Pojawić się w mieście z moich marzeń, ale do pracy i to na zepsutej nodze, to ironia losu.
Nie oczekiwałam zbyt wiele, nastawiałam się na całodzienną pracę. Targi dla wystawców to najczęściej prawdziwa harówka. W dodatku w nowej firmie. W dodatku z udziałem wszystkich nowych ludzi. W dodatku w obecności szefów. I do tego jeszcze, kiedy przeważnie zamiast szprechać swobodnie w dobrze znanym sobie języku jesteś zmuszona spikać na fachowe po angielsku, a chwilami nawet parlować po francusku. Z tym ostatnim to w ogóle u mnie porażka, bo znam tylko żetę i żeneparlefrąse.
Za to angielski prześladuje mnie od lat, czyli ja próbuję się go nauczyć, ale zawsze najwyżej po roku nauki tego języka w moim życiu występują przełomowe wydarzenia.
W każdym razie przeważnie przyszło mi rozmawiać z gośćmi na targach właśnie w tym języku. A że byłam pierwszy raz, a angielski nie jest moim najmocniejszym punktem programu, toteż starałam się jak najwięcej słuchać i uczyć się kolegów, którzy są w firmie już od lat.

Pytali mnie już niektórzy na blogu albo na fejsie, jakie to były targi.
GreenTech 2018 (dopisek: Horticultures Forefront oznaczał, że prezentowano tam najnowszą wiedzę i rozwiązania w dziedzinie ogrodnictwa), czyli targi rolnicze, odbywające się cyklicznie w Amsterdamie.
To prywatny blog, więc nie będę zamieszczać zdjęć z naszego stoiska firmowego. Ale z targów to i owszem pokażę Wam kilka. Jak na targi rolnicze przystało, pojawiły się piękne żywe rośliny.
Zdobiły one stoiska przez cały czas trwania imprezy.
Niestety ostatniego dnia większość tych roślin została zapakowana w worki i wyrzucona na śmietnik. Życie jest brutalne, a człowiek bezwzględny nawet tutaj.
Przy wejściu do naszej hali stały takie ozdobne zielone kwietniki. Było tam też piękne czerwone serce z róż, ale ponieważ wszyscy je fotografowali, trudno się było do niego dopchać. A potem było za późno.
Ogólnie hal było chyba 12, skupionych na wielkim terenie, w malowniczym parku tuż nad wodą.
Taki był widok z okna.
Jeśli ktoś nie był na takiej imprezie, z pewnością tak jak ja, nie będzie wiedział, co czego przeznaczone jest większośc wystawionych tam urządzeń. No dobra, trochę się orientuję, ale od czasów biologii w mojej szkole nauka i technika rozlnizca trochę się posunęły do przodu.
Ale co mi tam, pokażę Wam kilka urządzeń i moje pierwsze skojarzenia z nimi:

To na pewno silnik samolotu.
Ci panowie sprzedają papryczki spod lady.
Na górze widać osprzęt do monitorowania gleby.
A to wygląda jak wirnik do suszenia warzyw i owoców.

Ciekawe, do czego służy w rzeczywistości.
Niestety nie mogłam sobie pozwolić na zwiedzanie targów jako turysta, bo nie mogłam na zbyt długo oddalać się od naszego stoiska. Nie wdawałam się też więc w dyskusje na innych stoiskach. Czego się domyśliłam, to moje.

Tu system regałów do upraw szklarniowych, coraz częściej idzie się teraz z tymi uprawami w górę, bo to zajmuje mniej miejsca i jest bardziej wydajne. Regały są naprawdę spore.
Niektóre stoiska urządzone były z dużym smakiem, aż się tam chciało usiąść i porozmawiać. Tam raczej nie chodziło o sprzedaż produktów, tylko koncepcji albo systemów upraw.
W całej naszej hali królowały fioletowe dywany w przejściach.

Bardzo elegancko to wyglądało, to jeden z moich ulubionych kolorów. Gdzie indziej fiolet ustępował miejsca pomarańczowemu.
Oczywiście były tam i maszyny rolnicze.
