Praktycznie prawie nie wychodzę ostatnio z pracy, bo zaliczam się do tych szczęśliwców, którym pandemia w koronie pracy nie skróciła, nie zmniejszyła ilości godzin, ani (hurra!) nie zwolniła.
Tak więc właściwie normalnie działam, a jeśli nie działam, to myślę jak działać lub załatwiam. Albo jeżdżę moim czarnym Billem, bo postanowiłam wreszcie nazwać po raz pierwszy w życiu moje auto.
A wiecie, kim a raczej czym jest Kill? To mój rower – biało-czarny. :). Pomyślałam tak kiedyś o tych moich obu jeździdełkach i tak już zostało.
Ale dziś będzie o tym, ile rzeczy na raz może pójść nie tak albo się zepsuć?
Jeszcze nie liczyłam…. To co, policzymy razem?
1) W połowie maja samochód (czarny Bill) zaczął wyświetlać jakiś błąd, czym prędzej więc zorientowałam się, że mam go jeszcze na gwarancji i znalazłam w okolicy warsztat Nissana, który mi go naprawi w ramach gwarancji. Po podłączeniu do komputera okazało się, że to wada skrzyni biegów i że trzeba będzie ją sprowadzić i wymienić. Samochód stoi więc w warsztacie. Od prawie dwóch tygodni stoi, a ja jeżdżę zastępczym. Dziś nadal nie wiem, czy do końca tygodnia będzie gotowy. Na szczęście jeżdżę sobie po mieście zastępczym, ale szykuje mi się daleka podróż służbowa, w którą wolałabym jednak jechać swoim.
2) W zeszłym tygodniu zaczęło wysiadać światło. Najpierw przestała świecić górna lampa w garderobie.
Właściciel twierdzi, że kiedy się nią pobuja, najczęściej styk zaskakuje. U mnie nie zaskoczył. Szukam więc nowej i będę musiała ją wymienić, czyli poprosić o wymianę takiego szczupłego Bartka z ADHD (sam tak mówi, ja tylko powtarzam), który pomagał mi przy przeprowadzce i umie wykonać większość technicznych prac w domu, ale oczywiście nie w ramach wolontariatu.
3) Przepaliła mi się taka mała punktowa żarówka w łazience, znajomy mi ją zdemontował, ale teraz zieje tam otwarta dziura i zwisa kabel. Dokupiłam żarówkę na wymianę, ale nie umiem jej wymienić (jest tam taki drucik, który trzeba wcisnąć po wciśnięciu żarówki – operacja wymagająca zręczności na wysokości). Do tego też potrzebny będzie Bartek.
4) Odebrany z serwisu na początku maja mój piękny biało-czarny rower wprawdzie śmiga z wiatrem i pod wiatr, ale jak na nowy rower tak skrzypi, jakby się nagle postarzał i będę musiała znów pojechać do serwisu i przekonać kogoś, żeby mi go szybko naoliwił, bo nie chcę go tam zostawiać w pełni sezonu na kolejne dwa tygodnie.
5) W swojej łaskawości Vodafone Kabel Deutschland wypowiedział mi umowę, co z tego, kiedy zrobił to dopiero 5.06, podczas gdy moje wypowiedzenie wysłałam na ich prawidłowego maila 15.04. Walczę więc po raz kolejny o odzyskanie nadpłaconego w maju rachunku, bo dlaczego mam im darować podwójne naliczenie faktury, oni by mi nie darowali. Mojej skargi złożonej w ramach tej reklamacji z 6 załącznikami chyba nikt nie przeczytał. Muszę się przejść znowu do punktu obsługi, złożyć tam ponownie pismo, bo stamtąd przynajmniej czytają (wprawdzie nie za dokładnie, ale jednak!) i coś robią.
6) W ubiegłym tygodniu przy wielkich opadach deszczu napadało mi na … kuchenkę przez okap.
Na szczęście już następnego dnia przyszli dacharze…. Ale najpierw przyszli do domu, ale nie zadzwonili do mnie, podobno nie mieli dostępu do mieszkania. A ja czekałam na nich pół dnia bezskutecznie. Więc weszli na dach i sprawdzili ale nie to, co trzeba. Po mojej interwencji przez telefon udało im się odszukać mój dzwonek wśród sześciu na liście całego domu. I przyszli. I załatali pęknięcie w papie na dachu długie na dobre dziesięć cm! Tylko dzień miałam praktycznie w plecy, dobrze, że do biura pojechać zdążyłam, a resztę pracy mogłam wykonać w domu.
