Witajcie ponownie w Amsterdamie.
Chcecie więcej? Powiedzieliście poprzednio, że chcecie, więc tym razem nie będę sobie żałować.
To teraz pochodzimy i popływamy sobie po Amsterdamie. Trochę powłóczymy się po tutejszych uliczkach, popatrzymy na wieczorne widoki (bo w dzień przecież pracuję).
Naszą wycieczkę zaczniemy od jednego z najbardziej rozpoznawalnych symboli Amsterdamu: każdy chyba kojarzy jego liczne kanały Amsterdamu. Tworzą je rzeka Amstel i kanały: Herengracht, Keizersgracht i Prinsengracht.
Nie rozpoznaję ich wprawdzie, ale mają bardzo pięknie brzmiące po holendersku nazwy.
Kanały tego miasta to jeden z moich ulubionych widoków. Poczęstuję Was więc większą ilością wodnych zdjęć.
Przed nami kilka typowych ulic i budynków Amsterdamu.
Wyjątkowa fasada kwiaciarni.
W tym momencie nastąpi smakowa kulminacja wieczoru. Bo dotarliśmy do Mekki smakoszy owoców morza. I to takiej prawdziwej, z miejscowymi specjałami. Pokazana jest w każdym dobrym przewodniku. I to właśnie tam trafiliśmy pierwszego dnia. Miejsce nosi nazwę „The Seafood Bar”.
Żeby tam wejść (bez uprzedniej rezerwacji) trzeba przewidzieć ok. 1,5 godziny na czekanie!
To nie żarty. W najlepszym razie można posiedzieć przed restauracją przy jednym z dwóch stoliczków, które są tam ustawione i wypić piwo, herbatę czy cokolwiek. Tutaj już widok na zewnątrz, przez szybę po tym, jak dostąpiliśmy zaszczytu i usiedliśmy przy stoliku.
Tak zaczęło się podawanie do stołu, kiedy już zamówiliśmy: dwie podwójne porcje owoców morza jedna na zimno, druga na gorąco. To dla naszej piątki. Tak wygląda lada z dobrami, które za chwilę będziemy jeść. Niektórzy usiedli zwyczajnie przy barze, a ich jedzenie było równie pyszne.
Niektóre z nich jadłam po raz pierwszy. I ostatni.
Muszę przyznać, że wszystko było przyrządzone po mistrzowsku i smakowało wyśmienicie. Gotowane przysmaki były przyrządzone w pysznym aromatycznym sosie.
Jak widać na powyższym zdjęciu do jedzenia niektórych potrzebne były specjalne szczypce i inne wymyślne narzędzia.
Do jedzenia zamówiliśmy pyszne białe wytrawne wino. Podano też sałatki i frytki własnej roboty.
Uczta trwała tyle, ile musiała trwać.
Ostatnie zdjęcie z restauracji zrobiłam po wyjściu, ten miły młody kelner zapozował mi do zdjęcia.
Byliśmy wprawdzie zmęczeni, ale nadal mieliśmy ochotę na spacer. I tak prowadzeni przez kolegów, którzy zawitali tu dwa lata wcześniej doszliśmy do ciekawego architektonicznie nowoczesnego budynku.
Najpierw kilka zdjęć.
Najpierw kilka zdjęć.
Cóż tam widać przez okna, czyżby to był???….
Nie to nie może być prawda.
Ależ to naprawdę Van Gogh! Kierując wzrok na górę widzimy, że trafiliśmy właśnie do muzeum tego wspaniałego artysty.
Budynek był piękny z każdej strony.
Jak widać na kolejnych zdjęciach Muzeum Van Gogha składa się z kilku części. Nie będę się wymądrzać, tylko po prostu Wam je pokażę.
Okrągła część jest zachwycająca, pięknie rozświetlona od środka.
Naprzeciwko znajduje się jeszcze jeden nowoczesny budynek, ale nie doszłam do tego, czy to inne muzeum, choć tak przypuszczam.
Stedelijk Museum Amsterdam |
A naprzeciwko niego taka oto lustrzana kostka.
W Amsterdamie wszystko się łączy, a sztuka miesza się z normalnym codziennym życiem.
Jednym z piękniejszych pomysłów moim zdaniem było połączenie tego otwartego muzeum (żadnych wysokich ogrodzeń) z torem do jazdy na deskorolce czy na rolkach dla (młodych) ludzi.
