Jeśli się mieszka w portowym mieście, takie wydarzenia są zawsze szczególnie oczekiwane. To dla nich to miasto żyje i to właśnie te święta są tu najważniejsze.
Takim świętem morskim jest odbywające się po raz trzeci w Bremerhaven: SeeStadtFest Landgang Bremerhaven 2018.
Przy okazji tego święta marynarze schodzą na ląd, a na większość statków mogą wejść zwiedzający je turyści. W porcie nie da się już nawet wetknąć szpilki.
Święto SeeStadtFest Landgang Bremerhaven 2018 to trwające od 24 do 27 maja 2018 święto wszystkiego, co pływa i co ma ochotę przybyć do naszego portu.
Czyli dbywa się tu w tym czasie zlot wielu statków głównie żaglowych z całego świata. Większość z nich zatrzymuje się w tzw. Nowym Porcie (Neuer Hafen). Nie mogłam sobie tego odpuścić i dziś po raz pierwszy od skręcenia kostki wybrałam się do portu na spacer.
Tuż przy wejściu do portu można od razu złapać morski nastrój, bo znajduje się tu malownicza kotwica.
Dobrze, że w porcie jest wiele ławeczek, na których mogłam w trakcie spaceru odpoczywać.
Między chwilami odpoczynku porobiłam zdjęcia tych wszystkich cudów.
Zamiast słów niech przemówią zdjęcia.
Z drugiej strony portu widać większość starych żaglowców w typie tzw. galeonów. A to jeden z nich z bliska, od rufy.
Niektórzy przyjeżdżają do portu na takich ślicznych kolorowych rowerach.
Po drugiej stronie portu statek straży przybrzeżnej (Küstenwache, Bundespolizei).
Znalazł się też jeden okręt, który wyglądał na wojenny.
Łódź ratunkowa.
Cieszę się, że przy takiej pogodzie dane mi było zobaczyć to wszystko.
Tu jeszcze jeden ciekawy żaglowiec.
W porcie obserwowałam też różne manewry, bo jednostek pływających było naprawdę sporo.
Niestety nie miałam aż tyle siły, żeby obfocić tak dokładnie wszystkie, w końcu nadal jeszcze w zasadzie powinnam uważać i chodzić o kulach.
Tu postanowiłam zapozować do zdjęć.
Dodam, że na taką wycieczkę nie wybrałabym się w tym stanie sama. Poprosiłam o towarzyszenie M. W końcu jak mówiłam, jesteśmy w przyjaźni. Nie ma problemu ze wspólnym wyjściem na kawę czy spacer. Szczególnie, kiedy potrzebuję się wesprzeć na silnym ramieniu.
Cafe crema – wyjątkowo pyszna.
Takie ładne kwiatki rosną sobie pod jednym z bloków, nie mogłam obok nich przejść obojętnie.
Na wielu statkach było można się najeść i napić.
Przy takich okazjach nie może oczywiście zabraknąć miliona stoisk z pamiętkami i słodyczami, karuzeli i tych wszystkich stoisk z naleśnikami, czyli crepes.
Karuzela dla dzieciaków miała naprawdę duże wzięcie.
W tle widok z daleka na diabelski młyn.
Jak zwykle w porcie pojawił się też polski akcent: jacht Pogoria.
Trudno mi było się odsunąć i zrobić większe zdjęcia, bo tłum by wszystko zasłonił.
Statek wyglądał bardzo ładnie, miło było popatrzeć na to, jak się prezentował. Skoro jesteśmy w Niemczech jako ostatni pokażę statek niemiecki: Nordergründe. Tutaj macie przod.
A tak wygląda od tyłu.
Jest to statek chyba najnowszy w porcie. Jego budowę rozpoczęto w 2009, a ukończono w 2012 r. Ten statek to tzw. stawiacz boi, używany do konserwacji dróg wodnych i ustawiania na nich morskich znaków drogowych.
Ostatnie spojrzenie na port z pozycji siedzącej.
Statki wycieczkowe krążyły intensywnie w tę i z powrotem, ale i na nie wreszcie zrobiła się pora, żeby wracać do domu.
Szkoda, że musiałam wracać, bo wieczorami w porcie trwa piękna kanonada – sztuczne ognie.
Na mnie też już był czas.
Kiedy Wy będziecie jutro czytali tego posta, ja będę w drodze do Warszawy, mam tam jeszcze parę ważnych spraw do załatwienia.
Mowcie co chcecie, ale ja uwielbiam klimat miast nadmorskich i duzo bym dala, zeby moc tam zyc. Akurat najmniej jaraja mnie tlumy podczas ichnich odpustow, ale moglabym sobie je odpuszczac i wychodzic z domu, kiedy jest spokojniej. A moze to tylko znana powszechnie tesknota za tym, czego sie akurat nie ma?
Wyobraź sobie, że ja też od zawsze chciałam mieszkać nad morzem, może myślałam sobie, że jeszcze okno z widokiem będę miała, a póki co nie mam. Ale skoro można skorzyć nad morze w 15 minut to chyba można uznać cel za spełniony! 🙂
A odpusty, czy święta tworzą kolorystykę tego miasta i pozwalają mu żyć, więc nie mam nic przeciwko temu. :))
O, kurde! Mam identyczne sandały jak Ty (z wyjątkiem koloru – moje są czerwone)!
Te moje są już ze mną dłuższą chwilę, pamiętam je na moich ostatnich greckich wczasach, czyli … ech ileś tam, świetnie się spisują i są niesamowicie wygodne. I granatowe. Czerwone też bym mogła nosić. :))
p.s. Wiem, że wolisz wszystko, co lata, a statki Cię nie ruszają?
