Krótka historia remontów IW
Kiedy w sierpniu 2019 przeprowadziłam się do nowego mieszkania prawie w samym centrum Bremerhaven, miałam za sobą częściowy remont domu na wsi, długoletni remont domu w Warszawie, remontowałam też mieszkanie w Niemczech, które teraz wynajmuję. Nie zapominajmy też o mieszkaniu w Polsce, które w międzyczasie znalazłam i kupiłam wcześniej po sprzedaży domu, nie wiedząc jeszcze jak mi się ułoży sytuacja zawodowa w Niemczech. Nie zapominajmy i o remoncie domu, do którego przeprowadziłam się później wraz z moim byłym partnerem. W sumie dużo tego było przyznaję.
Ci, co mnie znają dłużej znają tę historię i nawet podejrzewali mnie, że od remontu i tego całego zamieszania jestem uzależniona.
Mała dygresja: remonty to nigdy nie była moja miłość, choć przeważnie świetnie sobie z nimi radziłam.
Dlaczego więc je robiłam? Chciałam żyć i mieszkać w ładnych wnętrzach, cieszyć się moim otoczeniem, bo to między innymi daje mi energię i paliwo do kolejnych projektów w życiu i codzienną radość. Jedni lubią kupować ciuchy i kosmetyki, dla mnie ważne jest, czy mam ładne ściany, podłogi, meble.
Na drugim miejscu jest część praktyczna, czyli w miarę nowy niezawodny samochód, bo często jeżdżę. I aparat fotograficzny, bo uwielbiam robić zdjęcia. Nie zapominajmy o rowerze, bo uwielbiam sobie pojeździć dla zdrowia i ładnych widoków, i to jest właśnie mój ulubiony sport ostatnio. Lubię jeszcze sama sobie ugotować, więc kuchnia też musi być funkcjonalna i najlepiej ładna, ale to głównie w mieszkaniu własnościowym. I dopiero daleko za tym są ciuchy, kosmetyki, torebki, buty i takie tam małe babskie przyjemności.
Myślę, że to co najmniej normalne, że po latach pracy zwyczajnie lubię mieć jakieś stałe podstawy zapewnienia mi bezpiecznej i stabilnej egzystencji, możliwość zaspokajania własnych potrzeby i spełniania swoich kolejnych mniejszych i większych marzeń. Bez tej podstawy zanurzanie się w realizacji potrzeb tzw. wyższych nie bardzo mi się udaje.
Pozorna mała stabilizacja
Na początku wydawało mi się i miałam nadzieję, że do czasu aż ustabilizuje mi się tutaj sytuacja zawodowa, a ja osiądę gdzieś w ładnym miejscu na dobre, będę sobie w miarę spokojnie i szczęśliwie mieszkać w tym jednym mieszkaniu w Bremerhaven. A jedyne, co mnie będzie interesowało, to będzie przelanie co miesiąc czynszu, opłaty za prąd i gaz oraz za telefon i internet. Więcej abonamentów nie posiadam.
Mieszkanie w Warszawie
Koszty dodatkowe związane z utrzymaniem mojego mieszkania-biura-hotelu w Warszawie nie spędzają mi snu z powiek. Zainwestowałam tam w mieszkanie w dobrze ocieplonym budynku, więc nawet dodatkowe zimowe koszty ogrzewania (niskie, bo często mnie nie ma) są naprawdę niewygórowane.
Od razu napiszę wyraźnie: nie, nie i jeszcze raz nie zamierzam wynajmować mojego mieszkania w Warszawie, bo zawsze ktoś mnie o to pyta. Ani nie muszę, ani nie chcę. Wykończyłam sobie tamto mieszkanie w dość wysokim standardzie, tylko dla siebie na ten moment i bywam w nim na tyle często (raz na 2-3 miesiące), że uważam, że jest mi potrzebne. Gdyby nie ono, musiałabym wynajmować hotel, z kotem byłby to duży problem. A kisić się podczas pobytów w Warszawie u mamy albo córki, obie mają dość małe mieszkania, uważam za zły pomysł.
A Ty, czy wynajęłabyś swój dom, gdzie mieszkasz może niezbyt często, ale masz tam swoje prywatne rzeczy, śpisz we własnym łóżku, przechowujesz swoje dokumenty, jakimś obcym ludziom? To wg mnie dziwne pytanie, ale ponieważ pada zawsze przy tej okazji, kiedy mówię, że mieszkam tu i mam mieszkanie w Polsce, wolę na nie z góry odpowiedzieć – mam nadzieję, że mała symulacja pozwoli zrozumieć, dlaczego tego nie robię.
