Blog

Przerwane łatane wakacje

5 września 2017
Nie będę zwalać na pecha. Nie podejmę żadnej próby wytłumaczenia czy zrozumienia tego. Po prostu opowiem.
Kilka dni w Warszawie, które spędziliśmy oddzielnie: ja na zleceniu, mój sam z kotkiem.
A potem miały nastać upragnione przez cały rok wakacje.
Te wymarzone. W pięknym hotelu, tuż obok Puszczy Białowieskiej. Tak tej Puszczy. Chciałam mu pokazać to miejsce, zanim zniknie z powierzchni. Bo kto wie.
No mija kilka dni a Mój M. z każdym dniem czuje się coraz gorzej. Dzień przed wyjazdem miał wizytę u dentysty, który rozpoczął mi leczenie zębów.
Kiedy po tygodniu ból rośnie, zamiast łagodnieć, Mikael już obawia się jechać ze mną na te wakacje.
Ale idziemy w przeddzień do mojego dentysty, który oczyszcza mu ząb z płonącego bólu i daje tabletki szczęścia, a raczej szczęścia w nieszczęściu.
Na kilka godzin ingerencja pomaga.
Wyjeżdżamy na wakacje w sobotę.
Mimo złowrogiej pogody docieramy dość późno na miejsce, czyli do Białowieży szczęśliwi, że wreszcie mamy czas tylko dla siebie. 
Przesypiamy noc, wreszcie całą, bo kicia obok nas tej nocy śpi z moją mamą, i nie zaczyna aktywności życiowej tuż obok nas o 3:30, 4:30 czy o 5:00 rano.
Kiedy jednak M. otwiera rano oczy, mówi, że ból mimo brania silnych tabletek nie ustępuje, tylko się nasila. I że musi wracać. Do Niemiec. 
Mówię: rozumiem. Ale ja padam. Potrzebuję tych kilku dni na resecie jak powietrza, bo po tylu kolejnych miesiącach w młynie już nie umiem spokojnie żyć i cieszyć się życiem. Po prostu dotarłam do krańca swoich możliwości. Ustalamy, że wrócę tutaj sama, a on wróci do Niemiec, biorąc Kicię, bo ona też już wariuje w mieszkaniu. Wsiadamy i jedziemy …

… z powrotem do Warszawy.
W tym momencie myślę: szczęście w nieszczęściu.
Że to tym razem nie był wyjazd za granice, o którym oboje przebąkiwaliśmy, ale jakoś tak nie wyszło. Wolałam polskie krajobrazy, a Mikael dał się szybko przekonać. Całe szczęście.
Do Warszawy dojeżdżamy po ok. 4 godzinach (z 2 postojami). W trakcie prowadzę intensywną pracę marketingową, czyli urabianie mojej mamy, żeby wróciła tutaj ze mną. Po kilkunastu SMSach przekonuję ją i jedzie tu ze mną z powrotem. Na szczęście tak się składa, że mamy już drugi samochód. 
Mikael wsiada z kicią i odjeżdża w siną dal na zachód. 
A my z mamą wsiadamy do drugiego samochodu i odjeżdżamy na wschód, tuż pod polsko-białoruską granicę. Docieramy z mamą na miejsce (po dwóch dniach w podróży dla mnie) ok. 19. wieczorem.
Mamy siłę tylko na kolację.
Dziś spacer po mieście i oglądanie miejscowej architektury na piechotę. W tle jedyny chyba w tym mieście i jeden z niewielu w okolicy kościół rzymsko-katolicki.
Siąpi, ale nie leje. Nie biorę nawet z hotelu aparatu, a raczej odnoszę go po chwili, bo wiem, że z tego dziś zdjęć raczej nie będzie.
Chodzimy. Podziwiamy.
Wszystkie widoczne tu zdjęcia robię telefonem.
Jednak po ok. godzinie dopada nas intensywny deszcz.
Przeczekujemy pod wiatą tuż przy wejściu do parku.
Chałupki tutejsze spod igły jednego majstra, bardzo podobne do siebie, cieszące oczy swoją tutejszą drewnianą swojskością.
Oglądamy i podziwiamy.
Lepszych zdjęć nie dało się zrobić z komórki i przy tej pogodzie.
To cudo mnie urzekło, chociaż to nie zabytek, a najwyraźniej artysta pobawił się w twórczość odtworzeniową.
A tutaj kolejna perełka.
I kolejna:
Są domy kryte gontem…
Albo i stare, ale za to pokryte nowiuteńką dachówką.
Aż docieramy do cerkwi w budowie.
Powinna być ukończona w grudniu 2015 r. Ale póki co nadal wygląda jak plac budowy a wielką bramę zamyka metalowy łańcuch.
Zatem mijając budynek poczty polskiej docieramy do bramy Białowieskiego Parku Narodowego. 
I chcemy tam wejść.
Udaje się przekroczyć bramę, zdążam jeszcze sfotografować kilka niezbędnych elementów, jak opis Parku…
Jednak dokładnie w tym momencie niebo się rozpościera szeroko i wylewa na nas z coraz większą intensywnością swoje wodospady. 
Z wielkim żalem wycofujemy się prawie w wejściu.
A deszcz się nasila…
I pada coraz bardziej.
Mama jako stary grzybiarz opowiada mi, że o nasileniu deszczu świadczą wielkie ciężkie krople rozbryzgujące się w kałużach z ogromnym chlupotem i robiące takie małe kratery.
 

