Przedwczoraj wieczorem zamknęłam mojego poprzedniego bloga (iw-od-nowa). Moi stali czytelnicy znali go i bywali u mnie od wielu lat.
Ale jego losy musiały się zakończyć dokładnie tak.
Jednym ruchem skalpela – w mojej kuchni znalazłam tylko ten potężny nóż – i przecięłam tamten wątek.
Bo tak.
Bo nie czas ani miejsce na wyjaśnienia.
Nawet nie czas na podawanie danych i adresów, na wspominki, na dywagacje i rozważania.
Tak zrobiłam, bo mogłam, bo miałam jakieś swoje powody, jednak moje motywy czy przyczyny tej decyzji nie mają tutaj teraz żadnego znaczenia.
Na pewno utraciłam z tego powodu kilkoro stałych czytelników, wierzę jednak, że kiedy dowiedzą się, gdzie jestem, wrócą do mnie.
Być może przyjdą nowi.
Cięcie skalpelem jest może łatwe dla chirurga. Ale dla blogera odcięcie jego własnego bloga jest niczym operacja usunięcia wyrostka robaczkowego albo innej wątroby całkowicie bez znieczulenia.
Boli mnie od wczoraj świadomość tego czynu. Ubolewam nad tym moim starym już blogiem, a raczej blogami. Jęczę nad samą sobą i sobie współczuję.
Z drugiej strony czasem takie drastyczne cięcie może przynieść wyleczenie, wyzwolenie ze starych schematów.
I najczęściej mimo pierwszego bólu jest dobre dla tkanki. Odświeża ją, oczyszcza, często pozwala odnowić się całemu organizmowi tam, gdzie było już za dużo nazbieranej ropy i starych zaszłości.
Myślałam, że teraz już zajmę się tym wszystkim innym, o czym myślałam od dawna, co odkładałam i czemu z różnych powodów nie umiałam się w pełni poświęcić.
Na skutek dwudniowych przemyśleń okazało się jednak, że moja własna rzeczywistość mnie po raz kolejny totalnie zaskoczyła.
A moje wewnętrzne ja zaczęło wręcz obsesyjnie skupiać się, myśleć, rozważać i kombinować, gdzie by tu przelać na wirtualny papier te wszystkie myśli i wrażenia, które sączą się z kolejnymi upływającymi minutami do mojej głowy i przechodzą jakoś tak automatycznie na moje palce, a te drażnione nieodpartą siłą coraz to częściej i chętniej sięgają po klawiaturę.
Po wyłączeniu starego bloga najpierw słuchałam ciszy w całym domu, a traf chciał, że wiatr nawet był cicho w mojej okolicy. Cisza pachniała wspaniale i ożywiła we mnie drzemiącą siłę. A popołudniowa burza raczej tylko postraszyła, i nawet niespecjalnie pohałasowała.
Oczywiście spacerowałam po lesie z Piesiem.
Jeździłam też po większym lesie rowerem, robiąc tam zdrową rundkę w drodze na zakupy. Żeby zyskać więcej ruchu, zamiast siedzieć przed kompem. Jednym słowem samo zdrowie!
Udało mi się to przez całe dwa dni!
Ale co tu zrobić, kiedy od samego myślenia teksty mi się układają w głowie, a już od wczoraj ręce mnie świerzbią do pisania, a serce mi się wyrywa do kontaktu z moimi czytelnikami.
I chociaż nie chcę już wracać do mojego starego bloga, który może kiedyś uporządkuję, ale póki co uporządkowanie 708 postów mnie przerasta, to przecież mogę zrobić to, co już kiedyś.
Czyli zacząć od nowa.
Nie mam się czego wstydzić, przez całe życie upadamy i podnosimy się. Podejmujemy decyzje o rozpoczynaniu czegoś i kończeniu. Wierzymy w coś, rozczarowujemy się i opuszczamy gardę, przestając walczyć. Mamy do tego prawo? Zawsze mamy.
Poza tym mam pewne zobowiązanie społeczne.
Tak, tak proszę się nie śmiać.
Bo w końcu pomyślałam też o tych wszystkich osobach, które wyraziły żal, że zamknięto im miejsce, które lubili, w którym chętnie dzielili się swoimi przemyśleniami, do którego zwyczajnie chętnie przychodzili i zaglądali.
Kilka sygnałów w przestrzeni wirtualnej dało mi do myślenia na tyle, że postanowiłam jednak nie uciekać od Was zbyt daleko.
