Jak pamiętacie, a jeśli nie pamiętacie, odsyłam do posta „Batalia„, pod koniec czerwca tego roku moja kicia Mozart została poddana amputacji ogona, czy też znacznej jego części. Tej części, na której od lat pękał jej ten ogon wzdłuż i ziała rana. Przez większość kociego życia próbowałam to jakoś leczyć. Ostatnio przez trzy lata kot był pod opieką świetnej pani dermatolog.
Ale na koniec i to leczenie przestało działać.
Bałam się, że stracę kota.
A w takich sytuacjach podejmuje się czasem nawet ryzykowne decyzje.
Ogon został więc amputowany, a Mozart spędziła najpierw dwa tygodnie po operacji ze mną, a potem przez miesiąc była u mojej mamy, bo ja miałam w Niemczech przeprowadzkę.
Przy okazji tego przyjazdu do Warszawy jednym z głównych celów było zabranie Mozarta. Przyjechałam do mamy prosto z drogi po 10 godzinach jazdy i przejechanych prawie 1000 km, czyli jak zwykle z BHW do WAW. Byłam u niej późnym popołudniem.
Tego dnia koło południa Córka wyjeżdżała na wakacje i musiała z kolei swojego kota zostawić u babci, bo gdzieżby indziej.
Oba koty są jedynakami i obfukały się oraz każdy siedział w swoim pokoju, a mama krążyła przez te parę godzin między nimi.
Miałam ochotę po przyjeździe na chwilę usiąść i wypić herbatę, ale kiedy zobaczyłam, jak zestresowana jest Mozart, jak się chowa za wersalkę, wypiłam tylko łyk i zabrałam się do wyciągania jej zza wersalki, żeby jak najszybciej wsadzić kota do kontenera i zawieźć do swojego mieszkania. Kicia była bardzo wystraszona, toteż sama nie chciała stamtąd wyjść na tyle, żebym ją złapała i normalnie włożyła do kontenera. Podrapała mnie broniąc się przed wyciąganiem z bezpiecznej kryjówki, ale uspokoiła się jak tylko wyszła z mieszkania mamy, a zupełnie, kiedy wylądowała na swoim zwykłym miejscu w samochodzie, przypięta pasem (tj. kontener był przypięty) na miejscu pasażera.
W domu już była całkowicie szczęśliwa, bo zna tu już każdy kąt i pachnie tylko mną bądź nią.
I tak tu sobie na tym balkonie siedzimy, przy czym kicia wychodząc na balkon póki co na szeleczkach i smyczy, bo balkon jeszcze nie jest zabezpieczony siatką. Planuję to zrobić, ale miałam ostatnio bardzo duże wydatki, a tu będzie potrzebne dobre zabezpieczenie, bo balkon od góry jest w części otwarty i trzeba to będzie jakoś uzupełnić, żeby można było rozciągnąć siatkę do samej góry. No więc zarabiam teraz nie tylko na chleb z masłem i chrupki, ale i na tę siatkę, żebyśmy obie mogły odetchnąć.
Mozart od szelek, które co i rusz próbuje sobie przegryzać.
A ja od pilnowania jej i ciągłego zakładania uprzęży i jej zdejmowania.
Stan ogólny kota jest w zasadzie bez zarzutu. Ogon, łącznie z tkanką kostną jest już całkowicie zagojony (według wetki proces ten trwa dwa miesiące). Kicia już też raczej zapomniała, że miała ogon, to zapominanie też trwa około dwa miesiące.
Wskakuje wszędzie tam, gdzie poprzednio.
Nie mam wrażenia, jakby była mniej sprawna. Bawi się, jest radosna i szczęśliwa.
A z tyłu nie ma już tego paskudzącego się nieustannie ogona.
Jeśli ten stan się utrzyma (a ciągle jeszcze gdzieś tam w środku obawiam się, czy na pewno jej się ta alergia gdzieś nie przeniesie), to jesteśmy w domu.
Czyli mam zdrową kotkę bez ogona.
Dla ułatwienia sobie życia kupiłam jej ostatnio nową kuwetę, taką z daszkiem, tylko póki co zdemontowałam klapkę, bo z klapką jednak trochę miała problem żeby korzystać.
Drugą taką zabieram ze sobą do Bremerhaven.
U mamy została ta pierwsza, najprostsza i najmniejsza.
I tak już będzie. Drapak też będzie miała jeden tutaj, a drugi w domu w BHV.
