Blog

Przejazd do nowego domu

7 listopada 2016
Starałam się wczoraj, czyli w niedzielę opisać wrażenia z naszej podróży do nowego domu, do nowego życia. Początek wpisu powstał więc wczoraj, a dziś przy porannej kawie, już po spacerze z psem dopisuję ciąg dalszy wydarzeń. Jedno jest pewne: taką podróż pewnie nieprędko znowu przeżyjemy. Warto więc ją zapisać, żeby mieć potem do czego wracać wspomnieniami.
Wstęp – piątek:
Pierwszy dzień i pierwszy wieczór w nowym domu. Za nami bardzo długa podróż z Warszawy do Bremerhaven. Żebyśmy nie jechali sami, czyli ja i zwierzaki, w piątek wieczorem przyleciał po nas późnym wieczorem Mikael. 
Miał wylądować wieczorem w piątek, a właściwie już w sobotę o godz. 00:05. Zamiast tego miał jakąś naprawę po drodze i był o półtorej godziny opóźniony. Normalnie to nie byłby żaden problem. Trochę bym się pomartwiła, ale czekała spokojnie. Ale tego wieczoru musiałam jeszcze koniecznie przed wyjazdem przygotować dokumenty dla księgowego i zrobić kilka innych rzeczy w domu, a przede wszystkim spakować samochód przed podróżą.
Niestety to ostatnie okazało się niemożliwe. Mikael padł niedługo po przyjeździe do domu bo to on miał jechać pierwszy. Dokumenty skończyłam robić o czwartej nad ranem. 
Dzień przejazdu: sobota
Następnego dnia w sobotę pospaliśmy do dziewiątej, żeby się jakoś zregenerować. A potem zaczęłam gorączkowo pakować ostatnie rzeczy, stwierdzając przy tym, że za cholerę nie da się tego wszystkiego, co zostało zmieścić w aucie i jeszcze wsiąść do niego w czwórkę!
Tym bardziej z dużym facetem 192 cm wzrostu. O jedenastej zadzwoniłam do ludzi, którzy kupili i mieli się wprowadzić do domu, że wyjedziemy z niewielkim godzinnym opóźnieniem, bo nie daliśmy jeszcze rady spakować wszystkiego. Tymczasem okazało się, że zamówili już samochód do przeprowadzki punktualnie na 12! To był moment, kiedy wpadłam w panikę i się z tego wszystkiego poryczałam. Wydawało mi się z tego zmęczenia, że gorzej już być nie może, ale po tym telefonie okazało się, że właśnie ten moment nastąpił. Co było robić, zerwaliśmy się od stołu, bo nie było czasu na śniadanie i zabraliśmy do pakowania samochodu. Wiele rzeczy musiałam wyjąć z kartonów, mimo że były tam świetnie zapakowane i przerzucić do siatek, żeby je jakoś upchnąć pod złożonymi siedzeniami lub w przestrzeniach między pudłami.
Tak wyglądał samochód zapakowany pod sufit – pies jakoś znalazł miejsce pomiędzy rzeczami. 

Biedny Schwarz nie miał z tyłu za dużo miejsca, ale nie udało mi się wysłać samochodem przeprowadzkowym wszystkiego, część rzeczy zachowałam sobie na te kilka dni, które spędziłam w domu i to był błąd. Trochę nie doszacowałam ich ilości. No nic. Ważne, że Piesio miał swoje ulubione łóżeczko, na którym sypia i tutaj w salonie.
Kici kontener stanął za siedzeniem pasażera.

Kto nie popełnia błędów, ten nie jedzie. Kilka rzeczy, w ty, nie przejrzane torby zostały i tak jeszcze w domu, w jednym z pomieszczeń na poziomie zero, za zgodą nowych właścicieli.
Piesio wydawał się tam z tyłu nawet dość zadowolony, ani nie pisnął przez większość drogi.

