Blog

Cat-Action-Thriller-Story czyli kot w opałach, część 3

20 sierpnia 2017
zawieszeniu decyzyjnym co do zamiany kotów spędziliśmy około tygodnia, a może dłużej. To były dni, kiedy na pytanie o to, jak sobie to wszystko dalej wyobrażam umiałam odpowiedzieć tylko jednym: nie jestem teraz gotowa na rozmowę na ten temat. Nie dziś. Porozmawiajmy o tym później: jutro, pojutrze albo jeszcze później.
A na pytania: a co będzie, jeśli … – też miałam tylko jedną odpowiedź: dziś nie rozwiążemy wszystkich problemów. Czasem trzeba od nich na chwilę odpocząć.
Nic dziwnego, że nie miałam siły na takie pytania, za dużo działo się w innych poważnych dziedzinach i mój mózg nie wyrabiał i bronił się przed podejmowaniem kolejnych ważnych decyzji. Musiałam to przeczekać.

Czasem konieczność przebywania na co dzień z niezwykłą istotą, jaką jest kot – taka nie za duża futrzana istota, która potrafi być tak głośna i tak wyraźnie zaznaczać swoją obecność, że aż strach – sprawia, że człowiek jest zmuszony do zdefiniowania swojego stosunku do zwierzęcia! A do kota trudno mieć stosunek obojętny. Albo jest on niechętny, albo absolutnie i w całości na TAK.
Myślę, że przebywając ponad trzy tygodnie sam na sam z Mozartem również Mikael miał szansę przemyśleć i poczuć, na co się porywamy i jaka odpowiedzialność w związku z tą decyzją na nas spoczywa. A kot codziennie pod wieczór przychodził do niego i wtulał się wieczorem na kanapie w jego nogi.

I to właśnie Mikael pewnego dnia zadzwonił do mnie, a raczej zaczął uparcie wydzwaniać. Zwykle po jednej próbie czeka, aż oddzwonię. Tym razem dzwonił raz za razem. Akurat nie mogłam odebrać, a potem miałam pilny telefon od Klienta. Wreszcie mogłam oddzwonić i zapytać, co tak pilnego i ważnego się zdarzyło.
Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam przejęty i zdecydowany głos mówiący do mnie:
– Posłuchaj. Nie możemy oddawać Mozarta. Nie chcę jej oddawać. Słyszysz? Nie chcę. Ona na to nie zasługuje! A poza tym z tymi jej wszystkimi chorobami, nie można tego ot tak na kogoś przerzucać. Ona musi zostać z nami.
To już wolę przez kolejne lata uważać na te cholerne drzwi (zamykaj drzwi; nie otwieraj, zanim nie zamkniesz tych drugich; zobacz, czy kota nie ma, dopiero otwieraj), chodzić z nią na tej smyczy, ale nie chcę jej oddawać.
W tym momencie usłyszałam siebie mówiącą:
– Ja też nie chcę.
I było pozamiatane.

Nagle poczułam, jak wielki, ogromny głaz spada mi z serca, tocząc się z łomotem w przepaść, a ja zaczynam oddychać głęboko, jakbym obudziła się z jakiegoś głębokiego snu. I jak wszystko układa się w jedną logiczną całość.
Nasze wszystkie misterne plany zamiany, dyskusje, przymierzanie się do nowego domu dla Mozarta, a potem do zaproszenia do nas Ryśka, to wszystko w jednej chwili zniknęło, zastąpione jednym wspólnym:

„Zatrzymamy ją”.
Niedługo potem napisałam do Pani Agnieszki i powiedziałam jej o naszej decyzji. W odpowiedzi usłyszałam: „Rozumiem oczywiście”. A zaraz potem:
„Mój mąż się ucieszy”. Także wynik w konkurencji koty kontra nasi panowie wyniósł: 2:0!

Chociaż myślę, że w tej sytuacji nie można i nie warto dzielić się na wygranych i przegranych. Wszyscy w jakiś sposób przeżyli kilka intensywnych tygodni podejmowania trudnych decyzji i czekania na wielkie zmiany. 
Podobno nasz mózg już takie intensywne przemyślenia i plany za każdym razem traktuje tak, jakby one faktycznie zaszły. Czyli tak, jakbyśmy tę zamianę wielokrotnie dokonali i przeżyli w głębi siebie jej konsekwencje, w tym ogromny związany z tym stres.