Mieszkanie w BHV
Przez kilka miesięcy czułam się w moim wynajmowanym mieszkaniu w Bremerhaven całkiem dobrze. Ładnie odnowione, przestronne, znalazłam w nim miejsce na wszystko, co miałam, mam też schowek na rowery i sporą piwnicę. W mieszkaniu była już kuchnia, przejęłam ją po poprzedniej właścicielce. Nie jest ona moim szczytem marzeń, ale jest porządna, czysta (domyłam), ze zmywarką i wszystkim co mi niezbędne do szykowania posiłków, więc jestem z niej zadowolona.
Co nie tak oczywiste – mam we wszystkich pomieszczeniach podłogi, bo gdybym wynajmowała od spółdzielni to również ten element wyposażenie musiałabym sobie położyć sama.
Mieszkanie to w sumie spełnia moje wszystkie potrzeby na ten moment, cieszy mnie niewielki ale wystarczający balkon, gdzie założyłam siatkę dla Mozarta i mogę ją tam też wypuszczać a przede wszystkim sama korzystać z uroków lata i wiosny, siedząc przy moim ładnym stoliku, przed oknami mam spore podwórze, zieleń, hałas się zdarza, jak to w blokach, czasem ktoś z góry czy z dołu zapali, ale ogólnie to mieszkanie wydawało mi się spoko.
Było mi tu dobrze szczególnie po tym, kiedy ustały burdy pijackie nade mną po wyeksmitowaniu poprzednich sąsiadów. Teraz wprawdzie mam nad sobą rodzinę z małym dzieckiem, ale hałasy są w normie i nie za często. Już kiedyś pisałam, że niezbyt fajnie zachowuje się też rodzina z małymi dziećmi, które to dzieci są zupełnie nie do opanowania, i jak tylko znajdują się na klatce schodowej, a ich mama wstawia wózek do piwnicy, zaczynają swój regularny wrzeszczący koncert pół piętra pode mną, a po klatce dobrze się niesie. No cóż – nie lubię, ale jestem w stanie znieść to dwa razy dziennie po 10-15 minut, bo tyle to trwa. Taki to już urok mieszkania w kamienicy z różnymi ludźmi i niezbyt wysokimi czynszami (chociaż i tak z racji lokalizacji i ilości m2 czynsz jest dość wysoki jak na BHV).
Jest też coś, co w tym mieszkaniu oprócz ładnie wygładzonych i pomalowanych ścian (a nie wytapetowanych, jak niemal wszędzie tutaj). Poniżej widzicie, co to jest. Widok z okna na ładne apartamentowce sprawia, że czuję się prawie, jakbym tam mieszkała:
Niedogodności parkingowe traktuję jako tymczasowy element mojej codzienności, bo póki co czekanie na miejsce parkingowe czy garaż dla mieszkańców może trwać bardzo długo (a ja nie wiem nawet, jak długo tu pomieszkam).
Dodatkowo bliskość pięknego kanału rzecznego zaraz za nimi sprawia, że niemal zawsze chce mi się wyjść na spacer, choćbym była nie wiem, jak zmęczona. Za to zaledwie kilka kroków od domu mam taki widok:
A chwilę dalej deptak na przykład z takimi widokami:
Niestety przyszły zmiany
I tak sobie tu mieszkałam, jeździłam do pracy, a po pracy chodziłam na spacery, bo do nadmorskiego deptaka też mam niedaleko – przez most i zaraz jestem, może to jakieś 800 metrów.
Pod koniec lata na mojej ulicy ustawiono tablice informacyjne z zakazem parkowania na mniej więcej połowie ulicy.
Na ulicy, przy której nie mieszkam ilość miejsc parkingowych i tak jest niezbyt imponująca, a po tym zmniejszyła się więcej o niż połowę. Już przy wyburzaniu starych budynków wiedziałam, że czeka mnie ciężki okres, bo nawet przy współczesnym tempie budowy postawienie i wykończenie nowego osiedla to co najmniej kilka miesięcy, a realnie rzecz biorąc rok lub półtora. I że przybędzie chętnych do parkowania na naszej uliczce z kocimi łbami.
