Ludzi może wiele dzielić, ale może też zaskakująco dużo połączyć mimo pozornych różnic jak te w numerze PESEL, historii życia czy charakteru.
Z Anabell poznałyśmy się w blogosferze niemal na początku mojego blogowania, czyli gdzieś w 2009 roku. To była jedna z tych blogerek, na której komentarze zawsze czekałam z niecierpliwością, czytałam po kilka razy i które skłaniały mnie do wielu przemyśleń. I co gorsza przeważnie miała rację! Zwykle nie przepada się za ludźmi, którzy mają rację, ale Ona umie zawsze tak ubrać te swoje racje w słowa, że człowiek sięga po nieznane nawet samemu sobie otchłanie własnego rozsądku a czasem nawet zaczyna podejmować właściwe decyzje.
I tak właśnie się to wszystko zaczęło.
Minęły lata czytania, pisania, komentowania, aż pewnego pięknego dnia Anabell przysłała mi trzy pięknie wykonane z koralików naszyjniki, w tym taki jeden śliczny czerwony, który tak bardzo do mnie pasuje, że do dziś noszę go, kiedy czuję wyjątkową energię i chęć do życia. Potem udało nam się spotkać na herbatce, bo przecież obie mieszkałyśmy w Warszawie. Niestety niedługo potem Anabell z mężem Andrzejem wyprowadzili się do Berlina, blisko córki, zięcia i wnuków. Niedługo potem ja też wylądowałam w Niemczech, tyle że w Bremerhaven, czyli 450 km od Niej. Minęły kolejne dwa lata, a nasze spotkanie planowałyśmy już od wielu miesięcy…
I wtedy zmarł Andrzej, mąż Ani. Zaczęłam częściej dzwonić… chciałam przyjechać na pogrzeb, ale Anabell zasugerowała, że wtedy nie miałybyśmy tak naprawdę czasu na pogadanie, bo to był czas dla rodziny.
Zgodziłam się z Nią, bo jak zwykle miała rację.
Tak się złożyło, że miałam wolny drugi tydzień urlopu i zero pomysłu, jak go spędzić, kiedy przyszła propozycja Anabell: „Przyjedź do mnie”. Zgodziłam się od razu. Uprzedziłam, że podróżuję z kotem, rozwiązałam drobne niedogodności logistyczne, czyli zabrałam kuwetę, dokupiłam drapak i pojechałam.
***
Dawno nie widziałam ani Berlina, ani Anabell.
I tu od razu wszystko zaczęło się układać. Wbrew przypuszczeniom Anabell, że nie znajdę miejsca do parkowania, miałam miejsce dokładnie przed wejściem do jej kamienicy. Po wyładowaniu całego majdanu i wypuszczeniu rozdzierająco miauczącej Mozart na pokoje, rzuciłyśmy się do obściskiwania i opowiadania sobie wszystkiego jak leci jedna przez drugą, jakbyśmy się nie widziały od tygodnia, a nie od dwóch lat.
***
I tutaj mogłabym zacytować Perfekt: alpagi łyk i dyskusje po świt… Tak było, oj było!
Tyle, że prawie, bo nie piłyśmy aplagi, tylko głównie herbatkę owocową, takie z nas dwie pijaczki, że hej!
Dawno nikt się tak mną nie zajął jak Ona. Anabell robiła nam (ale zjedz jeszcze, ja już zjadłam) te swoje pyszne niesłodkie i bezglutenowe ciasteczka owsiane i pichciła zdrowe obiadki. Nawet zmywać mi za bardzo nie pozwalała, musiałam ją nakłonić do tego, żeby przynajmniej przez czas mojego pobytu zacząć używać zmywarki, bo we dwie znów mogłyśmy ją zapełnić… Od czasu odejścia Andrzeja, z którym nadal kojarzy Jej się i jeszcze długo będzie się kojarzyć wszystko, nie chciało jej się korzystać z tego sprzętu i czekać tydzień, aż nawstawia tam naczyń.
***
Przez cały czas nie opuszczało mnie wrażenie, że Anabell jest w pozytywnym tego znaczeniu wyczulona na każde moje nawet niewypowiedziane życzenie i chce sprawić, żebym poczułam się u Niej, jak u najlepszej Rodziny, wieloletniej Przyjaciółki, Zaufanej Powiernicy i cudownej Kobiety, którą jest na żywo jeszcze bardziej, niż w swoich wpisach blogowych.
