W ostatni weekend wybraliśmy się po dłuższej przerwie znów na rowery. Tę aktywność jako ogólnorozwojową wręcz zalecił mi fizjoterapeuta. Temperatura w niedzielę wyniosła niesamowite 18-19 stopni C. Na dworze spotykaliśmy mnóstwo ludzi w lekkich strojach, w krótkich rękawkach. Ja jednak nadal muszę uważać na siebie, okrywać ciepło całe plecy i ogólnie nie mogę przemarznąć. Musiałam się ubrać się na cebulkę. I to się sprawdziło.
Nie mogę jeszcze jeździć na rowerze za szybko, i muszę unikać wertepów, bo też mi nie służą na kręgosłup, poza tym wszystko mogę robić normalnie. Czyli nadal muszę na siebie uważać, ale to lepsze, niż nic. I tak oto, leniwym tempem w ciągu ok. 3,5 godziny pokonaliśmy po okolicy ok. 32 kilometrów. Strasznie mnie nadal te kilometry rajcują, a na moim liczniku mam tylko liczbę zbiorczą wszystkich przejechanych km, teraz będzie już ponad 100.
Moim przewodnikiem po okolicy nadal jest Mikael. Zna to miasto niczym własną kieszeń, w końcu urodził się tutaj i z małymi wyjątkami mieszkał przez większość życia. Toteż on póki co wybiera trasy.
Od lat jeździ codziennie do pracy i z pracy rowerem, niezależnie od pory roku i pogody. Na deszcz ma spodnie i kurtkę przeciwdeszczową, na zimno specjalną termiczną bieliznę. Nawet w zdrowym stanie nie jest mi łatwo za nim nadążyć, a teraz niestety jeszcze mi sporo brakuje do sportowca wyczynowca. Dlatego pierwsze 15 km upływa nam głównie na jeździe, zahaczamy o jeden park, ale Mikael stwierdza, że tu byliśmy ostatnio i jemu się to szybko nudzi, więc pojedziemy do drugiego parku, o wiele ładniejszego. Zgadzam się, w końcu na tym moim nowym rowerze spokojnym tempem dojadę wszędzie, gdzie chcę.
No i wreszcie dojeżdżamy do Speckenbütteler Park.
Ten bodaj największy park w Bremerhaven, a dokładnie w dzielnicy Lehe, zajmuje powierzchnię 80 hektarów a jego początki sięgają początków 19 wieku, kiedy to tutejsi strzelcy z Lehe wytyczyli ścieżki, dróżki do odbywania ćwiczeń strzeleckich, zasadzili drzewa i wreszcie w roku 1849 po raz pierwszy zorganizowali święto strzelców. A potem już poszło. W 1854 wybudowano Dom strzelecki (Schützenhaus), z czasem teren parku został powiększony aż do stawów, które pokażę poniżej. W miejscu tym organizowano szereg imprez w plenerze, wybudowano pomniki, powstał też dom do odbywania koncertów i imprez (poprzednio Konzerthaus, dziś tzw. Parkhaus).
Oficjalnie park powstał w 1890 roku.
Podjeżdżamy od strony, gdzie stoi taka oto budowla częściowo brama, ale wygląda niczym mały zameczek. Musi ciekawie wyglądać nocą, w oświetleniu dwóch wysokich reflektorów. Po chwili z tabliczki dowiaduję się, że to tzw. Parktor Speckenbüttel, tj. brama do Parku Speckenbüttel, wybudowana w 1896 r. przez mieszkającego w Bremerhaven Amerykanina, Bernharda von Glahn, obecnie zabytek kultury.
Parktor Speckenbüttel – Brama do Parku Speckenbüttel, wybudowana w 1896 r., chroniony zabytek kultury. |
Tu zatrzymujemy się na chwilę, na zdjęcie na pniu ściętego drzewa, które jednak nijak ma się do innego drzewa, o którym piszę poniżej.
Tuż przy tym wejściu do parku mieści się pierścień wycięty z pnia tysiącletniego drzewa i ten to dopiero robi wrażenie!
Na górze umieszczona jest tabliczka:
A na tabliczce widnieje następujący napis:
Ten pierścień został wycięty z pnia sekwoi olbrzymiej (sequoia sempervirens) w Humboldt-Redwood-State Park, około 200 mil na północ od SanFrancisco, Kalifornia.
Został on podarowany miastu portowemu (tj. Seestadt – chodzi o Bremerhaven) w maju 1968 r. przez Amerykanów w Bremerhaven.
Armator Norddeutsche Lloyd Bremen przewiózł go następnie aż tutaj. Drzewo liczące sobie około 1000 lat zostało wywrócone przez orkan.
Waga pierścienia: 1 tona.
***
Moje osobiste wrażenia: to naprawdę kawał drewna.
