Czasem trzeba po prostu zrobić coś bez większej refleksji. Najlepiej poza domem. Na przykład dla odprężenia iść na spacer. Szczególnie, kiedy trafi się taka niedziela, jak ta ostatnia. Jedna z ostatnich pogodnych niedziel tej jesieni. Kiedy pogoda nie dowala nam dodatkowymi litrami deszczu i nie zapędza dzikimi podmuchami wiatru do domu i do kominka.
Iść nasycić oczy i inne zmysły naturą. Popatrzeć na morze, na las, na park. Co tam kto ma. Powąchać świeże powietrze. A kiedy czasu mniej, iść popatrzeć na własne kwiatki, balkon, czy też własny ogród, albo pobliski ogródek sąsiada. My wybraliśmy się na nasz ulubiony nadmorski deptak.
Zawsze zachwycam się tą naturalnością i soczystymi barwami tego świata w zestawieniu z morzem.
W takim miejscu można faktycznie zachłysnąć się jesiennym powietrzem.
Popatrzeć na kolorowe latawce.
Uwielbiam patrzeć na innych ludzi i rysunek na plaży – z uwagi na przypływy i odpływy inny każdego dnia.
Na placu widocznym na zdjęciu poniżej (Placu Willi’ego Brandta) kilka dni temu, podczas kiedy szalał orkan Ksawery, woda dochodziła do samej wieży!
Dla lepszego efektu całość można połączyć z odwiedzinami pobliskiej kafejki, gdzie serwują dobrą kawę i gdzie przebywają mili zadowoleni ludzie.
A żeby się tam dostać wystarczy iść np. do Mediteraneo, to ten budynek, którego kopułę widać na zdjęciu
Dalej muszę Wam pokazać zdjęcia ze środka.
A żeby się tam dostać wystarczy iść np. do Mediteraneo, to ten budynek, którego kopułę widać na zdjęciu
Dalej muszę Wam pokazać zdjęcia ze środka.
Uwielbiam tu bywać i patrzeć w górę w słoneczne dni.
Pośrodku znajduje się i szumi urocza fontanna, miejsce zresztą jest bardzo mocno uczęszczane i podają tu zawsze dobrą kawę i lody.
Mikel zwykle zamawia kawę z mlekiem oddzielnie i Tartufu (taki torcik lodowy z alkoholem, chyba amaretto zamkniętym w środku i wypływającym po napoczęciu).
I po takim spacerze prawie zawsze pojawiają się inne refleksje, często inne spojrzenie na sprawy. Udaje się porozmawiać o tym, na co w domu nie znajdowaliśmy czasu lub ochoty. Popatrzeć na problemy z zupełnie innej strony. Albo nawet zapomnieć o problemach, albo dojrzeć też tę drugą, lepszą stronę życia.
Ech, świetny spacer! A to do kawy to już w ogóle!
Zawsze mnie zachwyca to połączenie koloru morza i nieba z kolorem plaży. Pięknie ☺
Podczas tych spacerów często jakoś tak nam przejaśnia się w głowach i dochodzimy do – bywa – zaskakujących wniosków. A to zwykle jest łatwiejsze, kiedy człowiek nie siedzi tylko w jednym miejscu. 🙂
Kolory też uwielbiam, aż sama sobie czasem zazdroszczę, że mam to morze na wyciągnięcie ręki! 🙂
Refleksyjnie, czasami takie oderwanie się od rzeczywistości jest bardzo potrzebne …
Chyba tez pójdziemy na taki spacer…
W przypadku, kiedy potrzebne jest ukojenie nerwów – bardzo się przydaje, chyba zrobię całą serię z różnych moich spacerów – nie tyko tu po BH. 🙂
Polecam i pozdrawiam Cię serdecznie
A ten wielki, żółty pająk, to pewno niegroźny? Ja byłbym ostrożny…
Jeśli chodzi o tego na suficie, to nie złazi, siedzi tam widać mocno przyczepiony :)))
Nie, no ten w porcie! Mechaniczny. Jakiś stalowy, gigantyczny pająk, pomalowany na żółto. Rodem z "Wojny Planet".