Udało Jej się to do tego stopnia, że większość czasu wbrew swoim ukrytym planom wcale nie wybierałam się na zwiedzanie Berlina, tylko zawsze wybierałam Jej towarzystwo. Po tym, jak Anabell postanowiła zakładać rajstopy czy spodnie w locie, po czym wywinęła orła, lądując malowniczo na biodrze i uszkodziła sobie panewkę stawu biodrowego, musi się teraz nieco oszczędzać i nie może pokonywać zbyt długich dystansów, bo jej to po prostu może zaszkodzić.
Łaziłyśmy więc głównie po jej malowniczej dzielnicy Schöneberg-Wilmersdorf, a jest tam co oglądać i gdzie pospacerować, raz dojechałyśmy do Steglitz, ale ogólnie trzymałyśmy się dość blisko domu. Jednym z powodów było oczywiście i to, że jak to żartowałyśmy: nie chciałam stracić tak dobrego miejsca parkingowego. W każdym razie także dzięki temu wszędzie chodziłyśmy, albo ja sama chodziłam spacerkiem, albo przemieszczałyśmy się metrem.
***
Bardzo dużo rozmawiałyśmy z Anabell, chodząc Jej szlakami z Andrzejem, rozmawiając o Niej, o Nich…
Mnie, której najdłuższy związek z mężczyzną trwał osiem lat, trudno sobie nawet wyobrazić te wspólnie spędzone, przeżyte 55 lat. Któregoś dnia poszłyśmy na cmentarz. Miejsce jest położone w przyjemnej, spokojnej części Dzielnicy, nie ma wiele wspólnego z polskimi cmentarzami, otoczone malowniczymi o tej porze roku drzewami, rzucającymi długie jesienne cienie w złotych kolorach.
***
Nie będę opisywała wszystkich naszych spacerów, tak jak nie da się opisać w skrócie wszystkich naszych rozmów, których treść zresztą przeznaczona jest wyłącznie dla nas, co dla nas obu jest oczywiste. Jedno jest pewne, to było nasze pierwsze dłuższe spotkanie, ale na pewno nie ostatnie. Nie odpuszczę Anabell przyjazdu do mnie i mam nadzieję, że czas i forma jej pozwoli na odwiedziny. Nie ukrywam, że było nam na tyle dobrze i najwyraźniej nie zepsułyśmy dobrego pierwszego wrażenia, toteż zaproszenie do Niej też mamy z Mozartem otwarte.
Na koniec dodam, że po powrocie zaczęłam wręcz rozważać przeprowadzkę do Berlina, żeby mieć bliżej do Anabell, a przy okazji bliżej do moich warszawskich przyjaciół i rodziny, co chyba odda najlepiej jakość i charakter naszego spotkania. Ale to na razie pieśń przyszłości i nie wiem, czy uda się zrealizować ten odważny plan.
***
Dawno z żadną Przyjaciółką nie spędziłam i nie przegadałam na żywo tylu godzin, nie wypiłam tylu herbat, nie zjadłam tylu ciastków, nie przegadałam tylu tematów, poznając również często zadziwiająco podobne podejście i perspektywę.
Anabell Kochana, bardzo Ci dziękuję za gościnę, przytulam mocno. Nic więcej tu pisać nie muszę, jutro się zdzwonimy.
A teraz Wam pokażę trochę zdjęć.
1. Pierwszy dzień po przyjeździe
– Taka spokojna piękna jest ulica, przy której mieszka Anabell.
– Jak widać miałyśmy szczęście do pogody
– Anabell poznaje się bliżej z Mozartem, ciekawostka: kicia zawsze reagowała bardzo żywo, kiedy rozmawiałyśmy i dawałam głos Ani na głośnomówiącym. Tu z niedowierzaniem ogląda wreszcie na żywo, kto to do niej gadał. W każdym razie od pierwszego dnia kot załapał, do kogo tu się trzeba łasić, czyli kto zarządza kuchnią!
A potem Mozart opanowała korzystanie z drapaka, w tym też jako z podstawki do leżenia.