Gorzej było z Kicią. Mozart nie była dotychczas przyzwyczajona do podróżowania, a w takim kontenerze nie była jeszcze w ogóle.
Dlatego ta podróż była dla niej szczególnie trudnym przeżyciem. Żeby lepiej ją zniosła, byłam z nią w dniu wyjazdu o godz. 10 u wetki, która podała jej żel uspokajający, a raczej jego połowę dawki. Dostałam instrukcje, że drugą połowę mam podać najwcześniej o 15, a w sumie podałam ok. 18-tej. Bo kicia wcześniej i tak była pod wpływem tego środka, co dało się ocenić po zamglonych oczkach, częściowo przesłoniętych błoną, a częściowo po wyjątkowo żałosnym miauczeniu.
W tym wszystkim nie było mowy o chodzeniu po drodze na kuwetę, nie było na to w samochodzie po prostu miejsca. Na szczęście zabrałam ze sobą ręczniki i pieluchę do wytarcia mojej malutkiej i dwa razy powycierałam ją z tego, co jej się ulało.
Jazda trwała długo, bo z takim cennym żywym ładunkiem nie było mowy, żeby jechać dynamicznie, jak zwykle, tylko znacznie wolniej i ostrożniej. Trzeba się też było zatrzymywać kilka razy ze względu na Piesia.
Mikael jest bardzo wysokim mężczyzną i zajmuje sporo miejsca także w samochodzie, ma też długie kończyny. Kiedy usiadł za sterami na początku drogi, chciałam najpierw zjeść chociaż kanapki, które mi zrobił na drogę, ja przed drogą z braku czasu nie zdążyłam zjeść absolutnie nic.

Po zjedzeniu kanapek wstawiłam kilka zdjęć z podróży dla moich przyjaciół na fejsa i miałam nadzieję się zdrzemnąć. Niestety mój mężczyzna zameldował po niewiele więcej, niż godzinie z kawałkiem (a godzinę zajęło nam przebicie się przez miasto i wjechanie na autostradę!), że tak mu ścierpła noga, że nie jest w stanie dalej prowadzić samochodu. Toteż musiałam go zastąpić przy sterach mimo totalnego niewyspania z ostatnich dwóch tygodni. I tak było prawie przez całą podróż. Udawało mu się przejechać ok. godzinę jeszcze raz czy góra dwa razy, a potem znów jechałam ja, a on drzemał koło mnie.
Wyjechaliśmy z domu ostatecznie tuż przed 13, a u celu byliśmy tuż po 3 w nocy. 

W sumie podróż trwała 12 godzin.
NOC sobota/niedziela:
W trakcie jazdy były trzy takie momenty, kiedy poczułam, że ABSOLUTNIE KONIECZNIE muszę się zatrzymać, bo ZASYPIAM w trakcie jazdy! Ostatni raz był ok. półtorej godziny przed celem. Za każdym razem znajdowaliśmy jakąś stację lub parking, gdzie drzemaliśmy przez pewien czas. Do tego postoje na kawę i hot-doga, w Polsce na Orlenie dają takie fajne z ciemnego pieczywa, że nawet piesio zjadł całą swoją przydziałową bułkę, nie tylko przydziałowego hot-doga.
W trakcie podróży musieliśmy się zatrzymywać na pieskowe siusiu. Próbowałam też wyprowadzać Kicię, ale koty nie wychodzą na spacery tak, jak psy i nie umieją się podczas nich normalnie załatwiać, więc były to z nią raczej wycieczki krajoznawcze.
Mikael prowadzał zwykle psa, ja kota.
A tu oba nasze skarby na zdjęciu poglądowym. Ktoś musiał robić zdjęcie, dlatego prowadzę oba.

Nocne spacery – dla psa radość, kicia najchętniej przeskoczyłaby przez najbliższy płot