Nie wiem, czy to było tak zaplanowane, ale mam takie przekonmanie, że obcując ze sztuką przez prawdziwe „sz” ludzie uczą się, że jest ona nieodłącznym elementem życia i oswajają się z nią.
Oddalając się od Muzeum Van Gogha idziemy dalej w kierunku kolejnych zabytków.
Nie. nie będę Wam tu robiła wykładu z historii sztuki czy architektury. Sama nie jestem i nie byłam przygotowana. Proponuję chłonąć te widoki razem ze mną.
W oddali widać zwyczajne ulice, jednak gustownie oświetlone.
I kolejny wspaniały budynek:
I chyba najbardziej obfotografowane miejsce w Amsterdamie oprócz coffee shopów.
W tle Muzeum Narodowe, kiedyś może i tam pójdę.
Nie mogło tam zabraknąć i mojego zdjęcia. Na szczęście znalazł się chętny, aby mi je zrobić.
Nie ukrywam, że niektórzy z nas mieli jeszcze ochotę na dłuższy spacer, ale zaczynało być późno.
A po 23 nawet najpiękniejsze miasto zaczyna tracić urok, jeśli wiesz, że o świcie musisz wstać, odziać się w wyjściowe ciuchy i domaszerować 5 km na miejsce targów.
Żegnając się więc z kanałami
Cudowny kanał, zapamiętajcie te łodzie!
i jednym z miejsc, gdzie na wystawach można obejrzeć atrakcyjne panie… zachęcające do wspólnych uciech…
gdzie jednak nie robi się zdjęć, a kiedy jest się kobietą, raczej rzuca się dość ukradkowe spojrzenia w stronę tych dziewcząt, pytając się ukradkiem, jak one mogą to wytrzymać.
Przeszliśmy się jednak tą uliczką, bo w końcu nie miałam nic do gadania wśród czterech chłopa a na koniec powędrowaliśmy hotelu. Oczekiwał nas kolejny dzień intensywnej pracy.
Nie moge dopatrzec sie na ostatnim zdjeciu, co tam jest skreslone na tym znaku drogowym? 🙂
Miasto jest bardzo klimatyczne, samo jego polozenie nad zatoka i kanalami powoduje, ze to prawdziwa perla, a przy okazji Holendrzy to niezwykle otwarty i przyjazny narod. Atmosfera nieporownywalna z zadnym innym miastem.
Zgadza się A na znaku przekreslona butelka czyki zakaz picia 😉
W zyciu bym sie nie domyslila, raczej stawialam na aparat z duzym obiektywem. :)))
Sama tego znaku nie wiedziałam, dopóki nie zapytałaś :))
Moim zdaniem to zakaz używania pasty w tubkach.
@Nitager, To też wygląda prawdopodobnie 🙂
I taik sobie noca wedruje po Amsterdamie 🙂
Miło mi, że powędrowałaś ze mną 🙂
Mam pytanie: czy te kanały śmierdzą?
Absolutnie niczym nie śmierdzą, pachną zwyczajnie jak woda, rzeka, ani razu nie zaleciał mnie od nich nawet nieświeży zapaszek, ani nawet ryby. 🙂
Ta okropność na talerzu mną wstrząsnęła…
No cóż, do niektórych specjałów ja też podchodzę z wybitną ostrożnością, ale nie ukrywam, że jestem mięsożerna.
miały być muzea, a zaczyna się od jedzonka… przyznam, że wolę odwrotną kolejność, najpierw pomuzeować, dopiero potem pojeść… dodam, że nie mam blokad psychicznych podczas konfrontacji z patrzącą na mnie zawartością talerza…niestety w temacie amsterdamskich muzeów jestem słaby: Muzeum Konopi i Muzeum Seksu, na tym niestety koniec… ale pracuję nad tym…aha, za swoisty rodzaj muzeum można uznać antykwariat specjalizujący się w komiksach… właściciel ma autentycznego (pozytywnego) jobla na tym punkcie, a że sam za małolata byłem wkręcony w tą pasję spędziłem tam dobre kilka godzin… gość wpuścił mnie nawet do piwnicy, exclusive place, gdzie trzymał najcenniejsze okazy… to było great…p.jzns… Czytaj więcej »
Opowiadałam w kolejności chronologicznej, więc wyszło najpierw jedzonko. 🙂
Niestety wszystkie muzea zamykają po 16-17, najpóźniej po 18, a my dopiero wtedy byliśmy wolni. Wejście do któregokolwiek z nich było zatem niemożliwe. Musiałabym zostać tam kolejne trzy dni na własny koszt, żeby pozwiedzać, a na to sobie ze względów zawodowych pozwolić nie mogłam.