2. Pełnia szczęścia: zupa dyniowa (dzieło Anabell) z podprażonymi pestkami (mój pomysł), a kot w oknie monitoruje podwórko
3. Dzień drugi: i jak tu Jej nie kochać, taki obiad przygotowała! Ja niby coś tam w tym gotowaniu pomagałam, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że pod względem kulinarnym zostałam dopieszczona całkowicie.
4. Cmentarz w spokojny jesienny dzień
3. Spacery
I takich spacerów było dużo, przynajmniej jeden krótki codziennie… A ja uwielbiam Berlin, jego przepiękne odnowione kamienice sprzed kilkudziesięciu lat, niektóre sprzed wojny. Na szczęście w domu Ani jest winda, bo inaczej trudno byłoby mieszkać jej na drugim piętrze.
W domu też mi dogadzała.
6. Następnego dnia wybrałam się sama do Volksparku, tryb łazik mi się włączył
– Trafiłam na alejkę pełną czerwonych ławek, przepiękny ten park, bardzo duży, alejki szerokie, place zabaw, tereny spacerowe
Po drodze minęłam ścinanie olbrzymiego drzewa, orszak ślubny, który robił sobie zdjęcia w parku, piękny zbiornik wodny, a na koniec doszłam do Fontanny pod Złotym Jeleniem.
5. Kolejnego dnia wybrałyśmy się podziwiać zachwycającą okolicę, te fasady to historia sama w sobie. Tylko popatrzcie:
Czas mijał nam bardzo szybko. Nie wiadomo, kiedy tydzień dobiegł końca.
Ostatniego dnia jeszcze tylko poszłyśmy zagłosować.
6. Ambasada RP w Berlinie, przy Lassenstrasse 19-21, głosowanie do Sejmu i Senatu RP, 13.10.2019.
Wysoką frekwencję wyborczą było tam widać, kolejka ciągnęła się na ponad godzinę.
A na koniec moja droga Anabell obdarowała mnie jeszcze kolejnym ślicznym naszyjnikiem…
Czy ja już mówiłam, że jeszcze do Ciebie wrócę? Uściskuję i jeszcze raz dziękuję Ci za gościnę, teraz czekam na Ciebie!
Dziewczyny, nawet nie wiecie jak Wam zazdroszczę! Ciepła relacja z fajnego spotkania.
Ja tez zawsze czekam na to, co Anabell napisze, czy to u siebie czy w komentarzach. Mieszka pięknie i nie dziwie się, ze tak ciepło Cię przyjęła, bo na taką osobę wygląda.
Pozdrawiam obie panie bardzo serdecznie:-)
Ja sobie jeszcze nadal sama zazdroszczę, że wreszcie udało się doprowadzić do tego spotkania i nagadać już nie przez telefon, ale osobiście. Jak widzę, nie jestem jedyną osobą, która już po wpisach czy komentarzach wzbudza chęć poznania i zaprzyjaźnienia się.
Zgadza się, Ania to niesamowicie ciepła osoba, jeśli uzna, że dla kogoś warto ciepłą być. Jej cięty język natomiast potrafiłby pogonić kota niejednemu, gdyby w swej łaskawości i wyrozumiałości nie powściągała go jednak zwykle. Ale prywatnie bardzo u Niej cenię tę cechę, bo czasem nie ma to jak się zasłużenie powyzłośliwiać z kimś inteligentnym.
Dziękujemy za pozdrowienia Jotko :)!
