Minął równo miesiąc od wyjazdu do Warszawy i wreszcie nadszedł czas powrotu do domu. Znów nieco z duszą na ramieniu, jak pokonam tę odległość, ale z przekonaniem, że dam radę, zaczęłam przygotowania do podróży od napełnienia baku. Niekoniecznie muszę przecież tankować całość przy autostradzie, gdzie paliwo jest droższe od tego w mieście o jakieś 50 groszy na litrze.
Żeby przejechać ostatnio 1000 km z Bremerhaven do Warszawy, zebrałam całe moje wówczas dostępne siły. Pojechałabym i tak, ale przy okazji nałożyło się na to także ciekawe zlecenie ustne. Takim propozycjom się nie odmawia. Tym bardziej, kiedy można zostać w swoim mieście dłużej i pójść do wszystkich lekarzy i do zaufanego specjalisty na fizjoterapię.
Jeszcze bardziej ucieszyłam się, kiedy Klient przesunął to zlecenie o dwa tygodnie, dzięki temu miałam trochę więcej czasu, żeby po tej mojej akcji z dyskiem dojść do siebie.
Noga wprawdzie jeszcze wtedy z dużą powierzchnią bez czucia na lewej stopie, za kółkiem działała na szczęście dobrze, choć z dużym wysiłkiem.
Chodziłam wtedy jeszcze noga za nogą, więc jazda pociągiem czy innym środkiem lokomocji, do tego z pudłem z kotem, nie wchodziła w grę, bo ani bym nie doniosła bagażu, ani nie zdążyła na żadne połączenie.
Ostatnie spojrzenie z „mojego” okna (przez ostatni miesiąc mieszkałam w pokoju córki Przyjaciółki) …
i w drogę!
Pakowanie na powrót zawsze jest łatwiejsze, bo ma się określoną liczbę rzeczy i nie trzeba się zastanawiać, a co ja jeszcze miałam ….
Wreszcie w przeddzień samochód jest spakowany, budzik mam nastawiony na nieludzką godzinę 5.15 i padam spać. Budzę się kilka razy przed budzikiem wystraszona, że zaśpię. A przecież muszę odebrać przed 7 rano kota od Konrada. Wstaję przed budzikiem, prysznic i ostatnie pakowanie idzie sprawnie. A że w ostatnich paru minutach szukam panicznie kluczyka do samochodu, to przecież normalne. Jeszcze nigdy nie był na swoim miejscu, czyli tam gdzie sięgam normalnie, kiedy go pilnie potrzebuję. Na szczęście jednak był w torebce. Znajduję i – po ustawieniu jeszcze jakiegoś tysiąca toreb, torebek i pudełek w bagażniku – siadam za kierownicę. Spod domu Przyjaciółki ruszam 6.30, zostawiając za sobą z pewnym wzruszeniem miejsce, gdzie dochodziłam do siebie po tych ostatnich ciężkich miesiącach.
Uff, wszystko się udało na czas, nawet kawę wypić przed drogą, bo przed wyjazdem sprawdziłam na mapach google, ile czasu będę potrzebowała do Konrada. Zabieramy się na jeden raz, kici nawet nie mogłam przytulić, od razu zabieram ją na siedzenie obok mnie, przypinam transporter pasami i ruszamy.
Od tego miejsca już nie jest 998 km, tylko 976, zawsze to kilka mniej. 🙂
Strasznie się stęskniłam za kicią, a nawet jej nie dotknęłam. I ona trochę oszołomiona tym, co się właśnie dzieje. Nie do końca jeszcze zrozumiała, że jedziemy już do domu. Zresztą jak zwykle u niej, uspokaja się od razu, kiedy ruszamy w drogę. Chcę jak najszybciej przed korkami wyjechać z miasta, więc nie zatrzymuję się, aż nie dotrę do stacji benzynowej jakieś 150 km od Warszawy.
Chciałam się przywitać z Mozartem, więc zakładam jej szelki i smycz, wreszcie przytulam i chcę się z nią chociaż krótko przejść na spacer. Jest jednak tak przerażona i oszołomiona hałasem od autostrady, że po kilku minutach wsiadamy do auta i czym prędzej jedziemy dalej.
