Jesteśmy od wielu miesięcy bardzo zabiegani oboje. Właściwie już całkiem zapomnieliśmy o urlopie i o naszych urodzinach, które były dopiero co w sierpniu.
Mikael który krok po kroku wykańcza dla nas dom w Bremerhaven. Ja wspomagam go przy tym, na ile mogę, chociażby organizując transport sprzętów i rzeczy kupionych w Polsce. Ostatnie wykończenia to jak wiadomo dość upierdliwa sprawa, ciągle okazuje się, że jeszcze coś trzeba poprawić, zainstalować, zmyć, powiesić itd. A dopiero co było nam tak pięknie.
Ten transport drzwi z futrynami ze sklepu w Polsce do domu w Niemczech dużo mnie nauczył. Przede wszystkim temu, że niemożliwe jest zlecić wszystko firmie, zapłacić i zająć się swoją pracą i życiem. Niestety tak proste to nie jest. Dopiero za drugim razem udało się odebrać i przewieźć do Bremerhaven za cenę ponad dwukrotnie niższą, niż ta, którą za transport oferował nam sklep.
Za pierwszym razem samochód został wysłany do sklepu na 15 minut przed jego zamknięciem. Na miejscu okazało się, że dopiero w tym momencie Leroy Merlin zaczyna sprawdzać, czy jest płatność za towar na ich koncie (przy zamówieniu zapewnia się jednak klienta, że w ogóle nie zaczną produkcji, zanim kasa nie znajdzie się na ich koncie miesiąc wcześniej), mimo że wysłali mi dwa dni wcześniej SMSa z informacją, że towar jest gotowy do odbioru w sklepie. Wydzwanianie przez kilkanaście minut, rozmowy z działem księgowości, szukanie płatności, która była dokonana w 100% wg wskazań sklepu, a nie była na tym koncie, co powinna i nerwy, bo czas płynie a za 15 minut zamkną sklep i serwer i nie będzie możliwe wydanie towaru. I to oczywiście wszystko robię ja, a nie firma transportowa, która ma to generalnie w pompce, próbuje za to mimo braku odbioru (wszystko udało mi się ustalić po 45 minutach) zyskać 50% kosztów transportu. Nie zapłacimy, firma odpuszcza!
Druga firma transportowa już jest poważniejsza, samochód przyjeżdża do sklepu o wiele wcześniej, ale mimo wszystko tym razem też dzwonię wcześniej, podaję wszystkie dane, upoważniając mailowo kierowcę do odbioru towaru (tego mi za pierwszym razem w sklepie w ogóle nie powiedziano), potwierdzam płatność, wreszcie co półtorej godziny rozmów, maili itp. opłacony miesiąc wcześniej towar trafia na samochód i jedzie na miejsce przeznaczenia! Uffff!
Nie pisałam o tym wtedy nic na blogu, bo to było mnóstwo nerwów przez dwa bite dni, kilkadziesiąt rozmów i tłumaczenia jak krowie na rowie tego, co powinno być oczywiste, a ja byłam w tym czasie dodatkowo po uszy zanurzona w pracy. Cała sprawa pochłonęła mnóstwo mojej energii. Nie mogła tego wszystkiego załatwić firma transportowa, ani oczywiście Mikael, bo trzeba było załatwiać po polsku. Wolałam więc wtedy – zamiast się jeszcze dodatkowo denerwować wpisami na blogu – jak najszybciej załatwić sprawę i dopiero później opisać Wam moje doświadczenia. Efekt: dwa dni nerwów + ostatecznie operacja zakończona całkowitym sukcesem + czyli drzwi razem z futrynami wylądowały szczęśliwie na miejscu. A Mikael właśnie umawia się na dniach na ich montaż, pewnie nastąpi to w przyszłym tygodniu, kiedy tam będę, ech, ciągle jeszcze nie mogę wyjść z remontów.
Dobrze, że obok mnie mam tyle lasów, do jednego chodzę codziennie z pieskiem na zakupy, drugi – to moje długie trasy rowerowe w zielonym otoczeniu.