Komiksy – lubię niektóre, bo to prawdziwa sztuka. Ale nie jest to moim konikiem, jak u Ciebie. A już na pewno nie kręci mnie manga.
Sorry, jeśli Cię rozczarowałam mało muzealną treścią 🙂
Niestety, Amsterdam znam tylko ze śpiewanej relacji Jacquesa Brela.
Pozdrawiam
Gdyby pojawiła się okazja to ja w każdym razie chętnie bym się tam wybrała jeszcze raz i każdemu będę polecać! 🙂
Holandia to mój ulubiony kraj 😉
Chyba wszystko mi się tam podoba, może prócz piątkowych wieczorów kiedy wszyscy jadą dokładnie w tym samym kierunku co ja. A może zresztą to był przypadek?
Oglądając Twoje zdjęcia nabrałam ochoty by znów pojechać ale… na razie nie mam czasu!
Podobało mi się tam jak na razie też wszystko, chociaż wbrew pozorom język jest dla mnie dość trudny, ale wystarczy trochę angielskiego i z każdym Holendrem idzie się dogadać.
Wielkie są te ich autostrady, więc nawet korki jakoś tam szybciej płyną, niż w PL czy w DE. A tak się obawiałam wyjazdu z targów, a było w sumie trudno tylko na starcie. 🙂
A ktorego to owoca nigdy nie tkniesz? :-)))
Amsterdam bardzo mi sie podobal, mialam okazje byc w klubie nocnym i wybawilam sie za wszystkie czasy. A w kofi szpie bylas?
Kraby i raki: ta minimalna ilość mięsa i po to się zabija takie piękne zwierzę, żeby wyskubać odrobinę mięska?! Jakoś mną to wstrząsnęło. Nie będę węcej jeść.
W klubie nocnym nie byłam, ale o tym drugim będzie mowa w kolejnym wpisie 🙂
Piekne miasto, widac ze otwarte na turystow, noca pieknie oswietlone.
Seafood bardzo lubie, jem wszystko, ale prawda z czasami trzeba sie nameczyc zeby dobrac sie do odrobiny mieska w twardej skorupie.
Do niektorych owoców morza trzeba naprawdę wprawy i braku oporów.
A miasto aż się prosi o turystów, można tu dobrze spędzić czas, choć raczej chodzi o tych turystów z głębszą kieszenią. 🙂
Uchwyciłaś te słynne słoneczniki. Kojarzą mi się z pewną historią. Dawno temu machnęła kopię tego obrazu, a popełniłam ją zwyczajnymi pastelami (tymi od Astry, mają wyraziste barwy). Wygrałam sobie tym obrazem konkurs. Szkoda, że nie pamiętam, co się z nim potem stało.
Pokazałaś nam to miasto z bardzo atrakcyjnej strony. Jestem ciekawa czy było coś, co Cię zawiodło?
To jest sklep z pamiątkami raczej, ale i tak taka wystawa robi wrażenie, samą kopię każdego z obrazów też chętnie bym sobie powiesiła. 🙂
Powiem Ci, że nie znalazłam niczego nieatrakcyjnego, może tylko dość wysokie ceny. Trzeba to uwzględnić wyjeżdżając tam. Sama raczej bym takich kalmarów nie zamawiała, chociaż na dwoje to może z raz :).
Moja ciejawość odnośnie Amsterdamu wcale nie została zaspokojona, więc będę się starała tam wrócić!
Ulice, kanały, klimat – zupełnie jak w Horn, tylko na trochę większą skalę.
Wszystko mi się tam podoba, bez przesady. Horn nie znam niestety.
A to po sąsiedzku z Amsterdamem, tylko jedno "o" zjadłam – Hoorn.
A czy Ty mieszkasz w Hoorn, że masz stamtąd blisko bo tak to zabrzmiało?
Iwonko dziękuję za wspaniały spacer. Ach .. chyba zakochałam się w tym mieście i dociera do mnie rzeczywistość – ba marzenie, że też chciałabym widzieć je na własne oczy.
Spacer po Amsterdamie z Tobą to sama radość.
Sikorko, miło mi, że poszłaś ze mną na spacer. Zapraszam na ostatnią część opowieści o Amsterdamie już jutro. 🙂