Nie będę zwalać na pecha. Nie podejmę żadnej próby wytłumaczenia czy zrozumienia tego. Po prostu opowiem.
Kilka dni w Warszawie, które spędziliśmy oddzielnie: ja na zleceniu, mój sam z kotkiem.
A potem miały nastać upragnione przez cały rok wakacje.
Te wymarzone. W pięknym hotelu, tuż obok Puszczy Białowieskiej. Tak tej Puszczy. Chciałam mu pokazać to miejsce, zanim zniknie z powierzchni. Bo kto wie.
No mija kilka dni a Mój M. z każdym dniem czuje się coraz gorzej. Dzień przed wyjazdem miał wizytę u dentysty, który rozpoczął mi leczenie zębów.
Kiedy po tygodniu ból rośnie, zamiast łagodnieć, Mikael już obawia się jechać ze mną na te wakacje.
Ale idziemy w przeddzień do mojego dentysty, który oczyszcza mu ząb z płonącego bólu i daje tabletki szczęścia, a raczej szczęścia w nieszczęściu.
Na kilka godzin ingerencja pomaga.
Wyjeżdżamy na wakacje w sobotę.
Mimo złowrogiej pogody docieramy dość późno na miejsce, czyli do Białowieży szczęśliwi, że wreszcie mamy czas tylko dla siebie.
Przesypiamy noc, wreszcie całą, bo kicia obok nas tej nocy śpi z moją mamą, i nie zaczyna aktywności życiowej tuż obok nas o 3:30, 4:30 czy o 5:00 rano.
Kiedy jednak M. otwiera rano oczy, mówi, że ból mimo brania silnych tabletek nie ustępuje, tylko się nasila. I że musi wracać. Do Niemiec.
Mówię: rozumiem. Ale ja padam. Potrzebuję tych kilku dni na resecie jak powietrza, bo po tylu kolejnych miesiącach w młynie już nie umiem spokojnie żyć i cieszyć się życiem. Po prostu dotarłam do krańca swoich możliwości. Ustalamy, że wrócę tutaj sama, a on wróci do Niemiec, biorąc Kicię, bo ona też już wariuje w mieszkaniu. Wsiadamy i jedziemy …
… z powrotem do Warszawy.
W tym momencie myślę: szczęście w nieszczęściu.
Że to tym razem nie był wyjazd za granice, o którym oboje przebąkiwaliśmy, ale jakoś tak nie wyszło. Wolałam polskie krajobrazy, a Mikael dał się szybko przekonać. Całe szczęście.
Do Warszawy dojeżdżamy po ok. 4 godzinach (z 2 postojami). W trakcie prowadzę intensywną pracę marketingową, czyli urabianie mojej mamy, żeby wróciła tutaj ze mną. Po kilkunastu SMSach przekonuję ją i jedzie tu ze mną z powrotem. Na szczęście tak się składa, że mamy już drugi samochód.
Mikael wsiada z kicią i odjeżdża w siną dal na zachód.
A my z mamą wsiadamy do drugiego samochodu i odjeżdżamy na wschód, tuż pod polsko-białoruską granicę. Docieramy z mamą na miejsce (po dwóch dniach w podróży dla mnie) ok. 19. wieczorem.
Mamy siłę tylko na kolację.
Dziś spacer po mieście i oglądanie miejscowej architektury na piechotę. W tle jedyny chyba w tym mieście i jeden z niewielu w okolicy kościół rzymsko-katolicki.
Siąpi, ale nie leje. Nie biorę nawet z hotelu aparatu, a raczej odnoszę go po chwili, bo wiem, że z tego dziś zdjęć raczej nie będzie.
Chodzimy. Podziwiamy.
Wszystkie widoczne tu zdjęcia robię telefonem.
Jednak po ok. godzinie dopada nas intensywny deszcz.
Przeczekujemy pod wiatą tuż przy wejściu do parku.
Chałupki tutejsze spod igły jednego majstra, bardzo podobne do siebie, cieszące oczy swoją tutejszą drewnianą swojskością.
Oglądamy i podziwiamy.
Lepszych zdjęć nie dało się zrobić z komórki i przy tej pogodzie.
To cudo mnie urzekło, chociaż to nie zabytek, a najwyraźniej artysta pobawił się w twórczość odtworzeniową.
A tutaj kolejna perełka.
I kolejna:
Są domy kryte gontem…
Albo i stare, ale za to pokryte nowiuteńką dachówką.
Aż docieramy do cerkwi w budowie.
Powinna być ukończona w grudniu 2015 r. Ale póki co nadal wygląda jak plac budowy a wielką bramę zamyka metalowy łańcuch.
Zatem mijając budynek poczty polskiej docieramy do bramy Białowieskiego Parku Narodowego.
I chcemy tam wejść.
Udaje się przekroczyć bramę, zdążam jeszcze sfotografować kilka niezbędnych elementów, jak opis Parku…
Jednak dokładnie w tym momencie niebo się rozpościera szeroko i wylewa na nas z coraz większą intensywnością swoje wodospady.