CODZIENNE OBOWIĄZKI
KONTUZJA
I jeszcze pod koniec sierpnia dopadła mnie kontuzja, podobna do tej, jaką miałam trzy lata temu, czyli ból dolnej części pleców. Zwą to bólem korzonków a czasem rwą kulszową. Ogólnie kręgosłup a raczej nerwy i mięśnie trzymające go w ryzach mi się spięły tak poważnie, że musiałam na dwa tygodnie zarzucić treningi, a i siedzenie przed kompem sprawiało mi ciągły ból. Dobrze, że tym razem poszłam od razu do fizjoterapeuty. Chociaż wydawało mi się to mało prawdopodobne, wyciągnął mnie z tego bólu, naciągając, co trzeba, dzięki jednej wizycie! Zaplanowałam drugą, ale w ciągu tygodnia wszystko się ułożyło i mogłam ją odwołać. Nie ma to jak dobry fizjoterapeuta, ale ważne jest też, żeby pójść do niego jak najszybciej, zanim sprawa się skomplikuje i człowiek już nie może ruchowo normalnie funkcjonować. Obeszło się bez żadnych środków przeciwbólowych, ale w sumie prawie na dwa tygodnie wyłączyło mnie z ćwiczeń, jazdy na rowerze. Bardzo ciężko było mi nawet pracować na siedząco przy biurku i komputerze. No ale co się wam miałam skarżyć. Wolałam zastosować zasadę szybkiego reagowania, naprawić się i zrobić pracę na czas. I to już pochłonęło całą moją energię. Nie starczyło jej wtedy na pisanie na blogu, teraz nadrabiam.
URODZINY
Urodziny miałam 17 sierpnia i w tym czasie obchodziliśmy je na spokojnie w Warszawie. Tego dnia, czyli dokładnie w moje urodziny pracowałam poza domem, czyli miałam tłumaczenie ustne, z którego mogłam wyjść najwcześniej o 20-tej wieczorem. Umówiliśmy się z Mikaelem i moją córcią w jednej z moich ulubionych knajpek w centrum, żeby uczcić jakoś jednocześnie nasze prawie wspólne urodziny, bowiem Mikael miał swoje kilka dni wcześniej. Spędziliśmy razem przemiły wieczór z moją córcią, przez cały czas się uśmiecham myśląc o nim. I to już był dla mnie też świetny prezent. Oprócz tego dostałam tego dnia prezent od Córci, śliczną podstawkę pod gorące gary do kuchni, którą przywiozła z jednej ze swoich tegorocznych wypraw urlopowych. Biorę ją ze sobą do Bremerhaven, więc póki co leży na regale w salonie i cieszy oko.
PREZENTY
Jak widać, w ostatnich dniach działo się u nas sporo. I może dlatego tego roku wszystko u mnie jest inaczej, odwrotnie, nawet podejście do prezentów. I powiem więcej: wcale mnie to nie martwi.
Normalnie, kiedy dostaję prezenty, na przykład nowe ciuchy i gadżety, noszę je i używam ich od razu bez specjalnego przygotowania czy uważania. Cieszę się, że mam, więc odcinam metkę i zakładam. Ale są okresy, kiedy tego nie robię, a prezenty czekają grzecznie na półce w szafie. I teraz był właśnie taki czas. Bo wiem, że nie nacieszyłabym się nimi akurat teraz, może szybko tylko zerknęłabym raz czy dwa i na tym by się cała radość skończyła.
A ja lubię celebrować takie drobne radości.
Dlaczego jeszcze nie korzystam z tego nowego smartfona? Dlatego, że nie miałam czasu. Na zabawę, na nacieszenie się tym prezentem.
Już ustawianie telefonu pod siebie, wgrywanie wszystkich a może tym razem tylko potrzebnych kontaktów i ustawianie poczty, apek, dostosowanie bądź wymiana karty, to zabawa, na którą będzie mi potrzebne wiele godzin.
Dlatego też na razie moje oczy cieszył sam telefon leżący w opakowaniu niedaleko biurka. Czekał na mnie i na to, żebym mogła te operacje wykonać na spokojnie, z radością i w odpowiednim skupieniu. Bo wiadomo, kiedy próbuje się robić coś z urządzeniami elektronicznymi na szybko, to najszybciej można w ten sposób tylko narozrabiać. Każdego dnia patrząc na niego uśmiechałam się. Wezmę go teraz ze sobą do Niemiec i tam na spokojnie wypakuję i wgram co trzeba.
W tym całym zamieszaniu oboje nie mieliśmy zupełnie głowy, żeby kupić sobie wzajemnie prezenty urodzinowe.
Mikael też nie za bardzo umiał mi coś wybrać, więc przed jego ostatnim wyjazdem ode mnie po urlopie na Mazurach poszliśmy razem na zakupy do centrum handlowego. I jakoś tak zaczęłam tam przymierzać ciuchy, jeden, drugi, szósty… Z tego wszystkiego M. stwierdził, żebym wybrała, co potrzebuję i zapłacił za wszystko. I tak oto uzupełniłam szafę, czyli mam sporo fajnych bluzek, tunik, parę spodni długich i krótkich, spódnicę i coś tam jeszcze i już się cieszę na ich noszenie. Ale tych rzeczy, przyznam się szczerze, też jeszcze ani razu nie założyłam. Mimo sprzyjającej pogody i słońca za oknem siedziałam bowiem prawie przez cały ostatni miesiąc przed komputerem albo na tłumaczeniach u klientów.