Po pierwsze cieszę się, że mam gdzie już tu zostawić. Po drugie nie mam już siły tego całego wyposażenia za każdym razem przewozić i przenosić z miejsca na miejsce. Co nie mniej ważne wysiadają mi znowu ostatnio plecy, ledwo dokończyłam przeprowadzkę, w przeddzień wyjazdu miałam znów takie bóle pleców, że tylko szybka interwencja w postaci leków przeciwzapalnych i maści mnie uratowała. Dziś po raz kolejny wstałam z bólem głowy i pleców. Krótko mówiąc: muszę już się zacząć szanować, bo nie będzie dobrze.
No to na deser popatrzcie sobie jeszcze na Mozarta, bo teraz już wreszcie chodzi sobie spokojnie bez kołnierza i tak już mam nadzieję na długo zostanie.
Mozart uwielbia ostatnio popołudniami walnąć się na to krzesełko i przesypia tam całe godziny.
Ta mina mówi: a daj mi jeszcze trochę pospać.
No to dałam.
Żeby potem na trochę wyjść na zakupy, musiałam kota wnieść do domu razem z krzesłem, bo nie miałam sumienia odpinać jej stamtąd i przenosić. Podczas odpinania smyczy niestety sama z lekkim fochem zeskoczyła i poszła dalej wypoczywać w inny kąt.
Czyli – normalny kot!
Super jest to Twoje życie z kotem. Ja moją kociarnię zostawiłam w rodzinnym domu i zbieramy się w sobie, żeby zaadoptować kota. Nie jest to wcale takie proste, bo przemieszczamy się z wyspy do Polski od czasu do czasu, więc w podróżach trzeba będzie uwzględniać kocią rzeczywistość. Najwygodniejszy dla nas Ryanair nie przewozi zwierząt 🙁
Ano teraz wreszcie zaczyna to być fajne życie, bez ran, bez tej ciągłej krwi na ogonie i rozchlapanej po ścianach, bez jej cierpienia i mojego od samego patrzenia.
Przemieszczanie się z kotem chyba wymaga wstawienia go do luku bagażowego, lepiej to sprawdzić, zanim weźmiecie kota. Życzę powodzenia i znalezienia dobrej opcji 🙂
A ja powiem tak: Ladne masz paznokietki 😉
Bardzo się starałam, przez tydzień nie miałam dostępu do moich lakierów, więc wreszcie poszłam na całość, dokupiłam i efekt widać! :))) Uwielbiam malować paznokcie u stóp. 🙂
No tak, balkon ma wyjatkowo rzadkie barierki, a dokola tyle ptaszkow i motylkow, ze wystarczylaby chwila nieuwagi. No i, jak piszesz, gore tez trzeba jakos specjalnie zabezpieczyc. Nie ma jak stara dobra loggia, wystarczylaby siatka z przodu i po robocie. Dobrze, ze choc w niemieckim domu masz juz gotowa siatke, jedno zmartwienie mniej.
Glaski dla rekonwalescentki. :*
Tak, raz ją na początku puściłam tu luzem kontrolnie. Niby nie zeskoczyła, ale ja miałam ciarki po plerach i nie wytrzymałabym nerwowo. Więc będę musiała jej ten balkon osiatkować. Mam nadzieję, że już niedługo się do tego zbiorę.
Głaski przekazane :))
a wiesz, że wygląda Mozart świetnie bez ogona!! 🙂 i to była dobra decyzja.
Miałam problem z moim starym kotem ze względu na jego zęby! wysiadały mu nerki, teraz myślę, że gdybyśmy tę decyzję, dość okrutną, mianowicie wyrwanie zębów bez kłów, podjęli wcześniej mój ukochany osiemnastoletni kot by żył dłużej i mniej cierpiał…
W jej przypadku to była jedyna dopuszczalna decyzja, bo leki na tę jej rozszerzającą się ranę coraz mniej pomagały. W zasadzie oprócz tego można było tylko kotu skrócić cierpienia. Na szczęście podjęłam właściwą, jak widać decyzję (i oby to się potwierdziło, tfu, tfu, tfu!).
Ano czasem człowiek leczy nie to, co powinien, bo w końcu nie jesteśmy weterynarzami, a i oni czasem rozkładają ręce, a czasem sami nie wiedzą, co robić.
I to ostatnie jest najgorsze, bo tak naprawdę człowiek sam musi te najtrudniejsze decyzje podejmować, a ich rękami wykonywać.
To Mozart tak bardzo bala sie kota Twojej corki ze az chowala sie, bidulka?
Dobrze ze juz moze byc z Toba i ze koniec klopotow z ogonem.
Ano bardzo się Mozart bała, i wręcz przez te kilka godzin nie jadła, nie piła, ani nie była w kuwecie. Musiałam więc szybko ją stamtąd zabrać. Drugi kot też fukał i marudził. Nie ma sensu zmuszać dwa koty do życia w jednym rewirze dłużej, niż to konieczne, szczególnie, jeśli nie planuje się ich wspólnego życia pod jednym dachem. Moja bardzo to przeżyła.