W sumie i tak wierzę jej na słowo, bo stoimy pod budką a wokół nas zaczynają płynąć rzeki. Zastanawiam się nad zagrożeniem powodziowym.

Pomiędzy nogami torują sobie już drogę małe strumienie… 
Wreszcie deszcz lekko przygasa.
Pojawia się cień nadziei, że nie przemokniemy do ostatniej nitki w majtkach.
Pada mniej. Ruszamy w szybkim tempie z powrotem do hotelu. Nie zobaczywszy nawet połowy tego, co miałyśmy zamiar. Ale za to łapiąc po drodze urocze zdjęcie szyszek chmielu.
Jak również zdjęcie kota stróżującego.
W tym miejscu zapał nam się kończy i wracamy do hotelu, chociaż właściwie to już nam wszystko jedno: oprócz butów, większość rzeczy mokra lub chociaż wilgotna. Kolejny raz gratuluję sobie zakupu odpowiednich do długiego łażenia butów w dniu wyjazdu dla siebie i dla mamy.
W końcu nie ma złej pogody, jest tylko niewłaściwie dobrane ubranie.
Po wypiciu herbaty w hotelu jedziemy trochę pojeździć po okolicy. Niestety deszcz się nasila, a nie maleje.
Trzeci dzień urlopu mija mi na deszczowych spacerach. Nie narzekam. Świeże powietrze pieści moje płuca. Spacer krzepi.
Niestety ten urlop spędzimy z M. oddzielnie.
Jest noc. Godzina 23:30. Z dołu dobiegają odgłosy tańców i zabawy. Po korytarzu przed naszym pokojem odbywają się głośne rozmowy panów z paniami, którzy ustalają z pewnością grafik jutrzejszej imprezy integracyjnej.
W tle Despacito!
Tacy to pożyją.
Nie to co my – przed północą w łóżkach.
Jutro też jest dzień. Może trochę mniej popada.
Subscribe
Powiadom o
guest
24 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
iwonakmita.pl

Bardzo fajnie opisałaś swoje przygody i ten deszczowy dzień. Cięgle się wybieramy do Białowieży i ciągle coś wypada. A okolica faktycznie piękna, domki – cudeńka. No i park w pobliżu. Mam nadzieję, że dacie radę go obejrzeć. Życzę lepszej pogody i zdrowych zębów dla M.