Koło 18-tej podałam Kici do pyszczka drugą dawkę środka uspokajającego. Środek jest w żelu, wpuszcza się ze strzykawki, naturalnie bez igły, bałam się tego podawania, ale po zaobserwowaniu, jak robi to wetka dobrze sobie poradziłam. Znów przez większość drogi spała, a my mogliśmy jeszcze zjeść obiad w naszej już legendarnej przystani Nevada Bar. Przy okazji wygodnie jest tam zrobić ostatnie zakupy, mają nieźle zaopatrzony market tuż obok. Dokupiłam to, czego zapomniałam kupić w Warszawie, w tym sporo dobrych przypraw, które tutaj są strasznie drogie, mam przynajmniej coś na początek.
Przed wyjazdem nakupiłam też wyprawkę dla zwierzaków, czyli ich ulubione puchersy, chrupersy i leki dla piesia, żeby mieć na jakiś czas z tym spokój. To dlatego potem tak trudno było zmieścić się do samochodu, bo ciągle coś jeszcze przybywało. Podczas pakowania miałam wrażenie, że mi się te rzeczy rozmnażają.
Po drodze koło 2 w nocy musieliśmy jeszcze w Bremie odebrać auto Mikaela, bo tam je zostawił jadąc na lotnisko. Pamiętał piąte przez dziesiąte gdzie, a w trakcie nawigacji rozładowała mu się komórka. Na szczęście ja mam nawigację i internetu w komórce też używam, kiedy trzeba. Dzięki temu znaleźliśmy jego samochód. Stamtąd ostatnie 40 km jechaliśmy oddzielnie już do samego domu.
Wreszcie nastąpił wielki moment dotarcia do domu. Rozładowaliśmy najpierw zwierzaki, Mikael poszedł z pieskiem na krótki spacerek, a ja wyciągałam co lżejsze rzeczy z samochodu. Właściwie z wyjątkiem dwóch kartonów z książkami, których przez przemęczenie nie zdążyłam spakować i nie wysłałam z przeprowadzką, wszystko było lekkie, tylko zapakowane w taki sposób, że trzeba było przeczesać każdą dziurkę, żeby się tych rzeczy doszukać.
Kicię mogliśmy wypuścić dopiero, kiedy można było zamknąć na dobre drzwi zewnętrzne. Kiedy już wszystko wnieśliśmy, wypuściłam ją z kontenera, i dobrze bo jej miauczenie już nie dawało żyć, Mikael wymiękł pierwszy, nie chciał nawet wyładowywać reszty rzeczy z samochodu, to ja się uparłam wyjąć, co się da, żeby następnego dnia mieć mniej roboty.
I WRESZCIE WYPUŚCIŁAM JĄ.
Chyba jeszcze nigdy nie widziałam tak szczęśliwego kota. Te wiele godzin w zamknięciu dało jej popalić. Aż tu nagle – WOLNOŚĆ! I można wszystko zwiedzać, obwąchać, przeszukać, a nareszcie też zjeść coś po całym dniu postu.

I chyba jeszcze nigdy nie widziałam Kici tak szczęśliwej, jak kiedy znalazła kuwetę i ku jej zachwytowi wreszcie mogła się normalnie załatwić! Długo musiała pod koniec trzymać biedaczka. Od dwóch dni chodzi zresztą na tę kuwetę bez problemu i daje radę. Piesio szuka głównie miejsca do polegiwania, poza tym jest bardzo spokojny i też odsypia podróż. Chętnie leży na swoim prezencie powitalnym. To posłanko jest przynajmniej odpowiednio duże. Ale pierwszego dnia przywędrował położyć się koło mnie – dobrze, że profilaktycznie rozłożyłam na podłodze kocyk.

Z tego, co wyczytałam, koty wychodzące po zmianie domu najpierw muszą poczuć nowe wnętrze, wszystko sobie obwąchać i poczochrać się o każdy róg. Kitka przeleciała się z nami i sama po całym domu wielokrotnie już pierwszego wieczoru, a raczej nad ranem. I widać, że już czuje się tu jak u siebie. Euforii, radosnemu pomiaukiwaniu, mruczeniu i gruchaniu nie było końca. 🙂 Teraz już chodzi spokojna, jak po swoim. Opanowała to wnętrze.
Kicia świetnie odnajduje się w tym nowym domu, ma już swoje ulubione miejsca (barierka na pierwszym piętrze), poleguje sobie pod stołem, który tam stoi, albo na schodkach i ma wtedy wszystko i wszystkich na oku, bo schody i bariereki są ażurowe.

