Czarnoksiężnik pojawił się znienacka, demonstrując na dzień dobry swój uroczy zawadiacki uśmiech. W oczach znów miał gwiazdy, dobrze je zapamiętała. Tryskały poczuciem humoru i były jak zwykle niedoścignione.
Jego usta mówiły: „Pocałuj mnie, najlepiej od razu. Nie trać czasu. Zróbmy to tu i teraz”.
W jego oczach tak łatwo można było się zatracić, zatopić, utracić całą mozolnie krok za krokiem budowaną tożsamość.
Jego męski głos o niskim brzemieniu zapowiadał przenikanie do samego dna tak ciała jak i duszy.
I to jego właśnie napotkała, wychodząc ze swojej zaciemnionej komórki i podążając w stronę nieba, zieleni i wody.
– Boję się zatracić czarnoksiężniku. Chyba, że zostaniesz na dłużej i będziesz tylko dla mnie: to właśnie chciała mu wykrzyczeć prosto w bezczelnie rozjaśnioną pięknym uśmiechem twarz.
Przecież i tak mnie za moment opuścisz i nie utulisz na dłużej w ramionach. A potem znów otoczy mnie pustka. I będzie jeszcze większa, niż zwykle.
Ale w takich chwilach nie umiała wydusić z siebie słowa.
Wybrała odwrót, zamilkła, zaśmiała się głupio odpowiedziała cokolwiek i uszła, zanim zauważył, że znikła i rozpłynęła się w falach eteru.
Wiedziała, że najwyżej znowu straci czarnoksiężnika z pola widzenia na kolejnych dwadzieścia lat. Skoro do tej pory jej nie szukał a teraz poczuł wyłącznie pradawny zew jej namiętnych bioder, wpił się w jej oczy i duszę swoimi oczami i badał wszystkim co miał jej gotowość, aby wypatroszyć jej emocje, napchać sobie nimi kieszenie i na jakiś czas uciszyć swoją pustkę…
Wiedziała.
Dużo musiałoby się stać, żeby odpowiedziała na jego zew. Czarnoksiężnik musiałby zejść ze swojego nieba i stać się codziennym człowiekiem.
Widać nie byli sobie przeznaczeni.
Zresztą kto powiedział, że istnieje jakieś przeznaczenie.
Wygodnie jest wierzyć w coś, ale to nie zmienia prawa chaosu mówiącego, że nie ma nic pewnego w tym chaotycznym świecie. Że wszystko jest zmianą. Oraz że za każdą zmianą czai się już w uśpieniu lub w pełnej gotowości kolejna.
Jak do tej pory wszystko, co nosiło znamiona stabilizacji okazało się wszak tylko wielką ułudą, nic nie znaczącym złudzeniem o dłuższym lub krótszym terminie rozpadu. Niestety każdy z tych stabilnych okresów rył ślady na jej twarzy, w jej ruchach i wypalał jej gwiazdkowe i paskowe odznaki na ramionach z racji tego, co udało jej się przetrwać.
Nie umiała uciekać tak głęboko, żeby do wyciągnięcia jej stamtąd trzeba było używać dźwigu pachnącego tabletkami.
Ale umiała już zawiązać sobie węzły na nadgarstkach, żeby przykuć się mocno do kaloryferów i nie polecieć. Nigdy nie należało to do przyjemności, ale wiedziała, że w przeciwnym razie wyfrunie przez drzwi albo przez okna, pokonując ciążenie i wszelkie inne nieistotne zapory i zapętli się w szalonym tańcu z Czarnoksiężnikiem, nawet jeśli ten nie okaże się Jej Mistrzem, tylko użyje jej jako podpałki i pozwoli płonąć, sam ukryty bezpiecznie w obrębie swojej dobrowolnej klatki.
A wszystko to zrobi tylko po to, aby potem użyć wszelkich dostępnych sił do zatrzymania się w pełnym już nie gracji, a szaleństwa ruchu. I aby karnie i nad wyraz spokojnie, po stracie kolejnego złudzenia udać się z powrotem do miejsc, które dobrze znała i w których była spokojna tylko będąc sama.
Warszawa, listopad 2018
Jestes w Polsce, napisalas bajke?
Czarnoksieznik moze zaczarowac, czyzbys go spotkala?
Jestes tajemnicza, sama nie wiem czy chcialabym spotkac czarnoksieznika, chyba ze bylby jak cudotworca, ale balabym sie ze moze to tylko szarlatan.
Bywam i w Polsce, akurat ostatnio tak się złożyło, że służbowo. 🙂
Niektóre emocje lepiej opisywać językiem bajecznym Marigold.
Z Czarnoksiężnikami to właśnie tak bywa, że nigdy nie wiadomo, czy to nie szarlatan lub czy nie przehandluje twojej duszy. 🙂
Brzmi jak opowieść o zwodniku i kłamcy. A takim lepiej sobie głowy nie zawracać.
Ciekawa historia, czytało się z zapartym tchem. Czy będzie ciąg dalszy?
Dziękuję Aniu. Pisało się też dobrze :). Jakiś ciąg dalszy jest zawsze, pytanie tylko, czy da się uchwycić i spisać.
Idąc do przodu nie należy wchodzić dwa razy do tej samej rzeki.A w głowie wciąż się telepie refren:
"szkoda twoich łez, dziewczyno,
wszystko ma swój kres, dziewczyno,
czar miłości sczezł- zostało tylko
w szklankach wino".
Miłego;)
Ty moja mądrości Anabellku droga! 🙂
Uściski!
Czyżby jeszcze nie dotarło do Ciebie, że Czarnoksiężnik nie istnieje? To zwykły facet, przebrany za czarodzieja. Kiedyś zdejmie te czarne, błyszczące ciżmy, o zawiniętych w górę noskach i włoży rozdeptane kapcie. Cała zabawa polega na tym, by znaleźć szczęście w zwyczajności.
Bardzo, ale to bardzo o tym wiem. A to pewna wizja, za którą niekoniecznie trzeba podążyć. Bajki nie zawsze przenoszą się na rzeczywistość. Bardzo mi się podoba to rozbrojenie Czarnoksiężnika i nałożenie mu domowych papuci :)))
pradawny zew bioder mnie ogłuszył. po dwudziestu latach wciąż działa?
nie wiem w coś się wplątała dziewczyno, ale skoro trzeba nadgarstki wiązać do kaloryfera (co nie jest łatwe), żeby nie ulec, to dramat. pewne dożywotnią blizną się skończy, albo pognasz wraz z kaloryferem.
O dziwo działa. 🙂
Bajki to bajki, nie zawsze przekładają się tak dosłownie na rzeczywistość. A raczej są rzeczywistością czy jakąś jej odnogą, świat A, B, C, D itd. Alternatywna rzeczywistość numer 1, 2, 3, 4 ….
Jak na razie wiązanie do kaloryfera okazało się zbędne. 🙂
fajnie napisane, także w sensie warsztatowym… kiedyś czytałem coś podobnego w klimacie, też pisanego przez kobietę, ale to była wkrętka, bo na końcu się wydało, że chodziło o samochód…
p.jzns :)…
Dziękuję, miałam chęć napisać coś w zupełnie innym stylu. 🙂 I myślę, że to nie będzie ostatni raz. 🙂