Kładzie się w kontenerku wyraźnie zadowolona, że jest w znanym sobie miejscu.
Tutaj chyba się zaczęła orientować, że podróż trwa dłużej, niż do pani doktor, bo rozgląda się wyraźnie zainteresowana.
Na drugi postój szykujemy, kiedy kicia zaczyna strasznie smutno i żałośnie miauczeć. Piszę do Konrada:
„Kicia płacze za tobą”
W odpowiedzi dostaję wiadomość:
„Tak już mam, że kobiety za mną płaczą po bliższym poznaniu”.
Po obśmianiu gadam z kicią, trochę się uspokaja.
Wreszcie się zatrzymujemy i tym razem Mozart już śmielej sobie radzi na postoju, znalazłam też trochę bardziej oddalone od szosy miejsce.
I znów Kicia mnie zadziwia. Nie zapomniała, co się robi na postoju. Udało mi się znaleźć trochę luźnej ziemi, Mozart wącha, wygrzebuje szybko dołek, po czym robi do dołka siusiu i kulturalnie, jak na dobrze wychowanego kicia przystało, zakopuje.
Potem od razu się uspokaja i w mig kładzie spać.
Tak to możemy jechać!
Na kolejnym postoju idę z nią nawet na stację, kupić kawę. Ale to nie był dobry pomysł. Kicia jest zwykle śmiała, ale nadmiar ludzi i zapachów jednak ją szybko potrafi odstraszyć.
Kiedy jest wystraszona, próbuje się wyrwać i schować pod samochód. Dobrze, że mam ją cały czas zapiętą w szelki i na smyczy. Ale ten postój zapamiętam, bo Mozart zostawia mi na ramionach wyraźne ślady walki o wolność.
A potem ostentacyjnie odwraca się do mnie na dłuższą chwilę zadkiem.
W aucie jest gorąco, muszę włączyć klimatyzację na cały regulator, bo kicia wyraźnie ma za mało powietrza.
Trudno nawet wyjść to toalety, bo kot nie może za długo wytrzymać w tak nagrzanym samochodzie. Parę minut max.
Nie je nic i nie pije podczas całej podróży. Zwilżam jej tylko łepek i mordkę wodą, żeby choć trochę zlizała.
No ale ja też mam swoje potrzeby.
Musimy się zatrzymać na kawę i teraz ja chcę zjeść moje kanapki.
Teraz kicia siedzi w swoim kontenerze całkiem zadowolona.
Kolejną przerwę robimy na postoju, gdzie znajdujemy taki oto element samolotu.
Czyli to już dość blisko Hamburga. Bo tam właśnie mieści się jeden z oddziałów fabryki samolotów Airbus. Przy okazji spodobały mi się malunki na toalecie na tutejszym postoju, więc uwieczniam, żeby je Wam pokazać.
Do domu zostało jeszcze sporo kilometrów, ale już wtedy jestem mocno zmęczona i zaczynam zasypiać w trakcie jazdy. A to niezwykle niebezpieczny moment. Musiałam się zatrzymać, coś zjeść i wypić. Na stacji kupuję tam sobie jeszcze cappuccino z podwójną pianką. Mozart uwielbia piaknę i często zdarza nam się pić razem cappuccino, zawsze jej daję ile mogę na palcu. Ona ma swoją przyjemność.
Ale kiedy ja chcę dopić moją kawę, nagle potrącam kubek i wylewam całość mojej podwójnej kawy do stojaka na kubki i wokół niego!
Wycieranie tego wszystkiego trwa dobre 20 minut, a i tak przez resztę drogi samochód i ja cała pachniemy kawą. Potem auto jest już tak nagrzane, że nie chce mi się iść po drugą kawę.
Ale kiedy ja chcę dopić moją kawę, nagle potrącam kubek i wylewam całość mojej podwójnej kawy do stojaka na kubki i wokół niego!
Wycieranie tego wszystkiego trwa dobre 20 minut, a i tak przez resztę drogi samochód i ja cała pachniemy kawą. Potem auto jest już tak nagrzane, że nie chce mi się iść po drugą kawę.