Z czytania instrukcji dla kotów przeprowadzkowych dowiedziałam się, że po zmianie miejsca zamieszkania warto zatrzymać zwierzaka najpierw na miejscu przez nawet 4 do 6 tygodni. Nie wiem, czy tu będzie aż taka potrzeba, ale na razie Mozart radzi sobie dobrze. Pewnie też jeszcze odsypia i odreagowuje podróż, która łatwa jednak i dla niej nie była.
Pomaga jej na pewno, że jest tu tyle pomieszczeń i może sobie powskakiwać na parapety i pooglądać okolicę.

NIEDZIELA:
Pierwszy dzień po podróży, był dniem na regenerację. W końcu położyliśmy się o piątej rano. Rano Mikael pojechał z pieskiem na spacer do pobliskiego lasu. Potem składał kupioną przeze mnie jeszcze w Warszawie kanapę. Fajnie wygląda i póki co stoi w salonie.

Potem powędruje do pokoju gościnnego, ale na razie tam jeszcze nie ma na nic miejsca, jest skład mebli.

Żeby się jakoś zregenerować poszliśmy wczoraj jeszcze po południu spać na 2 godziny.
Po tym całym wysiłku miło było nareszcie zjeść coś domowego, co upichciłam jeszcze z domowych polskich warzyw. Indyk już niemiecki :).

Schwarz zaakceptował nowe wnętrze, tylko jeszcze trochę się gubi, czasem muszę mu z powrotem pokazać, gdzie stoi jego miska z chrupersami i wodą.
No cóż, ma chłopak swoje lata, pociąga już podczas chodzenia łapami i słuch oraz wzrok też już nie takie, jak kiedyś. Ale dalej lubi asystować kiedy coś się w domu dzieje. Tu asystuje podczas składnia wersalki.

A nasza lady Kicia najchętniej wyszłaby na dwór pierwszego dnia, ale na tę przyjemność musi poczekać. Jakoś niespecjalnie ją to męczy, póki co siedzi w domu szczęśliwa. Na wszelki wypadek kupiłam jej obróżkę z zawieszką na adres i numer telefonu, wszystko już przygotowane.

Kicia i jej prezent powitalny

Schwarz: spędza dnie głównie wylegując stare kości.

Nie ma to jak swoje łóżeczko i ciepełko

Dziś był pierwszy spacer, długo trwało, zanim udało mu się zrobić kupasa, już mało co nie zwątpiłam, bo inaczej za góra dwie godziny znów bym musiała z nim wychodzić, tym razem z torebką. Wiało niemiłosiernie, a ja jeszcze nie wiem, gdzie mam moje rękawiczki.

Wreszcie po godzinie się udało.
Wróciliśmy do domku, robię sobie właśnie śniadanie, a potem ruszam na te kartony. Dobrze, że już trochę się wyspałam.
Co do nas: jesteśmy jeszcze bardzo zmęczeni po tej całej operacji. Mikael gorączkowymi przygotowaniami do naszego przyjazdu (malowanie drzwi i framug, mycie i sprzątanie wszystkiego na nasz przyjazd). Ja pakowaniem, przeprowadzką i całym tym emocjonalnym i siłowym obciążeniem z ostatniego miesiąca. Biorąc pod uwagę to, że cała akcja rozpoczęła się 13.10. a już od dwóch dni jesteśmy w nowym domu, tempo miałam naprawdę zabójcze.
Teraz cały dobytek jest jeszcze w kartonach. Muszę coś zjeść i postarać się to jakoś spacyfikować, bo póki co pudła w każdym pomieszczeniu nie wyglądają za dobrze. Ale to też wymaga siły, więc podchodzę do tego ze spokojem.
Pierwszy spacer dziś z pieskiem zaliczony.
Pierwsza kawa i pierwszy wpis na nowym miejscu też.
Czas zacząć NOWY ETAP.

Subscribe
Powiadom o
guest
29 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Ela Kos

Iw, samych dobrych dni w nowym miejscu:)
Pozdrawiam!