7) Podczas przeprowadzki Bartek i ten drugi, chyba Andrzej, wnosili na górę mnóstwo rzeczy. Ostatnim kursem już mocno zmęczeni wnieśli mojego orbitreka, sprzęt treningowy do chodzenia z wymachami rąk. I jednym ruchomym ramieniem orbiego machnęli podczas wnoszenia tak skutecznie, że zbili klosz w lampie na klatce schodowej. Teraz tam świeci goła żarówka, a mnie już wstyd przed sąsiadami, że tego jeszcze nie naprawiłam. Nie mogę nigdzie znaleźć takiej lampy, a tym bardziej samego klosza, żeby go wymienić. Właściciel obiecał poszukać, ale też nic z tego na razie nie wynikło.
8) Po godzinach czasem pomagam znajomemu w firmie budowlanej. Zamówiliśmy okna i drzwi w Polsce. Wszystko, ale to absolutnie wszystko poszło nie tak, a problemy były na każdym etapie, łącznie z wykonaniem okien z klamkami w stronę odwrotną od podanej w zamówieniu. Jutro ma być dostawa… Pytam – co jeszcze może tutaj nie pójść? W sumie sporo. Bo jeśli kierowca dotrze na wieczór, to nie będzie miał kto rozładować towaru.
Uzupełnienie: okienka (tak mówił kierowca, ja tylko powtarzam) dotarły, ale rano zamiast po południu. Dobrze, że kierowca uprzedził, bo udało się przesunąć ludzi z innych zadań do rozładunku tych okien. Teraz mamy nadzieję, że wymiary są dobre. Trzymajcie kciuki!
9) Nadal z nadmiaru zajęć i tych problemów z d…y nie udało mi się kupić siatki na taras, więc Mozarta wygląda przez otwarty balkon albo pod ścisłym nadzorem, albo wcale, bo przed szelkami ucieka niczym opętana – zła pani! Ale chcę zamówić to razem z karmą i żwirkiem do kuwety, żeby nie płacić za dostawę, bo te rzeczy i tak muszę kupić. No i do tej całej dostawy nie mogę się zebrać, bo raz był wyjazd służbowy, więc nie chciałam, żeby dostarczyli pod moją nieobecność. A teraz szykuje się już następny, ale nie znam terminu.
10) Nadal nie udało mi się też zamówić porządnego odkurzacza ze szczotkami, i nie mogę porządnie odkurzyć tej czerwonej wykładziny dywanowej, więc mam orkę na ugorze co dwa dni. Inaczej wygląda, jakbym nie sprzątała przez miesiąc.
11) Mam od dłuższego czasu dziki apetyt, więc czeka mnie za moment silna redukcja albo kupowanie rzeczy o dwa numery większych. Kiedy o tym pomyślę, ze stresu jem jeszcze więcej.
12) Zameldowałam się w urzędzie, po czym urząd zażądał ode mnie dodatkowo dokumentu o moim stanie cywilnym, pisałam o tym ostatnio. Stan na dziś: nadal nie odszukałam segregatora z tym dokumentem, więc sprawa czeka na załatwienie (w godzinach pracy, bo inaczej nie przyjmują) i mnie wnerwia.
13) Dwa dni temu kupiłam sobie na pocieszenie dwa ciuchy w Decathlonie. Jeden to koszulka sportowa połączona od razu (czyli zszyta) w jedno z biustonoszem sportowym. Spodobał mi się kolor, więc kupiłam. Zakładanie koszulki trwało trzy dni, bo nie mogłam utrafić w odpowiednie otwory… Już się zastanawiałam, czy by nie poszukać na YT jakiegoś tutorialu, bo one są na każdy temat, ale na szczęście dziś zaskoczyłam. 🙂
Za to kupione spodnie od dresu rozeszły się w szwie nieco poniżej kroku już pierwszego dnia. Nie wiem, czy mam paragon, ale spodnie są fajne i chętnie bym je wymieniła. Pozostał mi więc jeszcze jeden kurs i próba wykonania wymiany w Decathlonie.
14) Do rozpakowania pozostał mi jeszcze ostatni karton w biurze, z którego rzeczy pójdą na moich nogach do piwnicy, ale jakoś dojść nie mogą.
15) Pranie nie chce się samo wnieść z pralni na górę do mieszkania już od tygodnia, wredne jakieś.
To był maj i połowa czerwca u IW.
A jak tam u Was?