I zamiast tego w nowej szacie i z nową energią dzielić się nadal z Wami tym, co jest mi bliskie, co mnie napędza pozytywnie, co jest dla mnie radością i to, z czym walczę, aby pozwalało mi zmieniać się na lepsze.
To dlatego ten pierwszy post ma taki tytuł.
Bo jednak niezaprzeczalnie, aż boleśnie do głębi samego serducha i z absolutnym przekonaniem tym razem mogę powiedzieć, czy napisać:
TAK, JESTEM BLOGERKĄ
Iw, a już miałam u siebie pytać co się stało…blogowanie pochłania czas, jest przyjemne ale też uwiązuje i co tu dużo mówić trzyma na smyczy.
Ja robię przerwę, bo ponieważ jestem zła i ta złość musi się rozładować inaczej. lepiej. na korzyść i w ruchu!!!!!!!!!!!!!!!!!pozdrawiam
Powiem Ci, że pisanie na starym blogu też już odbierałam trochę jak uwiązanie.
Tutaj jest nowe miejsce i nowe plany. Będę pisać, bo jest mi to teraz potrzebne. A jeśli będą chwile, kiedy nie będzie to możliwe, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zrobić przerwy. Ruch mam i tak, inne sprawy też ogarniam. 🙂
A Tobie życzę załatwienia Twoich spraw po Twojemu.
Jak to mówią? "Lepsze jest wrogiem dobrego" 🙂
Nie martwić mi się tam! Autorka pozostaje tą samą osobą, co była! :)))
Nawet jeśli odpowiada z poprzedniego konta 🙂
Iw… Co za różnica Myszko Ty moja gdzie i jakie były powody 😉 Ważne, że nadal jesteś 🙂 Pójdę za Tobą wszędzie 🙂
Dzięki, dzięki, dzięki! 🙂
Ale mi miło, że Ciebie też tu znowu widzę!!! Czuję się, jakbym odrodziła się na nowo. To chyba było potrzebne 🙂
Iw, o mało na zawał nie zeszłam!
Całe szczęście, że znowu jesteś…
Starałam się ustawić z tamtego bloga jakieś przekierowanie, ale nie wiem, czy mi się udało. Po kolei odwiedzam wszystkich Znajomych, ale nie wszystko poszło mi od razu, cieszę się, że Cię tu widzę :)))!
O, znalazłam Cię niechcący. Fajnie, że jesteś 🙂
Jak dobrze, że i Ty jesteś, sorry, że się nie odzywałam, nie zdążyłam jeszcze wszędzie zostawić nowego adresu. Właściwie dopiero zaczynam 🙂
A mnie aż ścisnęło, gdy pokazał się komunikat, że blog Twój tylko dla wybranych, czy coś takiego… Cóż, pomyślałam… nie zasłyżyłam, by być wybraną/upoważnioną/powiadomioną, buuuu…
A mnie aż ścisnęło, gdy pokazał się komunikat, że blog Twój tylko dla wybranych, czy coś takiego… Cóż, pomyślałam… nie zasłyżyłam, by być wybraną/upoważnioną/powiadomioną, buuuu…
Też nie lubię takich komunikatów, przepraszam ale tak wyszło a ja nie zdążyłam jeszcze wszystkich zawiadomić.
Dzięki, że jesteś mimo to!
No i jestem 🙂
Czasami tak trzeba – jednym cięciem odciąć się od tego, co było, również w blogowym życiu.
Tak, jesteś blogerką i jak na blogerkę przystało, długo bez bloga nie wytrzymałaś. Coś mi to przypomina – wiesz, ile razy kasowałam blogi z mocnym postanowieniem, że tym razem to już na pewno na zawsze, by po kilku dniach wrócić z nowym nickiem i adresem? Blogowanie jednak uzależnia.
Miło mi, że pamiętałaś o mnie i zaprosiłaś do nowego miejsca 🙂
Oczywiście, że pamiętałam o mojej najwierniejszej Czytelniczce, wiem, że zawsze jesteś i byłaś. I cieszę się, że zajrzałaś i przeczytałaś od razu wszystko! 🙂
Witaj w moich progach.
I masz rację: blogowanie uzależnia 🙂
Bardzo się cieszę, że założyłaś tego bloga!
Wyobrażam sobie, że usunięcie poprzedniego musiało być bolesne. Ja mam w sobie mało weny na wpisy, w ogóle na gotowanie. Blog trochę leży odłogiem, ale nie umiałabym go usunąć. Tym bardziej podziwiam 🙂