I ten stres później trzeba jakoś odreagować.

Na pewno znajdą się wśród Was tacy, którzy będą (poza protokołem bądź wprost) pytać:

– dlaczego dopiero teraz?
– a nie mógł/nie mogliście tak wcześniej?
– i po co to wszystko było?
– tyle zachodu na nic
– a dlaczego nie postawiłaś tak sprawy od razu?
Nie wiem dlaczego, ale czułam, że jeśli już, to sam musi podjąć tę decyzję, bo tylko wtedy będzie mocna i niepodważalna.
Bo czasem dopiero, kiedy chcesz z kogoś zrezygnować, w tym przypadku z kota, dowiadujesz się (u niektórych trwa to krócej, u innych dłużej) o sobie więcej, niż do tej pory. Na przykład tego, że oswojonego kota (tak jak oswojonej róży) się tak po prostu nie oddaje. Że skoro się oswoiło, to się potem kocha. I że ta miłość i przywiązanie potrafi być silniejsza od choroby, setki problemów i własnej niewygody.

Dobrze, że Mój zdążył dojrzeć do decyzji na TAK, zanim nie zapadła stuprocentowa decyzja o wymianie kotów. Jak mi potem powiedział, zrozumiał też, że mogłoby mi to złamać serce. Nie wiem, czy miał rację i wolę nie wiedzieć.

Decyzja zapadła. Mozart zostaje z nami.
To my dalej będziemy ją dalej miziać, kochać, kupować jej smakołyki i o nią dbać, leczyć a raczej zaleczać jej problemy ze skórą. Cieszyć się z jej obecności i dalej dawać jej oparcie i być jej domem.


ZAKOŃCZENIE
Kilka dni po tej decyzji M. musiał iść znów do szpitala, jego laryngolog znowu wykrył mu coś w gardle, tym razem na drugiej strunie głosowej. Zabieg usunięcia tego i pobrania próbki do badań zatrzymał go tam przez trzy dni. Kolejnych kilka dni czekaliśmy na wynik. Na szczęście to „tylko” stan zapalny. Trzeba monitorować, trzeba uważać, żeby się nie przerodził w coś złego, ale Mój jest już w domu i czuje się dobrze. Tak więc w tym roku pojedziemy jednak razem na wakacje, zabierając Mozarta, która spędzi tydzień z moją mamą, a potem razem z kicią wrócimy do domu.

Na drugi dzień po powrocie Mikaela do domu po raz pierwszy po długich tygodniach, a właściwie po miesiącach na uwięzi otworzyłam przed Mozartem drzwi do ogrodu. 
Wyszła. Bez smyczy. Bez obróżki. Na początku nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Po pierwszym pięciominutowym spacerze przyszła do mnie do domu wtulić się na kolanka i uspokoić, taka była przejęta obwąchiwaniem naszego ogrodu bez smyczy.

Potem stopniowo wychodziła na coraz dłuższe spacerki. Teraz już wychodzi regularnie.

Spotykała się już u nas z innymi kotami z sąsiedztwa, może nie jest to przyjaźń, ale też widać już po jej postawie, że się ich nie obawia, tylko stawia im czoła, trochę prychają, a potem kot spokojnie wraca do domu. My stanowczo przeganiamy z naszego ogrodu te obce, niestety to konieczne. Ona musi być wolna i musi czuć w nas tutaj wsparcie.
Mozart wychodzi na dwór od ostatniego poniedziałku, czyli od tygodnia. 
Ustaliliśmy, że kot będzie wychodzić maksymalnie do godziny 19. Jeśli wróci wcześniej, np. o 18, to już jej nie wypuszczamy. Wszystkie dotychczasowe przykre zdarzenia i jej zranienia wydarzyły się w godzinach późnych, wieczornych i nocnych. 
Więc tego się trzymamy i tak jest dobrze. Czasem jeszcze Mozart próbuje awanturować się przed drzwiami demonstracyjnie wściekła na nas, że tak pięknie na dworze, a my jej nie wypuszczamy, ale po paru minutach jej przechodzi. A my obiecujemy, że wyjdzie na dwór jutro. Bo wyjdzie.