Z wielkim żalem wycofujemy się prawie w wejściu.
A deszcz się nasila…
I pada coraz bardziej.
Mama jako stary grzybiarz opowiada mi, że o nasileniu deszczu świadczą wielkie ciężkie krople rozbryzgujące się w kałużach z ogromnym chlupotem i robiące takie małe kratery.
W sumie i tak wierzę jej na słowo, bo stoimy pod budką a wokół nas zaczynają płynąć rzeki. Zastanawiam się nad zagrożeniem powodziowym.
Pomiędzy nogami torują sobie już drogę małe strumienie…
Wreszcie deszcz lekko przygasa.
Pojawia się cień nadziei, że nie przemokniemy do ostatniej nitki w majtkach.
Pada mniej. Ruszamy w szybkim tempie z powrotem do hotelu. Nie zobaczywszy nawet połowy tego, co miałyśmy zamiar. Ale za to łapiąc po drodze urocze zdjęcie szyszek chmielu.
Jak również zdjęcie kota stróżującego.
W tym miejscu zapał nam się kończy i wracamy do hotelu, chociaż właściwie to już nam wszystko jedno: oprócz butów, większość rzeczy mokra lub chociaż wilgotna. Kolejny raz gratuluję sobie zakupu odpowiednich do długiego łażenia butów w dniu wyjazdu dla siebie i dla mamy.
W końcu nie ma złej pogody, jest tylko niewłaściwie dobrane ubranie.
Po wypiciu herbaty w hotelu jedziemy trochę pojeździć po okolicy. Niestety deszcz się nasila, a nie maleje.
Trzeci dzień urlopu mija mi na deszczowych spacerach. Nie narzekam. Świeże powietrze pieści moje płuca. Spacer krzepi.
Niestety ten urlop spędzimy z M. oddzielnie.
Jest noc. Godzina 23:30. Z dołu dobiegają odgłosy tańców i zabawy. Po korytarzu przed naszym pokojem odbywają się głośne rozmowy panów z paniami, którzy ustalają z pewnością grafik jutrzejszej imprezy integracyjnej.
W tle Despacito!
Tacy to pożyją.
Nie to co my – przed północą w łóżkach.
Niestety ten urlop spędzimy z M. oddzielnie.
Jest noc. Godzina 23:30. Z dołu dobiegają odgłosy tańców i zabawy. Po korytarzu przed naszym pokojem odbywają się głośne rozmowy panów z paniami, którzy ustalają z pewnością grafik jutrzejszej imprezy integracyjnej.
W tle Despacito!
Tacy to pożyją.
Nie to co my – przed północą w łóżkach.
Jutro też jest dzień. Może trochę mniej popada.
Bardzo fajnie opisałaś swoje przygody i ten deszczowy dzień. Cięgle się wybieramy do Białowieży i ciągle coś wypada. A okolica faktycznie piękna, domki – cudeńka. No i park w pobliżu. Mam nadzieję, że dacie radę go obejrzeć. Życzę lepszej pogody i zdrowych zębów dla M.
Witaj Iwonko,
W Białowieży byłam ostatni raz jako tłumacz i nie miałam za dużo luzu, żeby sobie pooglądać wszystko na luzie i jako turysta. Tym bardziej cenię ten wyjazd. Ciekawych miejsc, nie tylko w samej Białowieży mnóstwo, więc warto się wybrać :).
A to się Wam trafiło – zarówno Tobie i Mikaelowi, jak i Tobie i Twojej Mamie. Co do deszczu i bąbli na kałużach, to podczas ostatniej ulewy doczytałam, że nie świadczą one o intensywności opadów, a są jedynie efektem pionowego spadania kropli przy bezwietrznej pogodzie.
Przekażę mamie, ale pewnie jej przekonań i tak już raczej nie zmienię 🙂
Dużo osób tak myśli, a że mam bardzo dociekliwą dziewięcioletnią Siostrzenicę, to nie było innej rady, jak sprawdzić, czy to prawda.
Wielka szkoda, że na koniec opowieści nie dodałaś informacji o M. Jako pozbawiona już większości uzębienia, wiem co znaczy ból zębów, więc bardziej współczułam chłopu, niż dwóm moknącym turystom podziwiającym urocze domki.Niemniej jednak pozdrawiam serdecznie dwie panie, pana i kicię.
Kiedy pisałam tego posta, jeszcze nie wiedziałam, co dalej. Ale napiszę jeszcze dziś, najpóźniej jutro, co i jak. Bo zęby i problemy z nimi związane to naprawdę duży kłopot, żeby nie powiedzieć męczarnia, kiedy coś się dzieje!
Pozdrowienia serdeczne od dwóch dziś już mniej moknących turystek!