Wiesz, jak bardzo czekałam na Twój przyjazd, to były dla mnie bardzo szczęśliwe dni gdy tu byłaś. I cały czas miałam i mam nadal nadzieję, że znów przyjedziesz i znów spędzimy miło czas. To prawda, nieco kiepski ze mnie kumpel do dużego chodzenia, ale Ty to rozumiesz i wybaczasz mi ten mankament. Powoli zaczynam się przemeblowywać i mam nadzieję, że będzie Ci się podobał końcowy efekt. I wtedy będziesz u mnie nocować w „salonie”. Podobno takie doskonałe relacje międzyludzkie nie biorą się z nikąd – zdaniem ezoteryków już kiedyś, w innym wcieleniu one były takie, po prostu odnalazłyśmy się, tak… Czytaj więcej »
Aniu, dla mnie to też były bardzo szczęśliwe dni :), między innymi dlatego tak długo czekałam z tym wpisem, bo wszystko co pisałam, nie oddawało tego ciepła i radości, które odczuwałam na myśl o naszym spotkaniu i dniach u Ciebie w Berlinie. Coś jest z tą wędrówką dusz i spotkaniami w późniejszych życiach, bo faktycznie czułam, jakby nic nas nie dzieliło. Cytując Ciebie – bardzo mnie cieszą nasze doskonałe relacje międzyludzkie! 🙂 Z wielką radością obejrzę efekt po przemeblowaniu, kiedy uda się nam spotkać (a uda się na pewno) ponownie w Berlinie. Ściskam Cię cieplutko i jeszcze raz dziękuję za… Czytaj więcej »
Ojej, mam podobne wspomnienia związane z Anią. Też spotkalyśmy się w stolicy i gadałyśmy tak, jak byśmy się znały od wieków. I tez dostalam cudną biżuterię. Tyle że krótko potem uciekla do Berlina, a ja z czasem coraz rzadziej zaczęłam być w blogosferze. Jednak wspominam nasze spotkanie i… może kiedyś się powtórzy. Choćby w Berlinie, którego nie znam. Ściskam Was obie bardzo mocno. Zdjęcia piękne
O, widzę, że Ani udało się przed wyjazdem do Niemiec spotkać nie tylko ze mną. Jest bardzo dyskretną osobą, więc skoro nie zapytałam, to nawet nie wiedziałam o Waszym spotkaniu. 🙂
Świat jest mały i spotykać w obecnych czasach można się w różnych miejscach, jeśli tylko są chęci i da się to włączyć w swój tryb życia. 🙂
Piękne sa takie spotkania, gdy można zobaczyć na żywo osobę, którą już w jakiś sposób znamy. Cieszę się, że zdałaś relację na blogu – w Berlinie byłam tylko raz i widziałam tyle co nic. Dziękuję 🙂
No właśnie, często już całkiem dobrze się poznajemy w blogosferze, do komentarzy i wpisów dochodzi prywatna korespondencja, często telefony. Ale cieszy mnie, kiedy taka relacja dobrze się zapowiadająca przechodzi w fajną relację prywatną. A w tym przypadku tak się stało. 🙂
Berlin jest bardzo wart polecenia!
Pozdrowienia
Wreszcie Ciebie znalazłam, nie wiem jakim cudem…
Bardzo lubię czytać opowiadania Anabell,
a spotkania z blogerkami zawsze są interesujące 🙂
Zdrowia Wam obu życzę przede wszystkim 🙂
Właściwie to ja Cię ciągle znajduję i jakoś z tym nie mam problemu :), mój blog już pod tym adresem będzie i to na pewno dość długo :), więc warto sobie zapisać w ulubionych.
Spotkanie nam wyszło i już się cieszymy, że będą następne.
Dziękujemy za życzenia zdrowia, u mnie oprócz małego przeziębienia póki co wszystko dobrze. Ale zdrowie zawsze się przyda!
Duże brawa,dziewczyny! Zazdroszczę i pozdrawiam Was serdecznie.
Bo czasami znajomość warto przenieść do realu. 🙂 Jak widać!