Zwyczajne życie, a… jak na wczasach! 🙂
To lubię w tym miejscu. 🙂
Też bym lubiła na Twoim miejscu!
Tartufu?… kojarzy mi się z Moliere'm, ale ten "świętoszek" jawi mi się akurat pozytywnie…
p.jzns :)…
Masz rację, ciągle się zastanawiałam, skąd mi ta nazwa taka znajoma, już wiem – dzięki Tobie!
pozdrowienia niezwykle serdeczne, od Mozarta też 🙂
można rzec, że to taka wersja japońska, bo oryginalne nazwisko brzmiał`o "Tartuffe" :)…
Wiesz Iwonko, zazdroszczę Tobie tych pięknych miejsc. Bardzo zazdroszczę. 🙂 Cudowny spacer.
Może i Wy macie jakieś swoje piękne miejsca w okolicy? Ja zawsze marzyłam o morzu. Nawet nie przypuszczając, że kiedyś będę nad nim mieszkała. A teraz jest, mam i wydaje mi się to takie normalne, że tam idę pospacerować albo pojeździć rowerem.
Deser Mikela – jak dla mnie. Twoim zresztą też bym nie pogardziła. Ale najbardziej wam zazdroszczę bliskości morza. Tylko chodzić na spacery:)
Przeważnie jemy ten jego deser na dwie łyżeczki :)).
Tym razem chodziłam po centrum w poszukiwaniu pewnego ustronnego miejsca, więc on swój deser zjadł sam. Ale nie szkodzi. Mniej przytyłam, mniej będzie do zgubienia. 🙂
Piekny spacer, widoki, morskie zapachy, lepiej sie oddycha, mysli, rozmawia, a na koniec taka uczta-desery!!
Żeby jeść te desery chciałabym mieć przemianę materii mojej przyjaciółki, która spala absolutnie wszystko, co zje. Ale wiem, że tak nie mam. Więc desery są rzadkim rarytasem. 🙂
Za to na spacer można chodzić i codziennie, nam udaje się przynajmniej raz na tydzień.
Pozdrowienia
Tylko pozazdrościć i spaceru i deseru. Tym drugim narobiłaś mi smaku tak dużego, że żałuję iż w lodówce nie ma nic słodkiego. Pozdrawiam.
Ostatnio mam fazę na podjadanie czegoś słodkiego. Na szczęście w niedużych ilościach, więc nadążam spalać 🙂
Wole deser numer 1, ale z dwojka tez bym sobie poradzila. Olac diety, troche radosci tez nam sie od zycia nalezy 🙂
Czasem trzeba zjeść coś niezdrowego, byle nie za często! 🙂
Ale mi narobiłaś ochoty na takie słodkości! Nie mówiąc już o spacerze nad morzem… Rozmarzyłam się…
Jak tam kicia?
Pozdrawiam serdecznie!
Spacer nad morzem to też dla nas nie jest chleb codzienny, też się musimy zebrać, żeby tam wyruszyć. 🙂
Pozdrowienia
p.s. Kicia już bez kołnierza, jęczy o spacery, wychodzi tylko na smyczy, raz uciekła, ale od tego czasu jest spokojniejsza. A my nadal szukamy innego rozwiązania… Pewnie innego miejsca.
Ach ach ach – uśmiecham się, bo wiem, jak to jest 🙂 Latem lody, gofry, zimne piwo natomiast zimą grzaniec, gorąca czekolada, różne ciasta. A wszystko to najczęściej z widokiem na morze albo w portowej dzielnicy, niedaleko nabrzeża. Niby nic, za kilka groszy, a jaką radość i odprężenie przynosi 🙂
Bo po takim spacerze nadmorskim deptakiem aż się prosi o tę kawę z deserkiem, sama wiesz :))
Dobrze jest się tak zresetować od czasu do czasu.
Oj dobrze bardzo! 🙂