Widok z dziś
Budowa osiedla tuż obok
Nietrudno się domyślić, że po wyburzeniu starych budynków rozpoczęła się budowa nowych apartamentowców, bo z pewnością powstają tam właśnie takie mieszkania, dorównujące do tych już stojących. Mój blok stoi zaraz za nimi, w drugiej linii zabudowy, ale przed oknem mam apartamentowce, które pokazałam Wam wyżej. Kiedy się mieszka tuż przy ujściu rzeki Wezery, niedaleko promu na Wezerze, tzw. Weserphäre, już samo to cieszy, ale jednak liczy się miejsce i ludzie, których ma się wokół. I przysłowiowy łut szczęścia. Do tej pory bardzo mnie ta lokalizacja cieszyła. Wszędzie mam blisko, widoki z okna naprawdę ładne. Nad morze i do centrum z buta mam kilka do kilkunastu minut. Gdybym się uparła, do pracy mogłabym jeździć rowerem, ale nie bardzo mi wygodnie, bo zabieram ze sobą komputer.
Może być jeszcze gorzej
Wydawałoby się: żyć nie umierać i znam osoby, które mi wszystkiego zazdroszczą: pracy w Niemczech, miejsca do życia i zamieszkania. A mnie do szczęścia niezbędny jest jeszcze spokój. Najlepiej taki święty.
Stwierdzam więc, że to szczęście mnie chyba ostatnio opuściło. Bo budowa przy mojej ulicy to nie koniec niedogodności.
Jakieś dwa miesiące temu zaczął się generalny remont mieszkania na drugim piętrze nade mną. Oznacza to prucie ścian pod nowe kable, przewody kanalizacyjne, gazowe, wodne i w ogóle mam wrażenie, że całość prują i stawiają to mieszkanie od nowa! No bo ile można wiercić, walić w ściany itp.? A tam to trwa już trzeci miesiąc… I końca nie widać!
Przed blokiem co i rusz wystają duże samochody kolejnych firm z materiałami budowlanymi, klatka schodowa jest prawie przez cały dzień otwarta i uwalona. Dziś kiedy wychodziłam do pracy, była też otwarta piwnica, w której jest schowek na rowery, dwa tygodnie temu akurat w schowku też wiercili i uwalili wszystkie rowery drobnym pyłem, mój rower wymagał całkowitego domycia, bo samo odkurzanie nie pomogło …
I tak od tygodni: robotnicy wnoszą codziennie na własnych plecach po schodach worki z gipsem i innymi sypkimi materiałami budowlanymi. A to wszystko zawsze obok moich drzwi, bo akurat tak się złożyło, że mieszkam w pierwszym mieszkaniu od wejścia. Za każdym razem boję się otwierać drzwi do domu, robię to bardzo ostrożnie, bo przy tej stale otwartych drzwiach na ulicę albo na podwórze mogłoby się to fatalnie skończyć, gdyby wystraszona Mozart mi wybiegła z mieszkania. Wolę nawet o tym nie myśleć! A już raz mi się zdarzyło! Na szczęście tylko jeden raz i wtedy pobiegła na górę, a mnie udało mi się ją szybko złapać. Ale tym razem mogłabym nie mieć szans na jej uratowanie. W dodatku ta budowa blisko, diabli wiedzą, gdzie by polazła. Już mam dość przygód z jej udziałem. Naprawdę! Więc otwieram drzwi ostrożnie, jakby za progiem zawsze czekała na mnie jakaś niezbyt dobra niespodzianka.
Nie muszę też mówić, że kiedy brak w bloku porządnego gospodarza, nikt z kolejnych ekip specjalnie nie dba o to, żeby wejście pozostawić czystym. Ciągle zalegają tam wysypane materiały budowlane, bo jednak samo zamiatanie niewiele daje. I to wszystko nosi się wyżej, a w tym najwięcej do mojego mieszkania, bo jest pierwsze, które mijają wchodząc. Już dawno schowałam moją wycieraczkę sprzed drzwi, bo po co mają mi się w nią wycierać wszyscy robotnicy i inni wnosząc cały ten syf…
Jednym słowem – nie jest ciekawie.
I tak się od wczoraj zastanawiam: co też życie chce mi tym razem powiedzieć?
Zwykle zamiany zaczynają się od tego, że coś staje się dla człowieka na tyle nieznośne, że nie chce już w tym być.
Czy życie chce mi powiedzieć: idź, już czas szukać nowego miejsca dla siebie, IW.