to jest właśnie fajne w spotkaniach w realu blogowych kumpli i znajomych, że nie ma żadnych gier wstępnych, żadnego pełnego napięcia obwąchiwania się, tylko witają się na pełnym luzie jakby świetnie znali się w realu… a co do „mienia racje”, to choć moje rozmowy z Anabell w blogosferze są krótkie i polegają na wymianie paru zdań jedynie, to nie spostrzegłem w nich żadnych sporów, ścierania się racji, ani też wzajemnego potakiwania, z Nią się po prostu normalnie rozmawia… a co do Waszego spotkania, to wish I was there /zwłaszcza tej zupy z dyni z podprażonymi pestkami mi żal, że nie… Czytaj więcej »
*/errata ❗ wcięło mi kawał zdania nie wiedzieć czemu…
ma być; „…największą uwagę skupiałbym na Mozart”…
Zgadza się, z Anabell rozmawia się normalnie. Nie ma pouczania, nigdy nic na siłę, rozmowa toczy się miło i naturalnie. 🙂 Z całą pewnością zupą dyniową byśmy Cię uraczyły Piotrze, a pestki bym nawet samodzielnie uprażyła! Mozart jest koteczką dość nieśmiałą na początku, zaufanie zyskuje z czasem. Wtedy kiedy sama przyjdzie, nawet można ją podrapać pod bródką lub za uszkiem. Ale nie jest to typowy kot do noszenia czy głaskania. U mnie kiedy sama przyjdzie, poleguje na mnie, uwalając się na brzuchu czy nogach. I muszę leżeć w tym celu na plecach. Codzienny wieczorny rytuał. Choć czasem zdarza się, że… Czytaj więcej »
zasady nawiązywania znajomości z nieznanym kotem są dość proste.: jak najmniej aktywnie działać w tym kierunku /wu-wei 🙂 /, a bazą jest cierpliwość i pokora wobec faktu, że to kot dyktuje warunki…
ale nie każdy to pojmuje i potem tyle głupich mitów krąży o kotach…
nasza nie lubi brania na ręce… i też ma sympatię do pewnego mojego kumpla, gdy przyjdzie, to chętnie ładuje mu się na kolana… i w sumie nie wiadomo, czy to o zapach chodzi, czy o jego zwyczajowy sposób uwalania się na kanapie, który jej się wydaje gościnny i wygodny do zajęcia tej pozycji…
Ano właśnie, ludzie nie znający lub nie szanujący kociej autonomii raczej nie zaprzyjaźnią się z żadnym kotem. Za to tacy, którzy się nie narzucają, ale ewentualnie życzliwie zaproszą i pokażą, że nie są wrogo nastawieni, zyskują nowego kociego przyjaciela właściwie nie wiadomo kiedy. 🙂
A sprawa z zapachem to czysta chemia – według mnie to jednak feromony. :)))
Relacja z pobytu w Berlinie bardzo ciekawa, ale mnie bardzo ucieszyły zdjęcia Anabell, bo mogłam wreszcie zobaczyć jak wygląda. Po pierwsze mam wrażenie, że kiedyś musiałyśmy się spotkać, bo twarz wydaje się znajoma. Po drugie nie wygląda na kobietę, która ma za sobą 55 letni staż małżeński. Na drugim zdjęciu są dwie młode, bardzo zadbane, eleganckie kobiety i właśnie tego wyglądu Wam zazdroszczę. Bardzo się cieszę, że Anabell ma w Tobie wierną, serdeczną przyjaciółkę. Dla Was obu moje najszczersze słowa podziwu i najpiękniejsze pozdrowienia.
Dziękujemy za miłe słowa, faktycznie obie wyszłyśmy na zdjęciu z dzióbkami bardzo, ale to bardzo ładnie. Każdy ma czasem takie zdjęcia, widać na nim na pewno dwie osoby bardzo szczęśliwe, że się nareszcie spotkały i mają dla siebie czas. 🙂
To ja się cieszę, że mam w Anabell również tak serdeczną przyjaciółkę.
Pozdrawiam z całą pewnością również serdecznie od Anabell! 🙂
Fantastyczne są takie osoby, które tak wiele zmieniają w naszym życiu. Pozwalają nam spojrzeć na rzeczywistość całkiem inaczej. Dlatego czekanie na ich słowa jest jak najbardziej zrozumiałe. W Berlinie jeszcze nie byłam…
Owszem, są osoby, które albo stopniowo, albo z marszu wnoszą bardzo wiele do naszego życia. 🙂
A Berlin jest naprawdę ciekawym miastem, polecamy :)!
Pięknym jest, umieć być przyjaciółką, mieć przyjaciółkę, umieć mieć przyjaciółką. To piękny opis, obrazek i piękny widok. Ja już się tego nie nauczę ale miło mi jest patrzeć na kogoś kto to potrafi. Wtedy i domy i alejki i parki i skwery wyglądają inaczej. Ładniej z pewnością.
Na szczęście wżyciu dane mi było i jest posiadanie przyjaciółek i przyjaciół i bardzo się z tego cieszę, bo to największa wartość, człowiek samotnie wysycha wewnętrznie. Według mnie zaprzyjaźnić się można w każdym wieku, aczkolwiek w późniejszym znacznie trudniej, bo wtedy najczęściej dłużej buduje się zaufanie.