Pewnie dlatego wkrótce znów zaczyna chcieć mi się spać. A mogło być tak pięknie, miałam teoretycznie już tylko godzinę drogi do domu, kiedy wpadłam w kolejny korek. Wszystkie spotykają mnie przeważnie na ostatnich 180 km. I to wtedy, kiedy już jestem zmęczona i naprawdę nie mam już siły.
Ale na korek nie ma rady, trzeba przeczekać i jakoś przejechać. Gadam długo przez telefon, żeby się jakoś ożywić. Udaje się. Nie zasypiam, trochę się rozbudzam. Do domu docieram o 18.35. Czyli jechałam 9 i pół godziny. Jak na piątek i 4 postoje, w tym dwa z tankowaniem to i tak nieźle.
Rozpakowujemy szybko auto, na koniec kontener z kicią, żeby móc ją już na spokojnie wypuścić w domu. A na biurku znajduję to:
Są bardzo, bardzo, bardzo …. 🙂
Mój tego dnia wrócił ze szpitala (kolejny zabieg), a mimo to pomyślał, żeby mi zrobić przyjemność. Nie mam siły na nic, ustawiam tylko jedzenie i wodę Mozartowi. Tego dnia nie ma mowy o wyjściu na dwór, wszyscy jesteśmy zbyt zmęczeni.
Mikael szykuje dla nas kolację:
Po kolacji padamy jak muchy. Tylko kicia nadal jeszcze szuka zajęć w domu, najwyraźniej uradowana, że wreszcie jest u siebie.
Nic dziwnego, ona przecież prawie całą podróż przespała.
Chociaż nie! Zagadała tym razem do każdej pani na bramkach:
– „Dzień dobry, jak się Pani ma i dlaczego tak drogo, miauuuuu?”
W głowie nadal mi huczy od podróży, biorę więc szybką kąpiel i kładziemy się na sofie odpocząć. Jednak w połowie filmu oboje mamy dość i wyłączmy telewizję, bo zasypiamy na stojąco.
Dość tego, jak na jeden choć bardzo długi dzień.
O matHko… To aż miesiąc czasu na wygnaniu byłaś? Tyle facet miał wolną chatę? To aż się nie dziwię, że Ci ugotował i kwiaty przyniósł, wreszcie Ty będziesz się tym zajmować XD 😛
Nooo, tyle aż czasu mnie nie było. W tym czasie jednak on był też zajęty swoim chorowaniem. Wczoraj już ja ugotowałam. Oczywiście porobiłam też pranie wszystkiego, a raczej większości, nazbierało się przez ten cały czas rzeczy do wyprania i uporządkowania. I z zimy zrobiło się prawie lato 🙂
Mam nadzieje, ze od razu dokladnie zdezynfekowalas zadrapania, bo do Twojego chorego dysku brakuje Ci do kompletu tzw. choroby kociego pazura – to bardzo powazna infekcja po zadrapaniu. Nie zazdroszcze Ci tych podrozy, mnie takie jazdy straszliwie mecza, a jezdze wylacznie jako pasazer, nie wyobrazam sobie jeszcze prowadzenia samochodu, chyba jechalabym ze trzy dni, z noclegami. Dzielna jestes kobita! 🙂
Oczywiście niczego nie zdezynfekowałam, nigdy prawie tego nie robię. Na szczęście goi się na mnie niemal jak na psie. Jeszcze mam tu siniaki, ale rany już zagojone. 🙂
A podróże i mnie męczą coraz bardziej. Dążę do tego, żeby też jeździć tylko jako pasażer, ale na to potrzeba mi jeszcze troszkę czasu, żeby to tak zorganizować.
Odreagowuję taką podróż kilka dni, a czasem i tydzień. Ale te jako pasażer podobnie…
Buziaki!
Oj ale męcząca podróż. Szkoda, że nie miałaś nikogo do zmiany. Ponad 9 godzin jazdy. woow. Nie potrafiłabym, a może … Nie wiem, nigdy sytuacja mnie do tego nie zmusiła.
Cieszę się, że jesteście w domu wszyscy i pozdrawiam.