A może: coś musisz zmienić i to jednak szybciej, niż planowałaś.
Wszystko we mnie się burzy na myśl o kolejnych zmianach, jestem osobą lubiącą spokój i stabilność, chociaż może moje życie nie sprawia na wszystkich takiego wrażenia. Ale mieszkanie tutaj już mi nie daje ani spokoju, ani stabilności, ani radości z bycia tutaj. Może i te remonty się niedługo skończą, ale nikt nie mógł mi udzielić odpowiedzi, ile potrwa chociażby ten remont nade mną w moim bloku.
Kiedy jeszcze pogoda i zdrowie dopisuje, mogę wyjść na długi spacer na piechotę czy na rowerze, ale w ostatnie dni raczej pogoda jest chmurna i deszczowa, co nie skłania do poszukiwania wytchnienia poza domem. Poza tym zmogło mnie przeziębienie i musiałam się wyleżeć, nie da się czasem inaczej.
Szkoda mi też Kici, która niestety musi wysiedzieć w tym hałasie przez te osiem godzin z okładem, kiedy jestem w pracy.
Tłumaczę jej, że za jakiś czas się te hałasy skończą, bo czasem nawet zjeść na spokojnie nie potrafi, bo ciągle ją od tych hałasów i biegów po schodach podrywa z miejsca.
Ja czuję się podobnie do Mozarta, tylko zamiast podrywania się z miejsca, spożywam posiłki dość nerwowo i chyba za duże. No jak mi jeszcze od tych stresów moja szanowna urośnie to naprawdę chyba będę musiała coś wymyślić, bo nie jest mi tutaj już dobrze.
Uwierzcie mi, naprawdę nie chcę i nie mam najmniejszej ochoty teraz się stąd ruszać, bo przeprowadzka to jeden wielki syf, mnóstwo straconej energii i sił, dużo wydanej kasy, no i problemy, bo zawsze się coś przy tej okazji popsuje, czy zniszczy. Musiałabym zredukować jednak chyba mój stan posiadania… Ale to dla mnie ostatnio ciężki czas i dużo dodatkowych stresów.
Trzymajcie proszę za mnie kciuki, niech skończą się u mnie wreszcie te remonty i te przeprowadzki, żebym miała znowu spokój i mogła zająć się pracą, życiem, zdjęciami, jazdą na rowerze, czytaniem książek, patrzeniem w niebo i czym tam jeszcze.
Nie wiem, Kochana, co los chce Ci tym razem powiedzieć. Może zalecić kolejną przeprowadzkę w inne miejsce BHV? A może nawet przeprowadzkę do innego miasta, też na „B”.?Jak zauważyłam remonty w Niemczech ciągną się w nieskończoność, bo tu każda ekipa ma swoją specjalizację. Jedni przyjadą i zainstalują rusztowania i…..następuje przerwa, bo siatki ochronne to już założy inna ekipa, z innej firmy. Tu firmy budowlano- remontowe mają tylko jedną specjalizację i myślę, że często ciężko jest zgrać ich działania w logiczną całość. Budynek szkoły, która jest niedaleko mnie jest już w remoncie (tylko fasada, nic w środku) 1,5 roku. A zrobili… Czytaj więcej »
Póki co musiałam chociaż o tym napisać, użalić się troszkę, a może poukładać sobie myśli na wirtualnej kartce papieru. Moja generalka w domu trwała dłużej z uwagi na powierzchnię. Nauczyło mnie to naprawdę wiele, ale też porządnie zmęczyło. Dlatego w przyszłości pewnie będę się starała robić remont tak, żeby jak najmniej na tym ucierpieć. No właśnie widzę, że te niemieckie remonty to jakieś neverending story, a mnie już powoli brakuje sił. Dobrze wiem, że to miejsce nie jest moim miejscem docelowym, to tylko kwestia czasu i paru czynników niezależnych ode mnie, kiedy się ta moja przeprowadzka wydarzy. Ale prędzej czy… Czytaj więcej »
IW ty masz jakiś szczególny talent do zmian…
Trochę czasu mnie nie było u ciebie
i znowu zmiana?
A może ty tak lubisz?
Tylko o tym nie wiesz?