Kiedy przedwczoraj odesłałam ostatnie w serii zlecenie, poczułam się lżejsza o kolejny worek kamieni.
I od razu wsiadłam na rower, porobiłam zakupy, pojeździłam po lesie, wstąpiłam do kosmetyczki, a dziś zaplanowałam wizytę u fryzjerki. Przejechałam w sumie ponad 11 km.
I wreszcie po tym wszystkim poczułam luz i satysfakcję z tego wszystkiego, co mam. I dopiero teraz na spokojnie i radośnie mogę się zabierać za nacieszenie się prezentami. 🙂
Póki co nawet żadnych zdjęć jeszcze nie mam, bo wszystko opakowane albo ułożone w kostkę w szafie czy na wieszaku.
A wiecie, co będzie moim największym prezentem dla mnie samej? To, że znowu wrócę do lekko naruszonej z powodu kontuzji i zapracowania formy. I do tego będę teraz dążyć. Eeeee, a właściwie nie. Jestem zadowolona z siebie już teraz. Na dowód tego zamieszczam zdjęcia z drugiego dnia spływu kajakowego, tego który obiecałam Wam opisać.
A jeśli będzie jeszcze lepiej, to moja radość wzrośnie proporcjonalnie do osiągnięć.
Wszystkiego najlepszego, radości szczęścia moc… – spóźnione, bo nie znałam daty Twoich urodzin.
Dzięki Annette, już zapomniałam o urodzinach, tyle się działo! 🙂
Eee, bez zdjec… Nie mam tak bujnej wyobrazni, wiec prosze natentychmiast uzupelnic i pokazac nam te prezenty. 🙂
To był wstęp, a jak teraz będę pisać, że odpakowuję kolejny prezent, to już będziecie wiedzieli, dlaczego aż tyle i aż tak późno 🙂
no tak, drzwi to drzwi… pojęcia nie ma dlaczego, ale skojarzył mi się gospodarz Popiołek z dawnego serialu "Dom", który ogarnianie zdewastowanej kamienicy zaczął od rekonstrukcji i instalacji bramy… zaś następnego dnia okazało się, że ktoś bramę buchnął…
ale zostawmy drzwi /buchną, nie buchną, pewnie nie buchną, ważne, że dojechały/ i przejdźmy konkretnie do spraw poważnych:
co jest Piesiowi?…
pozdrawiać jzns :)…
Nam na szczęście nikt nic nie buchnął 🙂 Drzwi też dojechały
A Piesio od ponad roku jest pacjentem sercowo-tarczycowym, a od jakiegoś czasu podaję mu też pokazany tu kilka wpisów temu środek na wzmocnienie chrząstek i kości. Dobrze przyjmuje leki i nieźle się przy nich czuje.
Na razie pozostaje zagadką, na ile pomaga ten ostatni – suplement diety, ale myślę, że mogłoby być znacznie gorzej, gdyby Piesio go nie brał.
o suplemencie glukozamino-chondroitynowym dla Piesia wiem, czytałem… sam zresztą podobny biorę, biodra mi się psują /sporty walki wyłażą na "stare leta" :)/ i też nie umiem stwierdzić, czy mi to pomaga, czy nie… sama nauka nie wie, zdania są podzielone…
ale słowo "leki" zabrzmiało groźniej, stąd mój niepokój… a tak w ogóle /jeśli mogę zapytać/ to ile wiosen liczy Piesio?…
Piesio liczy już niemal 14 latek…
Chyba rzeczywiscie cos w tym jest ze mozna przedluzyc radosc prezentem jak tak nie od razu zaczniemy go uzywac, jak tak lezy i czeka. Ja tak mam z czytaniem ksiazek, wiem juz ze ksiazka bedzie ciekawa, ale lubie tak troche odlozyc kiedy w koncu zaczne czytac. Teresa
To i ja mam podobnie z książkami, właśnie zaczęłam czytać kolejną :))
To Bremerhaven nad morzem północnym? No to pięknie… zazdraszczam O_O
Podkłada pod gary świetna! Zawsze lubiłam gadżety do kuchni z drewna, wgl całą kuchnię chciałabym mieć absolutnie drewnianą! No… może poza samymi garami XD
Kajakarstwo, to coś, czego zawsze chciałam spróbować. Kurde… Dlaczego to ciągle mi odpływa w daleką przyszłość? -_-
Tak bezpośrednio nad Morzem Północnym, to jeden z największych portów w Niemczech, kiedyś w Europie. Teraz przejął tę rolę port w Hamburgu.
Też lubię drewno, chociaż w kuchni musi być dobrze zabezpieczone.
A spływ kajakami to coś, o czym długo marzyłam i też długo nie było mi dane, dopiero tego roku. 🙂
No to będziesz miała piknie 🙂 A właściwie już masz 😉