Na pierścieniu zaznaczone są tabliczkami wydarzenia historyczne, które miały miejsce w kolejnych latach, które przeżyło to drzewo.
1492 – Kolumb odkrywa Amerykę |
1517 – Początek Reformacji (Luter) |
A tu kilka tabliczek, tłumaczenie poniżej. |
1618-1648 Wojna trzydziestoletnia
1776 – USA uzyskuje niepodległość
1789 – Rewolucja Francuska
I kolejne tabliczki, niestety drzewo stało w cieniu i ostrość pozostawia sporo do życzenia |
Pod Rewolucją Francuską mamy:
Ok. 1800 – Szczyt rozwoju niemieckiego życia duchowego (ja bym powiedziała intelektualnego i artystycznego), Goethe, Schiller, Kant, von Humboldt, Beethoven
1827 – Burmistrz Smidt zakłada Bremerhaven
(nasze poprzednie mieszkanie mieściło się tuż przy tej jednej z najdłuższych głównych ulic Bremerhaven, czyli właśnie ulicy Burmistrza Smidt’a).
A tutaj już jesteśmy w początkach połowa 20 wieku.
1927 – Pierwszy przelot nad Atlantykiem
1959 – Bremen V wprowadza z powrotem połączenie między Bremerhaven a Nowym Jorkiem.
Po takiej powtórce z historii stanęłam przed pniem, a raczej wyciętym z niego pierścieniem i próbowałam dosięgnąć jego szczytu. Wysokość jednak przekraczała mój wzrost z wyciągniętym do góry ramieniem jeszcze o dobre dwie długości dłoni:
Dalej poświęciłam się fotografowaniu okolicznej przyrody. W tym przepięknych kwiatów.
Kwiatów przy tak pięknej pogodzie i o obecnej porze roku jest już sporo, z tym że nie za bardzo mi się uśmiecha zsiadanie za każdym razem z roweru dla ich fotografowania. Niestety moja forma jeszcze pozostawia wiele do życzenia.
Dlatego jedziemy dalej, aż docieramy do wspomnianego wyżej stawu. Przy tej pogodzie okolica wygląda jak bajka. Sporo ludzi oczywiście wyległo na spacery.
Nie ukrywam zachwytów pogodą i ławeczką, na której te widoki kontemplujemy.
Niestety po pewnym czasie musimy się zbierać i jedziemy do domu.
W drodze powrotnej przejeżdżamy jeszcze obok takiego oto ni to namiotu, ni to szałasu.
Cóż to jest…
Okazuje się, że minęliśmy Weidenschloss Bremerhaven, czyli tutejszy Wierzbowy Zamek. Jak czytamy na tabliczce w najbliższy poniedziałek wielkanocny odbywają się tutaj 14-te urodziny zamku i ponowne otwarcie. Będą bębniarze, tańce, opowieści historyczne, smyczki i swawole. Zobaczymy, może przyjedziemy, jeśli pogoda i czas pozwoli.
No to wracamy. Ale zaraz, czegoś tu chyba jednak zabrakło. Mikael stwierdza, że po takiej pięknej wycieczce chce mnie zaprosić na dobrą kawę. Z chęcią się zgadzam. Do cappuccino marzą mi się świetne lody. A takie dostać można w niewielu miejscach.
Sprawdziliśmy najpierw dwa z nich. Kawiarenki czy duże kawiarnie w centrum były jednak tak zatłoczone, że wreszcie wracamy nad morze, do pasażu Mediterraneo. I tam zmęczeni, ale zadowoleni siadamy w środku pod błękitną od nieba kopułą oraz wypijamy naszą kawę. Do kawy musiały być obowiązkowo lody. Nie pytam, ile mają kalorii, myślę, że po przejechanych 30 km mam do nich prawo.
Wracamy po pół dnia. W domu stęskniona czeka już Mozart. Jeszcze mały spacer po ogrodzie, w którym już nawet powoli uczy się załatwiania potrzeb fizjologicznych na smyczy (a u kotów to wyjątkowa rzadkość), i można się odprężyć.
Dzięki koteczce codziennie rejestruję jak kwitnie przepiękna magnolia w ogrodzie.
Powoli słońce chyli się ku zachodowi, chłód zastępuje niemal letnie temperatury i człowiek marzy o domowym spokoju na koniec intensywnego dnia.
Pewnie dałoby się powiedzieć i napisać o wiele więcej o tym parku, ale to zrobię następnym razem, kiedy zwiedzę jego inną część.