Wyglądają na wieloczynnościowe kombajny. Ten tutaj to chyba zbiera wszystko, co mu pod koła wpadnie, a potem jeszcze za sobą grabi i robi nową grządkę.
Kolejny wirnik, może służy do systemu wentylacji w szklarniach, wcale bym się nie zdziwiła, skoro one takie duże i wysokie.
Jak wiadomo w Holandii uprawa i sprzedaż marihuany są legalne. Był też punkt informacyjny na temat korzystania z medycznej marihuany. Przeważnie siedziała tam przemiła dziewczyna, tu akurat na pięć minut się oddaliła.
My też na stoisku z naszymi bionawozami mieliśmy też zainteresowanych naszymi produktami pod kątem upraw tej popularnej rośliny.
Poniżej system naświetlania roślin. Wszędzie było pełno różnych tego rodzaju podświetlonych na różowo regałów z roślinami, zatem to światło musi bardzo służyć roślinom.
Pola sadzonek w miniaturze.
Poniżej wyhodowane z wielką pieczołowitością chryzantemy (niektórzy twierdzą, że to gerbery, ale ciiiiii), w boskich kolorach.
Oczywiście nie mogło zabraknąć warzyw. Sałata do usług.
Dorodna jak miodzio.
A tu wszelkie kabaczki i bakłażany w różnych kolorach.
Poniżej maszyna automatyzująca uprawę storczyków.
Nie mogło też zabraknąć stoiska z drzewkami bonsai.
Mimo całego zainteresowania jeszcze nie mam na tyle wiedzy, szczególnie po angielsku, żeby móc zaimponować Wam opowieściami o wszystkich nowinkach na targach. Byłam skupiona na poznaniu specyfiki naszych bardzo nowoczesnych produktów.
Trzeba więc uwierzyć na słowo, że to, co tam widziałam mało miało wspólnego z uprawą pola przez moich dziadków, kiedy to jeszcze wszystkie prace rolnicze odbywały się ręcznie i na piechotę, niewiele korzystano z maszyn rolniczych, czy nawet traktorów.
Po pracy, czyli na zakończenie targów, wychodziliśmy wprost na park z jeziorkiem.
Przyjemnie się tamtędy chodziło.
Taki spacer do domu to była przyjemność. Noga jakoś dawała radę, na te spacery zakładałam jeszcze moją ortezę.
Poniżej widać łódź, zastanawialiśmy się, jak się utrzymuje na wodzie, tak była przeładowana ludźmi, turystami. Z drugiej strony: płynęła, więc chyba była bezpieczna.
Największym zaskoczeniem, nie do końca miłym, były dla mnie pudełka z żywymi owadami, po bliższym przyjrzeniu się zidentyfikowałam pszczoły.
Z drugiej strony to naturalne metody będą coraz częściej stosowane w rolnictwie. Powoli odchodzi się od chemii a przerzuca na owady zwalczające różne inne owady, np. biedronki.
I to garść informacji o targach.
Mam nadzieję, że obrazki zrekompensują Wam niezbyt pogłębiony poziom wiedzy w tematach rolniczych. W razie potrzeby odsyłam do strony targów, link zapisany pod jego nazwą.
Świetny fotoreportaż, ja po tych kolorowych kabaczkach zrobiłam się głodna. 😉 A czemu te pszczoły były w pudełkach? Dla samej wystawy czy jako sposób na ochronę gatunku?
Od razu po przyjeździe do domu (a nawet w drodze do domu, bo potem wszystko by było zamknięte) nakupowałam sobie kabaczków i udało mi się nawet dorwać te jasnozielone i okrągłe! :)))
Pszczoły musiały być raczej w takich zamkniętych pudełkach, bo by się rozleciały po świecie. Mimo to nie mogłam przestać im współczuć. W takim skupisku i pudłach przez kilka dni targów. Mam nadzieję, że potem trafiły do pasieki i na pola. Nie zdążyłam przeczytać dokładnie, czym zajmuje się ta firma, może właśnie hodowlą pszczół. A ochrona gatunków to ochrona tych właśnie i innych zapylaczy.