Wszystko dobrze – to dobrze, a ja też zwróciłam uwagę na paznokcie o pięknym kolorze pasującym do kota 😂
Bardzo dziękuję, pomalowane paznokcie u stóp to jeden z niewielu luksusów, na który sobie ostatnio pozwalam :).
Nawet nie wiedziałam, że takie problemy mogą sie dziać z kocim ogonem, to musiała strasznie się wycierpieć! Najważniejsze, że szczęśliwy finał.
Plecy szanuj, bo gdy wysiądą to nie ma zmiłuj!
Paznokcie sama czy w salonie?
Oj tak, musiała się biedulka wycierpieć. Szkoda, że mnie wcześniej nie przekonano do takiej decyzji, byłoby mniej problemów, płaczu i cierpienia z bólu oraz mojego z trudnych emocji.
Plecy właśnie szanuję, bo już miałam z nimi kilka historii, przez jedną nawet już tu w Niemczech wylądowałam w szpitalu, oj lepiej nie wspominać!
Paznokcie u nóg oczywiście sama, w salonie czasem robiłam sobie hybrydy, ale od dawna nie. Mam zestaw do hybryd w domu, tylko jeszcze na razie wzmacniam paznokcie, żeby sobie sama zacząć robić. 🙂
Czyli z Mozartem wszystko w normie 🙂 Pozdrawiam
Na szczęście wygląda na to, że już w normie. 🙂
Również cieplutkie pozdrowienia Małgosiu!
Jesteście twarde dziewczyny :*
Zabierasz ją teraz do Niemiec?
Tak. Oczywiście że zabieram. Już sobie teraz musimy radzić we dwie.
To dobrze. Skończy się jej tułaczka. To znaczy, będziecie podróżować we dwie, ale będzie wreszcie z Tobą. Całe szczęście, że z nią wszystko w porządku – oby jak najdłużej, a najlepiej na zawsze!
Zgadza się. I tak zadziwiająco dobrze to znosi, pewnie dlatego, że Mamę już od dziecka zna i zawsze z nią bywała, kiedy ja wyjeżdżałam. I mieszkanie jej też znała od dawna. A potem zamieszkał tam kot córki, i ona musiała pojechać kiedyś do weta i pobyć z nim na jednej powierzchni parę godzin. Reakcja była taka jak teraz, tyle że wtedy jeszcze przynajmniej ja tam byłam.
Nawet nie wiesz, ile jeszcze nas wspólnych wyjazdów czeka 🙂
Też bardzo chciałabym, żeby już była po prostu zdrowa!
Ależ ona jest fajniutka 🙂 Mam nadzieję, że dzięki amputacji ogonkowe perypetie staną się tylko wspomnieniem. Tak przy okazji – podoba mi się Twój pedicure, wesoły taki.
Annette – jest bardzo fajniutka i taka delikatna teraz jeszcze bardziej. Też mam nadzieję, że już nie będziemy miały takich problemów nigdy więcej.
Dzięki, też lubię takie kolorki 🙂
Te wszystkie zabiegi wokół Mozarta pokazują jaka miłością darzy się te nasze sierciuchy, jak bardzo potrafią nam skraść serce… Uwielbiam czytać o Twoim kocie <3 Ładne wakcyjne pazurki u stóp
Ano czasem nie da się uniknąć zabiegów i z tego, co widzę, u wielu osób chorują zwierzaki a ludzie robią, co mogą, żeby im pomóc. I kochamy sierściuchy, bo i one nas kochają. Miło mi, że uwielbiasz o nim czytać, bo zamierzam o nim jeszcze niejeden raz napisać. 🙂
Dzięki, pazurki takie właśnie uwielbiam
Widzę jednak, ze kawałek spory ogonka został, Mozart ma czym pomachać, całe szczęście. Biedny kotek z taką alergia. Ja niestety mam alergię na… kotki. Ot, życie. W jakiejś pięknej okolicy mieszkasz, jakiś las wokół? Pozdrawiam imienniczko:)
Czołem imienniczko, został kawałek ogonka, w sam raz, żeby nim trochę pookazywać emocje, głównie te pozytywne, a na tyle mało, że ta część już się nie paskudzi.
Faktycznie w warszawskim mieszkaniu mam blisko las, a okoliczne domy są otoczone drzewami. 🙂
I wszystko dobrze się skończyło! Mozart wygląda na zadowoloną z życia, i tak trzymać. 🙂
Najwyraźniej Mozart za moją i wetki wydatną pomocą się wybronił. 🙂
Mam nadzieję, że już na zawsze i zastanawiam się, co to była za alergia, skoro teraz nie występuje.