ta żyłka sama się nie urwała, że starsza pani ją odcięła… chodziło jej o to, by sobie pogadać, bo była samotna, nie licząc dwóch upierdliwych psiaków systemu "jazgotus ordinarius"… przewidująco wykazałem się asertywnością i przyjechałem… Czytaj więcej »

16
0
Would love your thoughts, please comment.x