Czasami jak ktoś spojrzy na mnie z boku, to mówi, że jestem taka i taka,
a ja zdziwiona, bo moje wyobrażenie o mnie jest zupełnie inne 🙂
Głaski dla Mozarta, dużo głasków 🙂
Może faktycznie ludzie z boku widzą w nas to, czego sami nie widzimy, bo za blisko…
Jak napisałam, bronię się ręcami i nogami przed kolejną zmianą, ale otoczenie mnie niejako do tych zmian zaczyna popychać.
Mimo wszystko mam nadzieję na jeszcze jakąś stabilizację, chociaż jeszcze przez rok, a najchętniej ze dwa.
Czy lubię zmiany? Takie na lepsze – jak każdy. I jeśli mogę mieć na coś wpływ, to wpływam i zmieniam.
Głaski przekażę po pracy, bo teraz leży zakitrana gdzieś pod kapą. :)))
Wygląda na to, że czas wrócić do Polski… Mieszkanie już masz.
Ale po co? Pracę mam tutaj…
No fakt, praca trzyma jak łańcuch.
Poza tym podoba mi się życie tutaj, a do Polski jeżdżę spotykać się z rodziną i przyjaciółmi, ale nie muszę tam mieszkać.
Właściwie teraz mogę mieszkać w dowolnym miejscu, które mi się spodoba. 🙂
Właśnie nie wiem skąd u ludzi się bierze to dopytywanie czy nie chciałabyś mieć tam lokatora. Mnie z kolei dopytują wiecznie czy nie chciałabym mieć współlokatora/-ów. Gdyby ktoś chciał mieć (współ)lokatora, to by dał ogłoszenie, albo rozpuścił wici po znajomych, że ma taką chęć. No i zawsze to zdziwienie z nutką zawodu, gdy odpowiedź brzmi „nie”. Wnerwia mnie to zwłaszcza, że zdecydowanie ZA częste. Wielu jest na tyle bezczelnych, że chciałoby się „zatrzymać” u mnie – uwaga – na klika miesięcy, bo im się np. pobyt w Polsce przedłużył. Bezpłatny hotel? No cóż…moje umiłowanie świętego spokoju i szacunek do własnego… Czytaj więcej »
No właśnie też nie rozumiem, skąd w ludziach taka chęć dopytywania i ten zawód, że NIE. 🙂 Mnie też się zdarzyła pod którymś z postów propozycja wygłoszona w sposób oczywisty: to fajnie, że masz tam mieszkanie, wiem, gdzie będę mogła się zatrzymać, kiedy będę w W-wie. Naprawdę???? Nie wierzę, że dla kogoś to tak oczywiste! Nie, nie wynajmuję – ani za pieniądze, ani za darmo. Remont nade mną na razie się uciszył, klatka schodowa nareszcie (chyba dopiero wczoraj) została dokładnie wyczyszczona, nawet pył odkurzony! A jak jest ciszej, to ja od razu się uspokajam. Budowa potrwa raczej jeszcze co najmniej… Czytaj więcej »
Ech, z tymi ładnymi widokami to bywa ślisko. Można nabyć takie mieszkanko, a po chwili wjeżdżają z budową wepchniętego w zabudowę bloku albo innego „cuda”… Sama pamiętam, jak u mnie w mieście zaprojektowano naprawdę przepiękny zakątek z 3 blokami, widokiem na las i zieleń, super lokalizacja, jeszcze piękniejsza nazwa i…przejeżdżam ja tamtędy ostatnio, a tam zamiast 3 budynków – blok na bloku, ciasnota, zero widoku, koszmarek. To były mieszkania na sprzedaż, więc ci którzy kupili mieszkania w pierwszych trzech blokach będących w początkowym projekcie, pewnie czują się oszukani :/ Tu gdzie mieszkam jest przepiękny widok aż po horyzont, bo nigdy… Czytaj więcej »
Ładny ten nocny widok z mostu Kenneddy’ego. W Polsce miałam takiego sąsiada nad sobą, który gdy kończył remont, zaczynał drugi. Wszystko robił sam, pan złota rączka i robił to z pasją. Problem polegał na tym, że jego intensywność i częstotliwość remontów oraz pieczołowitość przedłużająca jedną czynność do bardzo długich godzin (zwłaszcza w niedziele, bo miał wtedy wolne i dużo czasu), sprawiły, że w mieszkaniu nie dało się w ogóle żyć. Tata oglądał telewizję na maksimum głośności (to jego jedyne hobby), a ja dostawałam szaleja. Z wiertarką od góry i telewizorem zza drzwi od mojego pokoju. I to trwało kilka lat,… Czytaj więcej »