Współczuję współlokatorów. Mnie podobni też zrujnowali wypoczynek. Prosiliśmy ich o odrobinę ciszy, a wiesz co zrobili? Podkręcili muzykę jeszcze głośniej. Bo my z tych, co też kładą się spać przed północą i to grubo. Bo wstawaliśmy o świcie.
Deszcze nie jest taki zły, bo jak zauważyłaś – wspaniałe powietrze dla płuc. Ale spacer i delektowanie się nowym miejscem odpada. Nawet doskonałe buty nie uratują sytuacji. I szkoda, że tak wyszło z M.
Niestety wczorajsi współlokatorzy okazali się z piekła rodem, a co było dalej, napiszę w kolejnej opowiastce.
Deszcze zbyt lejące niestety nie są i moim marzeniem. Całe szczęście dziś się nam już trochę upiekło!
M. już lepiej, napiszę co i jak w kolejnym poście.
Czekam 🙂
Sliczne te domki. Ale wejscie do Parku – zdziwiona jestem, bo wyglada jak do normalnego parku miejskiego. Mam nadzieje ze dalej to juz raczej dziko 🙂
Park póki co czeka na lepsze czasy, dziś pognało nas znacznie dalej. A tego dnia po prostu cieszyłyśmy się, że stoimy sobie w wejściu pod daszkiem. 🙂
Szkoda ze tak sie stalo, ze Mikeal musial wracac, ale rozumiem w bolu nie sposob cieszyc sie wakacjami.
Bardzo ladnie tam jest, gdzie jestes z mama, te domki drewniane sa urocze, i tak zielono wokol, deszcz troche utrudnia, ale za to powietrze w deszczu jest takie rzeskie. Zdjecia wyszly bardzo dobrze.
Mikael już był u swojego dentysty, miejmy nadzieję, że jego dalsza interwencja pomoże i będzie lepiej.
Bardzo się starałam mimo deszczu porobić zdjęcia, które oddadzą urok miejscowości, bo nadal zachęcam do jej zwiedzenia.
Znam Białowieżę i okolice bardzo dobrze, z przyjemnością popatrzałam na zdjęcia 🙂
Tyle lat…po zakupy jeździłam codziennie…
Współczuję bólu że ba, chyba nie ma nic gorszego…
Pozdrawiam 🙂
Białowieża i wszystkie okolice nas urzekły, jestem pewna, że jeszcze kiedyś tu wrócę. 🙂
Co do bólu masz rację, jest to jedna z gorszych rzeczy.
Rozumiem, że już nie bywasz w Białowieży? Przeprowadziłaś się?
Biedny M., biednaś Ty. Tylko Kicia na tym skorzystała. Mnie tak kiedyś dorwało zapalenie okostnej gdy byłam w Monachium- przechodziłam tydzień półprzytomna od prochów, no ale jakoś doczekałam do domu. A wysiadł mi ząb pod plombą.
Bardzo ładne te domki, tylko pogoda jakby nie stanęła na wysokości zadania.
Zaczęłam się pakować, czyli zaczyna się "masakra". Mam poza tym jeszcze kilka formalności do załatwienia.
Pozdrów, proszę, swą Mamę ode mnie.
Miłego;)
To pierwszy raz, kiedy zdarza mi się taki "urlop", ale co robić.
Na szczęście od wczoraj jest zdecydowanie lepsza pogoda :).
Trzymam kciuki za Ciebie, odezwę się z Warszawy, jak się obrobię w przyszłym tygodniu.
Mama też pozdrawia!
Buziaczki
Po prostu bywa i tak…
Ale za to upolowałaś chmiel z szyszkami. To bezcenne!
Ten chmiel z szyszkami przy ulicy naprawdę mnie zaskoczył. Z kropelkami wody wygląda jeszcze lepiej 🙂
Przepiękne klimaty, poleżałabym tam w łóżku z książką…Trochę przykro, że po wszystkich zawirowaniach, jeszcze i urlop nie był tym czym powinien być. No, ale bywają takie chwile…mam nadzieję, że odpoczniesz:-)
Od dawna czekałam, aż wrócę w te strony i pozwiedzam, więc tym bardziej się cieszę, że mogę pooglądać stare kąty, widzę, że bardzo odnowione. 🙂
Staram się mimo wszystko odpoczywać. 🙂
no tak, ząb potrafi nieźle schrzanić wakacje… najgorzej jak dopadnie na jakimś zadupiu… niby jakiś dentysta na miejscu by się znalazł, a w obecnych czasach może być znakomitym fachowcem ze świetnie wyposażonym gabinetem, ale jakieś takie psychiczne opory się błąkają po głowie i ponoć największe miewają mężczyźni /ci najprawdziwsi/…
p.jzns :)…
Mój dentysta obiecał polecić kogoś nawet tu w okolicy, ale mimo wszystko mój wolał jechać na dalsze leczenie do swojego lekarza. Rozumiem go. Ja z kręgosłupem zrobiłam to samo, jak tylko mogłam się ruszyć i wsiąść w auto.