Bronię się przed tym starając się nie myśleć, ale nieuchronnie kończy się tegoroczne lato, ostatnio zalewające upałami miejskie dżungle, i wysysające resztki wilgoci z gruntu…
Dawno mnie tu nie było, więc kilka słów w nawiązaniu do ostatniego wpisu. Na szczęście dawno czuję się już dobrze, a pocovidowe objawy chwilowego otępienia, czyli tzw. mgła covidowa, która sprawiała, że w niektóre dni trudno mi było sobie przypomnieć najprostsze słówka przechodzą w niepamięć. Nie badałam się szczegółowo, choć niektórzy to zalecają. Gdybym miała szczególne problemy z jakimś zakresie i czuła się źle, na pewno poddałabym się badaniom. Ale nie mam, więc wróciłam z marszu na moje zajęcia. Niesamowite, że już minęły dwa miesiące mojego kursu! W nadchodzącym tygodniu zacznie się nowy moduł nauczania. I to mnie w tej chwili głównie zajmuje.
Żeby nie popaść w paranoję, czego jeszcze nie wiem – bo póki co więcej tego, niż tego, co wiem – staram się w weekendy odpoczywać, wyjeżdżać gdzieś poza swoją okolicę, robić zdjęcia, albo chociaż jeździć na rowerze.
Pogoda sprzyja, a ja z chęcią zmieniam miejsca, krajobrazy i cieszę się z każdej wycieczki. Z ostatnio odwiedzonych miejsc w mijającym tygodniu zaliczyłam ponownie City of Bremen, bo przyjechała do mnie w odwiedziny córcia z koleżanką (jak znów nie zajdą nieprzewidziane okoliczności, zamieszczę wpis!).
Wczoraj zaś zupełnie spontanicznie pojechałam z przyjaciółką do Cuxhaven – pochodzić po okolicy, pozaglądać w różne mniej znane miejsca urlopowej tej miejscowości.
Wyniosłam stamtąd jak zwykle ze trzy rolki zdjęć plus serię pięknych portretów, ja akurat miałam ochotę zapozować, a moja przyjaciółka chwycić za aparat. A co wyszło z naszej małej sesji zdjęciowej możecie obejrzeć tutaj:
Poza sesją portretową napstrykałam trochę widoczków, pokażę ich kilka, dla złapania atmosfery (dorzuciłam jeszcze kilka portretów, bo na IG mieści się tylko 10 sztuk):
Najważniejszym i najciekawszym punktem widokowym w Cuxhaven jest tzw. Alte Liebe, czyli długie dwupoziomowe białe molo, po którym zawsze krąży mnóstwo turystów, wieża kontrolna tuż obok (obecnie w remoncie, więc szczelnie zapakowana) i port jachtowy. Stojąc czy siedząc dłużej na molo można posłuchać, jakie jednostki zbliżają się właśnie bądź przepływają obok. Podawane są ich nazwy, dane techniczne, armator i tego typu informacje. Nigdzie indziej tego nie widziałam. Dla amatorów jednostek pływających – świetne miejsce!
Miasto Cuxhaven jest typowym nadmorskim miastem, pełno w nim starych willi, ale zdarzają się też wkomponowane w miejski styl wille/pensjonaty dla turystów.
Sporo połaziłyśmy polując na ładne fasady i ciekawe zakątki do fotografowania. Na koniec usiadłyśmy w restauracji z widokiem na morze i wypiłyśmy po kawie…
Podsumowując miasteczko jest warte odwiedzenia. A jeśli ktoś lubi pingwiny, może też odwiedzić stosowne muzeum pingwinów (ale tam nadal trzeba mieć maseczkę!), albo wybrać się w rejs do Helgolandu, gdzie można sobie pooglądać pingwiny na żywo. 🙂
IW & Katja w Cuxhaven
Miłej reszty weekendu, a co tam u Ciebie?
Najważniejsze, że całkowicie wróciłaś do formy!
Aparat Cię kocha, ale i widoczki przecudne, a to niebo!
My tez dziś na wycieczce nad jeziorko, chyba zlot jachtów był na pożegnanie lata.
Dobrego września:-)
Dzień dobry Jotko,
też się cieszę, że zdrowam. To prawda, lubimy się z aparatem w obie strony :))
Co do wycieczek warto korzystać z ostatnich dni lata i nadchodzącej jesieni, bo to ostatnie ciepłe wieczory, tak bardzo mi ich potem będzie brakowało.
Uściski i Tobie też wspaniałego września!
Jakie ładne te domki! Lubię takie miejscowości z taką ładną zabudową. I pięknie obie wyglądacie!
Serdeczności posyłam;)
Też mi się tam bardzo podoba za każdym razem, kiedy przyjeżdżam zachwycam się wszystkim od nowa :)))
Bardzo dziękuję za komplementy i miłe słowa Anabell! :)))
A dziękuję, u mnie wszystko w porządku. Z tego co widzę i czytam u Ciebie również. Wypad do Cuxhaven bardzo fajny i jakie piękne zdjęcia, zwłaszcza te, na których Cię widać promiennie uśmiechniętą. Pozdrawiam 🙂
Miło słyszeć 🙂
Tak, ostatnio nie mam na co narzekać. Wszystko w tym momencie płynie sobie do przodu. A takich wypadów będę się starałą robić więcej, to nadaje życiu pewne ramy. Nowe widoki i wyjazd z domu sprawiają, że człowiekowi się chce coś znów od nowa.
Pozdrowienia
IW
podoba mi się ta mantra: „Mua – Mua – Mua – etc”, co więcej można się przy tym kręcić i wiercić na tyłku, bardzo fajna, luzacka technika medytacyjna…
no, i pięknie, że już jesteś w formie…
p.jzns 🙂
p.s. a na pytanie „co tam u Ciebie?” odpowiem, że ostatnio obserwuję i empatycznie przeżywam fenomen zdrowienia naszej Krajki, która na skutek jakiejś kociej (zbyt ostrej) wymiany poglądów miała niewładne „tylne zawieszenie” przez kilka dni, ale sprawy idą w prawidłowym kierunku, a kicia zaczyna prawidłowo chodzić… ostatnio sporo przebywałem w domu, także po to, aby mieć kotę na oku i czynnie ją fizjoterapeutyzować, to naprawdę jest niesamowita frajda widzieć postępy z dnia na dzień 🙂
lubię porty…
To tutaj byś miała używanie 🙂
Uściski!