« Sprzątanie w internetach, czyli spamerzy i inne dziwolągi | Nasza wielka wyprawa Bremerhaven – Warszawa »
To fajnie, że udało Wam się zaliczyć taką całkiem długą wycieczkę rowerową. Widać, że wszystko idzie u Ciebie ku dobremu! U nas w ten weekend też była ładna pogoda, słonecznie, ale najcieplej było w zeszłą sobotę – 23 stopnie. Można było poczuć przedsmak lata, niestety po dzisiejszych 20 st. jutro ma być już tylko ok. 10 st. Denerwują i męczą mnie te ciągłe zmiany pogody, a i samopoczucie też nie jest najlepsze. Ale nic na to nie poradzimy, trzeba wykorzystywać każdy ciepły i słoneczny dzień. Zdrowia i przyjemności na dalsze wiosenne dni i pozdrowionka dla Was!
Też bardzo się cieszę, że mogę już się ruszyć na tak długo na rowerze z domu. Powoli sporo rzeczy się prostuje, z czego się cieszę. Pogoda też dopisuje ostatnio, chociaż i mnie nie służą te częste skoki temperatury.
Widziałam na FB Wasze radosne buźki, cieszę się, że też miło spędzacie czas. 🙂
Urzekla mnie sekwoja, a raczej to, co z niej zostalo. Ilez ona widziala swiatowej historii!
Oj, musze i ja odgruzowac i przygotowac rower, ale czekaja mnie samotne wycieczki, bo na tak dlugo nie idzie psa samego w domu zostawic. Szkoda, ze nie mam kogos do towarzystwa.
Wycieczki rowerowe samotne mają jedną wielką zaletę dla mnie: można w każdym momencie, nie uzgadniając tego z drugą osobą zatrzymać się i fotografować, ile wlezie. Inaczej wygląda sytuacja, kiedy chcę się co chwila zatrzymywać i robić zdjęcia, a ktoś ciągle musi na mnie czekać. Często ten wariant nie wypala.
A ten pierścień sekwoi chował się w sumie w krzakach, dobrze, że go wypatrzyłam i podeszłam sprawdzić, co i jak. Sama byłam zachwycona!
Ech zazdroszczę Ci tej wycieczki rowerowej…
Na taką z przyjemnością bym pojechała,
chociaż jazdy na rowerze mi nie brakuje 🙂
I jeszcze w takim relaksowym tempie,
nie lubimy pędzić na rowerze.
Zdrowia Wam wszystkim nadal życzmy,
powolutku dojdziecie do formy…
Bardzo Ci dziękuję, jak widać nic nie pożarło komentarza tylko pewnie opublikował się z opóźnieniem.
Rower to jedna z lepszych rzeczy, którą wymyślił człowiek!
Pozdrowienia i wzajemnie, jak najlepszej formy na cały sezon Krysiu 🙂
Uuuuu wyrzuciło mi komentarz.
Przepiękna wycieczka, na taką sama bym chętnie pojechała,
a nawet tempo mieliście takie jak dla nas :-)))
Zdrowia wam wszystkim życzę,
na pewno powolutku dojdziecie do formy.
Oby :)))
Ale świetna wycieczka, aż mi się zachciało tak… pospacerować, bo roweru nie mam. Zastanawiam się, czy te daty na sekwoi są poprzypinane zgodnie z przyrostem słojów.
Spacerkiem musiałabyś tam poświęcić pewnie cały dzień, żeby ten teren obejść, ale warto powiem Ci!
Tak, te daty szły od środka na zewnątrz, więc prawidłowo zgodnie z przyrostem słojów właśnie.
☺ Miód na moją duszę, pokazałaś kwitnącą magnolię. Cudo. ☺
Mój M. już kilka razy marudził, że wolałby mieć z tamtej strony ogrodu inne zarośla, najlepiej żywopłot, ale mówię mu, że jeśli wyrzuci mi tę magnolię, od której zaczęła się moja miłość do tego ogrodu, to ja tu nie zostanę 🙂
Zdaje się, że zamieszkałaś w bardzo interesującym mieście.
Genialna jest ta mapa historyczna na pniu sekwoi. 2 lata temu wujek został zaproszony na wymianę naukową w Los Angeles i stamtąd wybrał się na wycieczkę do Sequoia National Park. Gdy oglądałam potem zdjęcia, to własnym oczom nie dowierzałam! Nie sposób opisać tych gigantów. Należy dodać, że zakochałam się w nich bez pamięci i jak nigdy nie ciągnęło mnie do USA, tak ten park chciałabym zobaczyć.
Zgadza się i tych ciekawych rzeczy jest o wiele więcej, tylko ja na razie za mało miałam zdrowia, żeby jeździć i oglądać te wszystkie ciekawostki. Ale nadrabiam! I będzie jeszcze więcej ciekawych rzeczy.
Ten park w USA to i ja bym chciała zobaczyć, niesamowicie mnie fascynują drzewa, starsze żywe organizmy, niż wszystkie inne, które znamy.
pozdrowienia
I tu się nam zbiegają zainteresowania. Jakoś intuicyjnie kocham drzewa, czasem nawet do nich mówię.