Może ma pani rację co do innych ale bym ja usychała….różnice czynią ludzi i świat , pięknym. Zrobiła mi Pani przyjemność , odpowiadając bez pamiętania za co dziękuję. Wczoraj, nocą, niemal zakończyłam kolejny, jak by to teraz nazwano, projekt i tak mi przyszło na myśl, że to po mnie zostanie a skoro tak myślę to może już zaczynam poważnieć. Na ścianie powieszono mój obraz…dziewczyny patrzącej w niebo….ileż uczuć, ileż słów, ileż myśli przy nakładaniu kolejnych kresek na biały papier było …jak rysowanie przyjaźni, takiej , która mi musi wystarczyć. Czasem, tak było i z Panią, czytając, patrząc, impuls przychodził ,… Czytaj więcej »
Jeżeli ludzie skupiają się na tym, co ich łączy, a nie dzieli, to mamy już dobrą znajomość.
Przypomniało mi się coś, a propos podróży z kotem. Nienawidził drapaków. Sam sobie wybierał… jakiś mebel. Niestety.
Cienie w złotych kolorach? Brzmi trochę nieprawdopodobnie…
Do mojej przyjaciółki miałam daleko, więc krótkie przyjazdy się nie opłacały. Takie sytuacje utrudniają, ale nie uniemożliwiają spotkań, które zawsze są i będą udane. Spędziłaś piękny czas.
Masz rację Aniu – w przyjaźni ważne jest skupienie się na tym, co łączy.
Kot mój na szczęście lubi swoje drapaki i meble najczęściej zostawia w spokoju, chociaż ostatnio coś niebezpiecznie lubi moją kanapę i uprawia na niej dzikie biegi, co sprawia, że pojawiają się ślady powyciąganych nitek…
Dla mnie tydzień to długi pobyt, nie mam aż tyle urlopu, żebym mogła przyjeżdżać do przyjaciół na dłużej.
A tak, spędziłam piękny czas! 🙂
Pozdrowienia Aniu
Klik dobry:)
Piękne spotkanie i piękne Dziewczyny, o!
A zdjęcie z dziubkami dla nas nie jest przypadkiem ze spotkania 20 lat temu? 😉
Pozdrawiam serdecznie.
Bardzo dziękujemy, a zdjęcie z dziubkami jest jak najbardziej aktualne! Nie poprawiane, bo nie retuszuję swoich zdjęć, jeśli Ci o to chodzi. 🙂 Po prostu robię dobre zdjęcia i mam fajny aparat w komórce!
Wzajemnie, też pozdrawiam!
Wyglada,ze mialyscie przyjemna vizyte, drogie panie. Zdjecia ladne. Naszyjnik bardzo ladny. Dziekuje za podzielenie sie. Bylam w Berlinie mniej wiecej w tym samym czasie, w Friedrichshain. Pozdrawiam serdecznie.
Owszem, było nam bardzo przyjemnie, obie zaakceptowałyśmy swoje słabości i utwierdziłyśmy się w przekonaniu, że dobrze jest porozmawiać osobiście i przekonać się, jak dobrze robi taka znajomość.
Wspominałaś mi przez IG, mam nadzieję, że też miło spędziłaś czas. My byłyśmy skupione na sobie, bo i długo się nie widziałyśmy, nie pomyślałam więc nawet o spotkaniu z Tobą, może następnym razem gdzieś w Niemczech lub w Polsce 🙂
Pozdrowienia!
O matko, i ja przegapiłam tę notkę! Kiedy mój wzrok padł na zdjęcie z dziubkami, od razu mi się pomyślało: dwie kobiety piękne na zewnątrz i w środku 🙂
Do dziś nie mogę odżałować, że nie umówiłam się z Anabell choć na króciutką kawę wtedy, kiedy przyjechałam do Warszawy na wizażowy zlot. Ech… pozostaje mi kiedyś wybrać się do Was, do Niemiec 😉
Bardzo miło czytać tyle komplementów na swój temat, dziękuję w imieniu własnym i Anabell.
I faktycznie żałuj, że nie udało Ci się spotkać z Anabell, bo to świetna kobieta!
Piękne są takie znajomości, oby Wasza przerwała jak najdłużej 🙂
Z całą pewnością przetrwa, bo obu nam na tym zależy 🙂 !
[…] A tu jest Mozart, kiedy byłyśmy z wizytą u Anabell. […]