I to mi przypomniało, że moja ciocia i wujek też jeździli (lata temu) na takich targach, a może sam wujek – nie pamiętam. Oboje są po studiach ogrodniczych. Ciocia krzyżowała gatunki i hodowała je w laboratoriach, na takich właśnie wielopiętrowych piętrowych konstrukcjach. Wyhodowała swoja własną odmianę gerbery (przy okazji – to, co nazwałaś chryzantemami, to są gerbery). wujek natomiast jest specem od ochrony roślin, a specjalizował się w rozmnażaniu takich dobrych robaczków, które zwalczały złe robaczki zjadające uprawy.
Mój dziadek pamiętam krzyżował czereśnie, czyli zaszczepił jedną taką na pniu z wiśni i nawet fajne owoce z tego wyrosły.
A kwiaty, czyli gerbery, niech będzie, nie są moją domeną. Moja wiedza nie wykracza poza kilka najpopularniejszych gatunków, w tym głównie róże.
Robaczki do ochrony przed różnymi szkodliwymi gatunkami robaczków też były na tych targach, to ważna dziedzina naturalnej ochrony upraw.
Ale szczepienie to nie to samo, co krzyżowanie – w ten sposób można i gruszki na wierzbie posadzić. Tymczasem dzięki krzyżowaniu uzyskuje się nowe gatunki i to się odbywa na poziomie komórkowym.
Tak, to wiem. Tylko mi się to przypomniało z rodzinnych annałów. 🙂
Nikt w rodzinie nie zajmował się szczepieniem. Tylko dziadkowie mieli pole i w czasach PRL uprawiali jako chłoporobotnicy zboże, ziemniaki i trochę warzyw koło domu. I tym babcia żywiła świniaki, które trzymali przez lata, dopóki babci sił wystarczało.
Ciekawie było 🙂
Bardzo mi się podobało! 🙂
Najwazniejsze ze mialas mnostwo wrazen, nowych przezyc.
Tez nie znam sie na kwiatach, czasami nazywam po swojemu, tak jak te na pierwszym zdjeciu, dla mnie to po prostu lilie, lubie je, zawsze kupuje takie nierozwiniete.
Mnie najbardziej ze wszystkich zdjec zachwycil park, uwielbiam kiedy jest tak zielono.
Mam niestety ten sam problem z zapamiętywaniem nazw kwiatów, roślin i niektórych zwierząt. To dlatego nie zdecydowałam się na studia z zakresu biologii, choć byłam w tym bardzo dobra. 🙂
Park był faktycznie miłym akcentem każdego dnia.
Targi "przepracowalam" wielokrotnie, z roznymi firmami, wiec rozumiem twoj bol o braku mozliwosci podziwiania 🙂
Ale pokazalas i tak duzo!
Ktoś, kto nie przepracował targów, nie wie pewnie za bardzo o jakim obciążeniu mówię. Cieszę się, że miałam w ogóle czas trochę połazić i porobić trochę zdjęć. 🙂
Od razu w mojej głowie zakwitła (nomen omen) myśl o podkradnięciu się pod te śmietniki, gdzie wyrzucili rośliny. Brałabym i nawet by mi brewka nie drgnęła 😉
Zdecydowanie też bym chętnie zabrała, tyle róż i innych kwiatów poszło na zatracenie, że naprawdę szkoda.
Językowo czułaś się jak jak w Szwajcarii. Uczyłam się niemieckiego pilnie, dopóki nie okazało się, że niemiecki-szwajcarski tylko lekko przypomina niemiecki ze szkoły.
Przypomniałaś mi o czymś. Jak byłam mała, babcia w swoim ogrodzie miała mszyce. Nazbierałam na łące biedronek i złotooków do słoika, a potem wypuściłam na rośliny babci. Pomagały 🙂
Faktycznie szwajcarski niemiecki jest bardzo różny od nauczanego i używanego w Niemczech Hochdeutsch. Ale jak rozumiem teraz już sobie radzisz ze szwajcarskim niemieckim? 🙂
Świetny miałaś pomysł i doskonale, że na to wpadłaś. Tu niestety jest mało biedronek, bo też bym nałapać mogła!