Niestety dużo dobrego mogę powiedzieć o Kici, ale nie umie jeszcze prowadzić auta 🙂
Też się cieszę, i wzajemnie, serdeczne uściski! 🙂
Bardzo daleko , strasznie męcząca ta podróż…
A kicia jest niesamowita, siusiać na postojach , to nie każdy kot potrafi :-))
Wreszcie w domu…
Jeden raz chyba oprócz tego popuściła w kontenerku, ale miała dużo kocyków i ręczników, to wsiąkło. Wszystko już wyprane. 🙂
Oj, tak wreszcie na miejscu!
O, przypomniało mi się…
Kiedy jeździłam na długich trasach np 500 km w nocy,
to skubałam słonecznik, jedzenie pomaga , nie wiem dlaczego,
ale wtedy nie chce się spać…
Widocznie jedzenie czegokolwiek pobudza organizm do czuwania.
U mnie też jedzenie pomaga 🙂
Jak pracuję w nocy, to samo.
Droga życia. Dobrze że wszystko szczęśliwie przeoiega
Pozdrawiam
Chyba powinnam sobie zmienić nicka na iw-droga, bo ciągle w drodze. 🙂
No i dałaś radę 🙂 A na zdjęciach wyglądasz tak pięknie i kwitnąco, jak te róże na Twoim biurku.
Jakoś dałyśmy radę, dziękuję Ci bardzo, aż dziwne, że na zdjęciach nie widać tego całego zmęczenia, dobrze, że nie zrobiłam zdjęcia na koniec podróży 🙂
Takie dlugie podroze sa meczace, wazne zeby robic postoje, dzielna jestes i wygladasz bardzo ladnie.
Są nad wyraz męczące i nie wiadomo, jak długo człowiek musi się potem zbierać. Na szczęście tym razem przerwa była dłuższa, więc i zebrałam się w miarę szybko.
Dziękuję, włosy odrastają, czuję się z nimi coraz lepiej, chociaż jeszcze nie mam żadnej konkretnej fryzury.
"Kot zawsze na drzewo ucieka" /"Miś", film taki/ :)… albo na drzewa odpowiednik…
drapane było, ale to jest logiczna konsekwencja, jednak nic Ci nie będzie, kot już nie jest wychodzący /niestety/, więc nie ma sensu się kłuć surowicami…
nie mam żadnych doświadczeń z kotem w podróży /w granicach Wawy i okolic to nie jest "podróż"/, ale tak na moją intuicję ani koleją, ani busem ni wała, bez fury ani rusz…
p.jzns :)…
Na szczęście oprócz żółkniejących siniaków i śladów zadrapań nic takiego nie widzę na ramieniu. Ja dotychczas też tylko raz jechałam z nią w taką długą podróż i to była przeprowadzka, a kicia była pod wpływem środków znieczulających.
Jedno jest pewne, Kot w podróży to nie pies. Chociaż ona naprawdę świetnie sobie z tym wszystkim poradziła.
Pozdrowienia
Bosz, jaka długa trasa! Chciałam Cię podpytać czy jesteś zadowolona ze swojej nawigacji (sami za niedługo będziemy chcieli kupić), ale wrzuciłam ją sobie do Google'a, zobaczyłam cenę i… stwierdziłam, że daruję sobie pytanie. Celujemy w "nieco" niższą półkę cenową 😉
Nasza kicia też tak zieje w aucie, a klimę mamy włączoną. Po prostu nienawidzi jeździć i podróż to dla niej (i dla nas pośrednio też) straszna męka :/
Witaj Ken.G. – Ta moja nawigacja była akurat w ubiegłym roku czy jakoś tak w świetnej promocji w Media Markcie, z mapami z dożywotnią aktualizacją, więc to był czysty fart. A poprzednią Tom-Tom dostałam razem z samochodem, jako gadżet promocyjny. 🙂 Obie są dobre, ważne, żeby załapać się na taką, gdzie nie musisz płacić za aktualizacje, jak za zboże, bo to potem średnia przyjemność wydać raz do roku kilka ładnych set złotych (za te będące na wyposażeniu samochodu płaci się czasem i ok. 1000 zł rocznie!).Na szczęście moja Kicia okazała się bardzo wytrawną podróżniczką, bo jakby mi jeszcze do tych… Czytaj więcej »