Tego Bartka zamów jak najprędzej, to może ogarnie nie tylko elektrykę. Napady głodu mogą być wynikiem nie tylko stresu. Może warto się przebadać? i jakieś „odczarowywanie” by się przydało, bo jak na półtora miesiąca, to rzeczywiście sporo nieszczęść Cię spotkało. Trzymam kciuki za szczęśliwe i szybkie rozwiązanie problemów. Powodzenia.
Bartka na pewno zamówię najpóźniej w ten weekend, bo się nazbierało rzeczy do zrobienia. Znam swój organizm od tylu lat, że dobrze wiem, kiedy mi na mózg pada ze stresu, a i wiek też robi swoje podobno, ale niechętnie przyjmuję do wiadomości, że mam tyle lat, ile mam i że to taka głupia faza u kobiet. 🙂 Gdyby dobrze pogrzebać, podałabym jeszcze parę rzeczy, ale liczę jednak, że to się wszystko albo prawie wszystko jakoś wyprostuje i już niedługo będę się mogła podzielić efektem załatwionych spraw. Dzięki za życzenia, staram się rozwiązywać, bo mi się marzy spokojny urlop w sierpniu… Czytaj więcej »
To przecież samo życie, a jak się żyje to się ma jak ten kondukt żałobny idący w deszcz i pod wiatr. Fajna ta koszulka, też bym taką chciała.
Może się hulnę do Steglitz, bo tam jest ten sklep. Uwielbiam, gdy coś, co kupię nowego, zaraz się rozłazi – mam wtedy okazję do przeklinania.
Jak będziesz w kraju to kup WD40, przyda Ci się do roweru. i nie tylko. I nakrzycz na to pranie za to, że nie chce samo wnieść się do mieszkania.
Buziam;)
Życie faktycznie składa się zarówno z chwil pięknych i kolorowych, jak również z tych szaroburych i trudnych. To jak przedstawienie, do którego wybierają nas wbrew naszej woli i trzeba grać bez scenariusza, a niektóre role są z góry przydzielone. Polecam koszulkę, teraz Ty się pomęcz :), chociaż może jesteś zdolniejsza ode mnie. Ze spodniami pewnie pojadę w weekend reklamować. Dziś złożyłam pismo reklamacyjne do Vodafone, ciekawe, czy tym razem się odniosą. Muszę im jeszcze wysłać modem, bo inaczej mi policzą 100 EUR. Mam WD 40, tu też można kupić, ale sprawa polega na tym, żeby wiedzieć, gdzie psiuknąć! Bo spsiukać… Czytaj więcej »
Przynajmniej nie masz nudy, ale z drugiej strony – ile można takich atrakcji znieść? Powodzenia i wytrwałości w prostowaniu tego co się pogmatwało Ci życzę 🙂
U mnie ciągle takie atrakcje, rzadko kiedy coś idzie jak po maśle. Niby człowiek powinien się już przyzwyczaić, ale ciągle jakoś tak nie mogę, ciągle oczekuję nagle, że wszystko pójdzie dobrze…. I czasem idzie. 🙂
Przy oknach z klamkami odwrotnie – umarłam z ubawu 😉 Sporo Ci się tego nazbierało. Miejmy nadzieję, że Twoje niebo się przejaśni. Co do jeździdełek, to też nadawałam im imiona. Był rower górski „Arturo Figlarny”, był holender „Herman Stateczny”, teraz jest turystyczna „Merida Wszędobylska”. A autko to po prostu „Moje Złotko”. Do Złotka jestem bardzo przywiązana. Ma już 22 lata a nigdy mnie nie zawiodło. Konserwuję i jeżdżę – jakiekolwiek naprawy są rzadkością i jak już to drobne rzeczy. Często sobie myślę, ile bym pojeździła bezawaryjnie gdybym kupiła teraz np. nówkę z salonu… Acz wiem, że kiedyś będzie trzeba pomyśleć… Czytaj więcej »
Okazało się po dostawie, że jeszcze jedno okno zostało wykonane odwrotnie …. Ech, ludzie bez wyobraźni. Powiem Ci, że ja zawsze miałam ochotę nazywać swoje samochody, ale przeważnie były to jakieś nazwy od marki (np. Saksuś od mojego pierwszego Citroena Saxo), ale nie nadawałam im imion, jak to regularnie robią niektórzy. Twoje Złotko to widać wyjątkowy egzemplarz, ja już kilka przerobiłam i jednak po 5-6 latach i regularnych przeglądach (zawsze robiłam w autoryzowanych serwisach) jednak się zaczynały sypać. Teraz więc pewnie po 5 latach jednak wymienię. Robię regularnie tyle kilometrów i mam tyle obciążeń związanych z pracą, że nie chciałabym… Czytaj więcej »