Średnio sobie radzę. Nie mam tu za wiele kontaktów, a przecież narzecza można nauczyć się tylko z praktyki.
Swego czasu jezdzilam czesto na targi poznanskie, wszystko bardzo ciekawe, ale tez meczace.
Cos nie bardzo mi sie chce wierzyc w naturalne metody hodowli roslin, szczegolnie przez Holendrow. Jakby oni tak wszystko naturalnie pedzili, nigdy nie wyszliby na swoje. A sa przeciez potentatem w kwiatkach i warzywach. Tyle tylko, ze ich warzywa nie smakuje jak warzywa, smakuja jak… nic, pomidory np. sa wodniste i smakowo nawet pomidora na obrazku nie widzialy. Nie kupuje holenderskich.
Tam było mnóstwo wystawców i firm, a nie tylko holenderskich. Specyficzni klienci wege, którzy wszystko chcieli mieć od roślin, a nie od zwierząt.
I wielu innych. W dzisiejszym rolnictwie, przy tak już wyjałowionych wieczną uprawą polach trudno jest o naturalne rolnictwo, właściwie każdy producent a i wielu uprawiaczy ogródkowych używa różnych środków ochrony roślin, bo inaczej jak nie mszyce zjedzą, to inna choroba mu uprawy utłucze. Powoli jednak będzie raczej odejście od pestycydów, bo jednak za dużo szkodzą.
Przemawiają do mnie panowie sprzedający papryczki spod lady ;-)))
Prawda, że fajni? :)))
Oczywiście, najbardziej podobały mi się drzewka bonsai, choć jak im się dobrze przyznać, to raczej takie marketowe, nie tworzone przez artystów.
Miałam kiedyś drzewko bonsai, ale kompletnie się nie znam na ich pielęgnacji, więc moje urosło i dostało wielkich liści, aż wreszcie zostawiłam je w sprzedawanym domu. Nie mam do tego ani wiedzy, ani cierpliwości. Może kiedyś…
Rolnictwo to nie mój konik, ale kiedyś bujałam się na tych katowickich i poznańskich, bo zdarzyło mi się "robić w budowlance". 10 godzin na szpilkach, z przyklejonym do twarzy uśmiechem. Co ciekawe, Twoje podejście do angielskiego, to taki mój niemiecki. No, niby coś tam tego, ale lepiej nie, i czuję, że prędzej holenderskiego się nauczę niż teutońskiego.
Robienie na targach to specyficzna praca, bardzo dobrze ją określiłaś. Na szczęście u mnie nie było wymogu szpilek, ale i tak sama raz wbiłam się w buty na wyższym obcasie, a raz na niższym. Dopiero ostatniego dnia założyłam eleganckie sandały. Ale raczej wszyscy robią na tych targach rewię mody, czy to branżowej, czy to tej prawdziwej. 🙂
jestem pełen podziwu dla Holendrów w temacie ich pomysłów rolniczo – ogrodniczych, także rzecz jasna w temacie uprawy MJ, niedawno na przykład poznałem takie cóś;
https://www.icmag.com/ic/picture.php?albumid=39169&pictureid=931995
to się fachowo nazywa Duck Foot i nie trzeba tłumaczyć dlaczego… nawet growerom mającym spore pojęcie o temacie może nie przyjść do głowy, co to może być… odmiana idealna na polskie warunki, można na luzie posiać na ogródku i wścibski sąsiad nie zakapuje, bo dla niego to będzie jakaś odmiana truskawki, selera, czy coś w tym guście…
p.jzns :)…
Odmiana faktycznie ciekawa, wygląda trochę jak pokrzywa 🙂
Albo faktycznie odmiana truskawki czy coś podobnego!
Do tej pory nie zagłębiałam się aż tak w temat, ale teraz widzę, że przed rolnictwem jest przyszłość i zamierzam podążać w tym kierunku. Niekoniecznie tych upraw, ale w stronę jak najbardziej ekologicznego rolnictwa.