Na górze przy ogrodzeniu na zewnątrz – to jedno z ogrodzeń, otaczające nasz ogródek. Stoi za wysokim na 3 m żywopłotem. To dlatego nie dało się u nas założyć żadnych siatek czy czegoś tam, co niektórzy z Was sugerowali.

Kicia po swoich wypadach do ogrodu jest zmęczona, ale za każdym razem wraca totalnie szczęśliwa i zadowolona. Potem pada jak poprzednio i śpi w pięć sekund. Wreszcie jest w swoim żywiole. A że wcześniej już poznała tutejszą okolicę i koty, zna wszystkie okoliczne zapachy i teren, mamy wrażenie, że teraz też lepiej sobie tu radzi.

Wszyscy zyskali więcej luzu, ja wreszcie mogę znów pracować, kiedy jest lato, zostawiam po prostu lekko uchylone drzwi do ogrodu. A ona wraca, je, pije i czasem idzie od razu spać na górę. 
A na moje urodziny przyniosła mi w pyszczku myszkę. Na szczęście mysz już nie żyła, ale liczy się koci podarunek i intencje. Czekała dumna z siebie, aż zobaczę ten podarunek i dopiero wtedy kiedy podeszłam odłożyła go na wycieraczkę. Wpuściłam, wygłaskałam, nakarmiłam i dopiero potem dyskretnie usunęłam dowody zbrodni.

Wiem, że są wśród Was osoby nie akceptujące wychodzenia kotów na zewnątrz. Są jednak też wśród nas koty nie akceptujące pozostawania przez 100% czasu w domach i takim kotem jest Mozart.

To już prawie koniec tej historii.
Ale proszę Was również, abyście jutro lub pojutrze przeczytali jej Epilog.

Subscribe
Powiadom o
guest
27 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Ken.G

Cudownie! Czytałam, czytałam i nagle takie "UFFF!" I później doczytałam już na spokojnie. Nie mam żadnych pytań, ani poza protokołem ani wprost, domyślam się ile przeszłaś, ile kosztowały Cię te wszystkie działania, więc napiszę po prostu, że bardzo się cieszę razem z Wami.

Ken.G

No chyba, że epilog mnie zaskoczy, bo to "prawie" koniec, czyli jeszcze nie koniec. Ale, póki co, pozostaję w stanie cieszenia się opisaną sytuacją 🙂

Annette ;-)

Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Należę do osób, które nie akceptują pozostawania kota w domu przez 100% czasu. Może dlatego, że koty zawsze były u mojej babci na wsi i przychodziły i wychodziły kiedy chciały. Trzymanie kota w domu bez wypuszczania go na dwór, to dla mnie barbarzyństwo.

Anna Maria P.

I to jest decyzja, jakiej oczekiwalam! Nie bylam jej pewna, balam sie, ze zdecydujecie inaczej. Ja wychodze z zalozenia, ze jesli czlowiek raz zadecyduje o adoptowaniu zwierzecia, jest to zobowiazanie na cale zycie, zycie zwierzecia najczesciej. To ogromna odpowiedzialnosc i zadne przeciwnosci, z wyjatkiem wlasnej ciezkiej choroby, uniemozliwiajacej dalsza opieke lub wlasnej smierci – nie maja prawa przerwac tej relacji. Czesto jest niestety inaczej.

Valski

Przeczytałem z wielkim zainteresowaniem, trzecia część mnie nieco osłabiła. W jakim sensie? No, nie napiszę wprost, że rozczuliła:). Oby te obce koty w koncu zaakceptowały imigrantkę. Życzę wam wszystkim dużo radosnych dni. Swoją drogą… Kota? W domu? Nigdy. Albo ja, albo kot!Tak twierdziła do czasu, gdy przyniosłem do domu dorosłego kocura z domu tymczasowego.Schował się pod kanapę, żona wraca z pracy i siada, ale pies dziwnie tą kanapę obszczekuje. Prosi by sprawdzić, co tam moze być. Oczywiscie odmówiłem więc uzbrojona w szczotkę… Ooo!!! tam chyba jakis kot jest… Mówiąc krótko, przekonałem , ze skoro jakis kot nasz dom i nas… Czytaj więcej »

Iwona A.