Ewa Kosieradzka

Czytam, ale rzadko sie wpisuję Dziś jednak przyszła pora ,by się odezwac. Wszystkiego dobrego w nowym miejscu. Nowy etap – dobry czas. Pozdrawiam serdecznie :)))

Hexe

Nazwałaś psa Schwarz? To jego imię? Dlaczego mi to wcześniej umknęło… To drugie moje ulubione słowo w języku niemieckim 😛Przynajmniej Twój partner, wychodząc na dwór z Twoim psem, nie musi wzbudzać zdziwienia na osiedlu, próbując zawołać go np "Puszek", albo z jakiegoś polskiego imienia "Amadeusz" XD Ja nie mogę tych bułek ze stacji jeść, nawet tych z ciemnego pieczywa. Taka mnie zgaga po nich pali, że daj spokój ;/ żyć się nie da. Wgl dobrze, to ja się czuję tylko po pumperniklu, to specyficzny chleb, a po całej reszcie szkoda gadać, a jak jem chleb regularnie, to zaczynam przybierać na… Czytaj więcej »

Hexe

To jest metoda, nie pomyślałam o pasie zastępczym. Doradzę to każdemu wybierającemu się w podróż. No i audiobooki, nie muzyka. Przy muzyce nawet skocznej, można tak samo łatwo zasnąć. Ostatnio bardzo fajnie się jechało słuchając Cejrowskiego, bo to jest wesołe. Wgl nie zauważyliśmy tych 1200km.

Valski

Wszystkiego wam najlepszego na nowym miejscu:)
Jako weteran przeprowadzek wiem , ile to zdrowia kosztuje.Wypakować, poustawiac na swoje miejsca…
Kocisko musi obowiązkowo odbyć kilkutygodniowy areszt, byłoby zdrowiej dla was wszystkich gdyby jednak zrezygnował z wychodzenia.
Może polec rozpoznając nowe warunki i oswajając okolicę.

anabell

Cieszę się, że w sumie wszystko poszło sprawnie, to ważne. A "M." jest fajnym facetem, odpowiedzialnym i to jest jeszcze ważniejsze.
Kicię potrzymaj długo w domu, a tak naprawdę to lepiej by została typowym "pełnodomowym" kotem, nie wychodzącym albo by miała duży wybieg typu woliera dla ptaków, na którym miałaby kocie drzewka, czyli sztuczne miejsca wspinaczkowe.
Miłego;)

Ewa Kaczm

Przypomniała mi się moja przeprowadzka 3 lata temu…ehhh

Frau Be

Wszystkiego najlepszego na nowej drodze, a raczej w nowym porcie docelowym 🙂

Anna Maria P.

Ja od samego czytania czuje sie bardzo zmeczona Twoja przeprowadzka i bardzo-bardzo wspolczuje zwierzaczkom, bo wprawdzie przeszly wszystko w miare spokojnie, to jednak zdaje sobie sprawe, jaki to dla nich stres, szczegolnie dla Mozart. Wiesz, co pomyslalam, na poczatku wychodz z nia do ogrodu na smyczy i nie ryzykuj szybszego wypuszczania samej na dwor. W koncu nie bez kozery pisze sie o 6 tygodniach przyzwyczajania kota do nowych warunkow.
No to willkommen! 🙂

Boguśka

Iw, wszystkiego co dobre w nowym miejscu. Powodzenia. 🙂

zante

A co Ci się śniło pierwszej nocy? Tej w pełni przespanej.

zante

I odpoczynku życzę Ci najbardziej. Ja przeprowadzałam się kilkukrotnie i to zawsze był dla mnie koszmar. Już nigdy więcej!
Życzę Ci samych słonecznych i spokojnych dni.

alElla

Klik dobry:)
To wielkie przedsięwzięcie. Podziwiam i życzę wszystkiego dobrego.

Pozdrawiam serdecznie.

Anonimowy

Przeprowadzka to pewnego rodzaju przygoda i bedzie co wspominac. Fajnie piszesz i pokazujesz zdjecia, dobrze sie czyta. Powodzenia.
Teresa

Annette ;-)

Ufff… Po takiej podróży padłabym tuż po zaparkowaniu samochodu.

29
0
Would love your thoughts, please comment.x