Wcale Ci się nie dziwię, też przemawiam do roślin, a z kicią toczymy regularne dyskusje na poziomie 🙂
Eee, z kotami to się nawet nie mówi – one nie schodzą poniżej habilitacji 🙂
Mieliscie piekna, rowerowa wycieczke. Jestem pelna podziwu, ze przejechalas 32 km, przeciez to bardzo duzo. Masz super sylwetke, jestes szczupla, lody nawet wskazane.
Już się cieszę na następny weekend, chociaż będzie też trochę pracy, bo święta i gości mamy, ale rower musi być! Dziękuję, staram się zachować formę, ale nawet dla mnie ponad 30 km w obecnym jeszcze niezbyt zdrowym stanie, chociaż w powolnym tempie, to wyczyn. Ale będzie lepiej, poprzednio jeździłam i po 40 km. 🙂
Musze przyznac, ze sie pogubilam troche z tymi Twoimi blogami. Ale juz sobie dodalam do listy, zeby mi znowu nic nie umknelo.
Pieknie tam u Was. Z kotem tez mam troche problemow i szczerze mowiac, dziekuje za zwrocenie uwagi na istotna rzecz, bo jakos mi w calej tej zawierusze umknelo, ze inne koty tez moga byc niebezpieczne dla moich. Ech…
Miło mi więc, że mnie na powrót odnalazłaś i jesteś. Przyznaję, że trochę zmian było, ale kto ich nie robi. 🙂
Zapraszam więc, skoro już Ci się będę aktualizowała na liście.
Niestety problem z kotami z okolicy jest to niebagatelny, może się skończyć ciężkim poturbowaniem, kalectwem lub nawet śmiercią zwierzaka.
To straszne, co mogą zrobić bezbronnemu mniejszemu lub bardziej bojaźliwemu kotu inne koty.
Uważaj na swoje!
Wycieczki, towarzysza i lodów zazdroszczę, tak bardzo, że nie stać mnie na dobry komentarz. Przesyłam zatem życzenia jak najszybszego powrotu do pełni sił, radości i wszystkiego co, Ci w duszy zagra. Udanego "Święconego".
Mogę Ci tylko w takim razie życzyć podobnie ciekawej wycieczki, roweru, towarzysza i lodów! 🙂 I święconego też najlepszego!
Śmieszny ten zameczek, a i bardzo urokliwy 🙂
Podoba mi się Twoja chustka i Twoje spodnie!
AAAA pokazałaś mi lody i teraz mi się chce!!
Zameczek jest faktycznie urokliwy, chętnie go odwiedzę w najbliższym czasie może tym razem wieczorem :).
Dziękuję za komplementy, od kobiet są tym bardziej cenne!
uściski, i jak powstrzymałaś się od lodów? 🙂
uzgodnijmy może, że nie pierścień, lecz talarek /a raczej TALAR/… nie ma co jednak tworzyć zagadnienia, ważne, że robi wrażenie…na widok Mozart na linewce serce mi się kraje, ale skoro wiem, znam historię sprawy, dlaczego tak ma być, to tematu obiecuję już nie poruszać…zameczek nocą… faktycznie ciekawie może to wyglądać, choć bez reflektorów byłoby chyba jeszcze ciekawiej, tak "gotycko" /w sensie klimatu, nie stylu architektury/…a co do słodyczy, deserów, to w ten przedłużony weekend dane mi było doświadczyć "mrowiska"… niby nic specjalnego, taka konstrukcja z faworków, polukrowana, posypana makiem i doprawiona bakaliami, ale w sumie fajnie się to jadło…pozdrawiać jzns… Czytaj więcej »
To był wielki, ogromny TALAR.
Mozart na smyczy też na początku mnie zasmucała, teraz kiedy widzę, jak się cieszy na ten spacer, serce mi się raduje. Bywają czasy, kiedy inna opcja nie wchodzi w grę. Zobaczymy, jak będzie po naszym powrocie. Wreszcie jest zdrowa i mam nadzieję, że zacznie z powrotem korzystać z ogródkowego życia.
Ale nie powiem, nadal będę ją wypuszczać z duszą na ramieniu.
Zameczek muszę kiedyś zobaczyć w świetle reflektorów. 🙂
Niektóre specjały są tak znakomite, że raz na jakiś czas warto spróbować! 🙂
Faktycznie cudna ta magnolia, napatrzeć się nie mogę 🙂 Aż mi się włos zjeżył przy czytaniu o wyciętym pierścieniu z 1000-letniego drzewa, ale potem uf! wyczytałam, że to orkan go powalił. Nie siekiera 😉
Pozdrawiam serdecznie! Dużo zdrowia!
Wycięcie takiego drzewa to by faktycznie było przestępstwo, dobrze, że za daleko dla pewnego naszego ministra i że tam nie ma władzy! 🙂