Ruszają, bo pływają po tym, co kocham, czyli po morzu 🙂
Moje sandały tez lata świetności mają za sobą.
Morze i wszelka woda to też mój żywioł! 🙂
A sandały kocham i będę nosić, aż ze mnie spadną!!!
Są przearcywygodne. Zaraz sprawdzę, co na nich napisane…
Sprawdziłam, Lasocki. O nic nie chodzi, tylko o tę miękkość pod stopą. Zwłaszcza na moje ostrogi.
Woda i powietrze! I to jest dowód na to, że horoskopy i inne bzdury to brednie – przypisuje mi się ziemię, co jest ewidentnym kretyństwem.
O to to, Lasocki. I ta miękkość pod stopą faktycznie aż unosi 🙂
Moim żywiołem też jest woda, od dawna nie czytałam horoskopów, żeby stwierdzić, co one na to. 🙂
Pogoda wymarzona na takie pokazy statkow, pieknie spedzony dzien.
To prawda, podobno M. nie pamięta w tym regionie tak pogodnego i słonecznego maja!
Ty to masz dobrze – może sobie wyjść i pogapić się na statki. Ja mógłbym to robić godzinami.
A ten niby-galon trochę przypomina fleutę. To statek, specjalnie skonstruowany do żeglugi po Sundzie. Podatek zależał od powierzchni pokładu – stąd te zwężające się ku górze burty – aby pokład był jak najmniejszy.
Faktycznie pod tym względem niemal sama sobie zazdroszczę, wychodzę i jestem nad morzem :)).
Ciekawa sprawa z tymi podatkami. Kiedyś podobnie płacone były od wielkości fasady od strony ulicy, dlatego też takie skromne były i wąskie te fasady, a za to w głąb dom sięgał bardzo daleko i był jeszcze spory fragment podwórza.
Uwielbiam takie imprezy jak zloty żaglowców, dni morza itp. Jak jeszcze mieszkałam na memłonie uczestniczyłam co roku 😉
Piękna pogoda to dodatkowy bonus;-)
Uściski!
I ja uwielbiam wszelkie imprezy związane z wodą, toteż mimo kuśtykania nie mogło mnie tam zabraknąć. Pogoda faktycznie dodała całej wyprawie niezwykłego uroku!
I dla Ciebie uściski nawzajem Akularku 🙂
Przepiękna okoliczność, lubię bardzo festyny i festiwale, szczególnie o takiej interesującej tematyce. Wielkie statki i wielkie żaglowce mnie kręcą.
Morze to atut Twojej miejscowości. U siebie mam pełno jezior, jakoś jednak szalenie rzadko coś tam organizują, a wielka szkoda. No cóż, Szwajcaria to nie Mazury 😛
Dla mnie nadal zbudowanie takiego żaglowca, czy każdej jednostki pływającej, a szczególnie większej to mistrzostwo, drugie mistrzostwo pływanie na nich. I dlatego tak chętnie potem oglądam te jednostki na wodzie.
W Bremerhaven ta impreza będzie organizowana co roku i przenieśli ją w tym roku z lipca na maj. Jak widać słusznie. 🙂
Piękne miejsce i ciekawa impreza 🙂
Zgadza się, bardzo się cieszę, że udało mi się w nieh choć na koniec uczestniczyć. 🙂
Dopiero teraz zabralam sie za czytanie i wyczytalam wszystko co mnie ominelo. To ja sobie wyjezdzam na trzy tygodnie a Tobie sie zycie przewraca do gory nogami! No dobra, moze troche przesadzilam. Moze wlasnie sie nic nie przewraca, tylko leci swoja koleja. Tyle sie u Ciebie dzieje… gdzie Ty czas znajdujesz na to wszystko, kobieto? 🙂
Mam nadzieje ze noga sie szybko zagoi i mieszkanie wykonczysz tak jak zaplanujesz. ♥
No wiesz, u Ciebie potoczyło się bardzo szczęśliwie i trzymam kciuki, żeby tak dalej. Nie każdy jednak ma tyle szczęścia, doceniaj i ciesz się każdym dniem!!!
I masz rację, życie toczy się dalej swoją koleją, kto wie, dokąd mnie zaprowadzi.
Jak znajduję czas? Robię w piętkę od dawna, poważnie!!!
W mieszkaniu warszawskim brakuje jeszcze tylko szafy i paru drobiazgów, ale mieszkać już się da.
Teraz przede mną urządzanie się od nowa w Bremerhaven.
Stan nogi z dnia na dzień coraz lepszy, liczę, że wszystko dojdzie do normy.
No i nie wytrzymałaś w zamknięciu:) I bardzo dobrze …dla takich widoków warto nawet chorą kończynę nadwyrężyć:)
Jak tu wytrzymać, kiedy taka pogoda się zrobiła, a ja dzień wcześniej już wypróbowałam chodzenie bez kul. Musiałam spróbować i bardzo, bardzo się cieszę, że mogłam powłóczyć się po porcie i nawdychać świeżego morskiego powietrza, pominając smrodki z przeróżnych smażalni szybkiej obsługi :))
mnie akurat przypadło zabrać Mamę z okazji opóźnionego o jeden dzień Dnia Mamy na fajny niedzielny ewent na warszawskim Bródnie… łajb nie było, ale tys było piknie, bo były ma przykład konie, mimo Słońca, które, jak to Słońce, dało wszystkim popalić…
p.jzns :)…
Pięknie, że się Wam udało spędzić tak wspaniale czas razem :). Konie też uwielbiam obserwować! W Warszawie świeci i grzeje od paru dni niemiłosiernie.
Pozdrowienia serdeczne