Annette ;-)

A to się Wam trafiło – zarówno Tobie i Mikaelowi, jak i Tobie i Twojej Mamie. Co do deszczu i bąbli na kałużach, to podczas ostatniej ulewy doczytałam, że nie świadczą one o intensywności opadów, a są jedynie efektem pionowego spadania kropli przy bezwietrznej pogodzie.

Annette ;-)

Dużo osób tak myśli, a że mam bardzo dociekliwą dziewięcioletnią Siostrzenicę, to nie było innej rady, jak sprawdzić, czy to prawda.

Iwona Zmyslona

Wielka szkoda, że na koniec opowieści nie dodałaś informacji o M. Jako pozbawiona już większości uzębienia, wiem co znaczy ból zębów, więc bardziej współczułam chłopu, niż dwóm moknącym turystom podziwiającym urocze domki.Niemniej jednak pozdrawiam serdecznie dwie panie, pana i kicię.

Hexe

Współczuję współlokatorów. Mnie podobni też zrujnowali wypoczynek. Prosiliśmy ich o odrobinę ciszy, a wiesz co zrobili? Podkręcili muzykę jeszcze głośniej. Bo my z tych, co też kładą się spać przed północą i to grubo. Bo wstawaliśmy o świcie.

Deszcze nie jest taki zły, bo jak zauważyłaś – wspaniałe powietrze dla płuc. Ale spacer i delektowanie się nowym miejscem odpada. Nawet doskonałe buty nie uratują sytuacji. I szkoda, że tak wyszło z M.

Hexe

Czekam 🙂

Iwona A.

Sliczne te domki. Ale wejscie do Parku – zdziwiona jestem, bo wyglada jak do normalnego parku miejskiego. Mam nadzieje ze dalej to juz raczej dziko 🙂

marigold

Szkoda ze tak sie stalo, ze Mikeal musial wracac, ale rozumiem w bolu nie sposob cieszyc sie wakacjami.
Bardzo ladnie tam jest, gdzie jestes z mama, te domki drewniane sa urocze, i tak zielono wokol, deszcz troche utrudnia, ale za to powietrze w deszczu jest takie rzeskie. Zdjecia wyszly bardzo dobrze.

Krystyna Bożenna Borawska

Znam Białowieżę i okolice bardzo dobrze, z przyjemnością popatrzałam na zdjęcia 🙂
Tyle lat…po zakupy jeździłam codziennie…
Współczuję bólu że ba, chyba nie ma nic gorszego…
Pozdrawiam 🙂

anabell

Biedny M., biednaś Ty. Tylko Kicia na tym skorzystała. Mnie tak kiedyś dorwało zapalenie okostnej gdy byłam w Monachium- przechodziłam tydzień półprzytomna od prochów, no ale jakoś doczekałam do domu. A wysiadł mi ząb pod plombą.
Bardzo ładne te domki, tylko pogoda jakby nie stanęła na wysokości zadania.
Zaczęłam się pakować, czyli zaczyna się "masakra". Mam poza tym jeszcze kilka formalności do załatwienia.
Pozdrów, proszę, swą Mamę ode mnie.
Miłego;)

Frau Be

Po prostu bywa i tak…
Ale za to upolowałaś chmiel z szyszkami. To bezcenne!

Czarny(w)Pieprz

Przepiękne klimaty, poleżałabym tam w łóżku z książką…Trochę przykro, że po wszystkich zawirowaniach, jeszcze i urlop nie był tym czym powinien być. No, ale bywają takie chwile…mam nadzieję, że odpoczniesz:-)

PKanalia

no tak, ząb potrafi nieźle schrzanić wakacje… najgorzej jak dopadnie na jakimś zadupiu… niby jakiś dentysta na miejscu by się znalazł, a w obecnych czasach może być znakomitym fachowcem ze świetnie wyposażonym gabinetem, ale jakieś takie psychiczne opory się błąkają po głowie i ponoć największe miewają mężczyźni /ci najprawdziwsi/…
p.jzns :)…

24
0
Would love your thoughts, please comment.x