Dla mnie zwierzak domowy jest jak własne dziecko, mam więc będę się nim opiekować aż do śmierci. Może nieświadomie, ale poruszyłaś bardzo ważną kwestię. Jak wiele znaczą dla nas nasi mężczyźni. Ty się po prostu bałaś reakcji M., nie byłaś go pewna, uznałaś że "dobro" kota jest najważniejsze, podczas gdy chodziło o dobro faceta. I nie, nie krytykuję Cię. Ja też tak miałam i czasami wciąż miewam. Ale powiedziałam swojemu na początku, że bierze mnie z całym inwentarzem, dziećmi i kotami, bo ja z żadnego z nich dla niego nie zrezygnuję. "Moje" koty zaczęły być po jakimś czasie "naszymi" kotami.… Czytaj więcej »

Iwona A.

Czytalam, tylko taka mnie naszla refleksja, widze ze niesluszna 🙂 Nie da sie wejsc w czyjes buty przeciez. Z kotami to jednak wszystko bardzo dlugo trwa, ale sie przyzwyczajaja najczesciej, Mozart tez sie przyzwyczaja ze jak wroci wieczorem to juz nie wyjdzie. I sama wiesz, jak wazna jest konsekwencja, bo wystarczy ze raz sie zlamie zasade, to juz im sie wydaje ze tak bedzie caly czas 🙂 Mam nadzieje ze z kicia bedzie juz tylko lepiej, bo sporo stresow miala ostatnio.

anabell

No i dobrze. W ciągu swego całego życia wciąż musimy dorastać do pewnych decyzji, czasem mniejszych, czasem większych.Nie dziwię się,że to wszystko tak długo trwało bo wbrew pozorom sprawa losów zwierzątka, za które kiedyś wzięliśmy odpowiedzialność prosta nie jest.Cieszę się, podjęliście taką decyzję. A jeszcze bardziej się cieszę, że z tą drugą struną M. jest wszystko w porządku. Mam nadzieję, że lekarz pouczył pacjenta jak ma dbać o tę strunę by nie doprowadzać do stanów zapalnych tejże.
Miłego dla Was;)

anabell

Mam pomysł- sprawdzić na USG jak wygląda tarczyca. Czasami gdy się coś dzieje z tarczycą wiecznie się coś dzieje z gardłem- jakieś chrypki,chrząkania, kaszelki, bóle gardła.A tej wit.C to trzeba brać sporo, minimum 1000mg dziennie, najlepiej w dwóch dawkach. I możma zakupić w aptece spray na gardło, Argentin T. To srebro koloidalne z tymiankiem- świetnie leczy różne stany zapalne śluzówki, nawet te ropne.
Oczywiście wody powinien pić dużo, ale nie samej- do każdej szklanki należy wziąć szczyptę soli kamiennej, takiej jak do przetworów- u nas to sól kłodawska.
Miłego;)

Krystyna Bożenna Borawska

Przeczytam, przeczytam epilog 🙂
Boszszsz jak dobrze ,że tak się skończyło, ale każda Wasza decyzja byłaby dobra, bo przecież chcieliście to wszystko zrobić ze względu na Mozarta.
Taka karma, widocznie na gorze ktoś zadecydował, że macie przez to przejść by coś zrozumieć 🙂
Ważne ,że ułożyło się wszystko dobrze.
Dużo głasków dla spokojnej Pani Mozart :-)))

Sikoreczka

Powiem szczerze, że cieszę się, że Mozart zostaje. Taką miałam cichutką nadzieję, że tak się stało.
Cieszę się, że jeszcze nie raz zobaczę ją tu na blogu.
pozdrawiam.

PKanalia

to ja poczekam do epilogu…
p.jzns :)…

iwonakmita.pl

Byłam pewna, że tak to się zakończy – no, chyba że epilog jeszcze coś zmieni…

marigold

Jak to dobrze ze Mikeal tak zdecydowanie zadzialal, widac naprawde przywiazal sie do koteczki. Szczesliwa Mozart ze jest z Wami, najlepsze w tej historii jest, ze koteczka nie wiedziala co knujecie, no i Rysiek nie wiedzial tez. Masz racje czasami potrzeba wiecej czasu zeby dojrzec, przemyslec, zobaczyc plusy i minusy, no i podjac najlepsza decyzje. Gratuluje koteczce wygranej, ze ma Ciebie i Mikeala.

27
0
Would love your thoughts, please comment.x