O tak, Ty robisz ogromne trasy i często, więc pewnie i przebieg wiele robi. Mam też generalnie wrażenie, że dzisiejsze auta są mało trwałe, podobnie jak wszystko inne aktualnie produkowane. Sekretem długowieczności mojego Złotka jest jego miejsce produkcji, rocznik, wiele lat garażowania i niezbyt duży przebieg. Ten model który mam jest niezniszczalny, a jego jedyną piętą achillesową jest podwozie które lubi korodować. Tak więc co kilka lat, zamiast zmieniać całe auto, wymieniam kawałek skorodowanej podłogi na kawałek nowej blachy. A tak, silnik i wszystkie najważniejsze podzespoły wciąż fabryczne. Złotko ma u mnie dożywocie. Zwłaszcza, że brak naszpikowania elektroniką i brak… Czytaj więcej »
Oczywiście, że ja też głaszczę mojego Billa po kierownicy i pulpicie, chwaląc, że mnie dobrze dowiózł na miejsce 🙂
Fajnie, że masz takie niezniszczalne autko, od razu mi się przypomina powiedzonko szkolne: russkaja stal, nie gniotsia, nie łamiotsia. 🙂
Na moje usprawiedliwienie kupowania jednak co ok. 5-9 lat nowych samochodów powiem, że jestem gadżeciarą, i wolę sobie kupować większe zabawki raz na kilka lat, zamiast ciuchów. 🙂 Na coś trzeba się rujnować!
Jak mawia moja znajoma – nieszczęścia chodzą po ludziach, a zwłaszcza po kobietach…
Podobno jedna usterka pociąga za sobą drugą, ale nie ma to jak remonty z fatalna ekipą. Mam pomysły na kolejne zmiany w domu, ale gdy wspomnę remont pokoju, to już mi słabo!
Trzymaj się ciepło i radośnie 🙂
Powiedzonko świetne! Przedstawia wyraźnie, kto się najbardziej przejmuje i zmaga z nieszczęściami. 🙂
Ano nic nie dzieje się ostatnio łatwo, prosto i przyjemnie ostatnio, ale sprawy się prostują. Lampki już działają, no prawie, jedna trochę narowista, samochód wrócił z garażu, a ja się cieszę, że nie mam jeszcze na razie kolejnego remontu.
Uściski!
mam wrażenie, że taki Bartek przydałby się na stałe, a nie tylko od przypadku do przypadku.
ponegocjuj może – przecież potrafisz.
Ten Bartek ma żonę i dwoje dzieci, więc już się gdzieś niewątpliwie przydaje. 🙂
Co do prac domowych – na pewno będzie mi pomagał regularnie. A co do innych czynności, które przydają się regularnie, to się akurat tym razem nie wypowiem. 🙂
co do popsucia się, to ostatnio popsuła mi się mysz w komputerze… można by zapytać, po co mi mysz w lapciaku, ale ja jestem trochę starej daty, nie przepadam za maćkaniem po touchpadzie, a mysz to mysz, konkret… ale to jeszcze nie koniec… mysz odmówiła współpracy w złośliwie wybranym przez siebie momencie, bo akurat pisałem dość ważne pismo, szybko musiałem je wydrukować, potem jeszcze szybciej zawieźć, sprawa naprawdę istotna, a tu nagle lapciak kompletnie wymknął mi się spod kontroli, wręcz oszalał… zanim ogarnąłem, o co chodzi, zanim opanowałem sytuację, to minęło nieco czasu, a tu jeszcze ktoś dzwoni, czegoś chce,… Czytaj więcej »
Ale to typowe, że rzeczy psują się w zasadzie wszystkie na raz. I w najmniej odpowiednim momencie. Tak normalnie to nie jest problem, żeby dokupić mysz komputerową, ale właśnie kiedy piszesz ważne pismo, ona wypina na Ciebie mysi kuper i już masz kupę czasu do tyłu. Ja się czasem długo zbieram z różnymi naprawami czy czynnościami, bo zawsze skupiam się najpierw na pracy (czytaj: zarabianiu na to wszystko). A potem załatwiam wymiany, naprawy i wieszanie obrazków hurtowo. Tutaj też się do takiej operacji przygotowuję. Na szczęście z oświetleniem temat opanowany, auto już odebrane, ale nadal nie jestem zachwycona. Chyba trzeba… Czytaj więcej »