Słoneczny niedzielny poranek wyssał mnie z domu nawet przed pierwszą kawą i śniadaniem. Natychmiast się ubrałam i poszłam na spacer. Tym bardziej, że mam dosłownie o kilka minut na nogach od siebie uroczy park nad jeziorkiem, zwany Park ze Stawami Cietrzewia (Warszawa Stare Włochy).
Nie mogłam się powstrzymać, żeby zaraz po wstaniu z łóżka i kąpieli nie wyjść na dwór na spacer. Tym bardziej, że ostatni tydzień spędziłam głównie w murach, przez większość na pracy a wczorajszy dzień i dzień spędziłam w remontowanym mieszkaniu a potem na zakupach budowlanych. Dla wyrównania tej męczącej aktywności ciepło ubrana i zrobiłam w sumie kilka kółek wokół tych stawów, trzaskając zdjęcia i gadając przez telefon.
Pokazywałam Wam już jesienne i grudniowe zdjęcia z tego miejsca, ale wtedy były tu temperatury plusowe. Tym razem zastałam stawy zamarznięte.
Szłam i patrzyłam na ten krajobraz jak urzeczona. Wyobrażam sobie, jak musi być fajnie mieszkać w tych domach z widokiem na takie jeziorko.
Po chwili zauważyłam, że po jeziorku normalnie chodzą ludzie. Spacerują jakby nigdy nic. Widać lód utrzymuje się już od kilku dni (przez cały czas temperatury utrzymują się parę stopni poniżej zera).
Na zmarzniętej tafli przesiadują też przez wiele godzin wędkarze. Powyrąbywali sobie w tafli przeręble i łowią jakby nigdy nic, siedząc na lodzie.
Nie ukrywam, że miałam dreszcze. Za bardzo boję się utonięcia pod lodem, żebym się kiedykolwiek odważyła na takie eksperymenty.
Ale popatrzeć i stanąć na chwilę w podziwie to ja bardzo chętnie. A było na co popatrzeć, cały krajobraz aż wołał: rób mi zdjęcia, fotografuj mnie.
Czytałam kiedyś, że Bałtyk w ubiegłych wiekach też kiedyś (od XV do XVII w.) zamarzał.
Z kronik z tamtych czasów dowiadujemy się na przykład, że w XV wieku można było dojechać konno przez Bałtyk po lodzie z Lubeki do Gdańska, czy na Hel. Istnieją nawet legendy, że w tamtych czasach w zimie powstawały na środku zamarzniętej tafli karczmy dla podróżujących tym szlakiem. Wszystko dzięki temu, że w wiekach XVI do XVII na naszych terenach mieliśmy do czynienia z tak zwaną „małą epoką lodowcową”. Szczegółowe i dociekliwe oraz zebrane z zacięciem historycznym opracowanie, opisujące „małą epokę lodowcową” z uwzględnieniem źródeł historycznych znalazłam dla Was TUTAJ. Według Autora artykułu raczej między bajki można włożyć opowieści o karczmach na samym środku Bałtyku. Ale legendy o karczmach na lodzie i przekraczaniu Bałtyku po lodzie np. saniami czy przez Szwedów, którzy w ten sposób rozpoczęli Potop Szwedzki przetrwały.
Wracając do ubiegłego, czyli dwudziestego wieku, najnowsze doniesienia o tak mroźnej zimie, żeby zamarzał Bałtyk, znalazłam z roku 2010.
Ale nawet wtedy lód na morzu pojawiał się raczej w zamkniętych akwenach, o mniejszym zasoleniu.
A była to normalna zima.
for AFP |
Wyjątkowo srogie zimy występowały w zimie na przełomie z roku 1986 na rok 1987. Wówczas Bałtyk był skuty lodem prawie na całej powierzchni, z wyjątkiem niewielkiego fragmentu na samym środku.
Podobnie srogie zlodowacenie Bałtyku występowało w XX wieku w latach 1962/63, 1963/64 i 1946/47.
O ile dobrze pamiętam z kronik rodzinnych wyjątkowe opaty śniegu i sroga zima dopadły nas w 1979 r. w Sylwestra. Moi rodzice określali ją nawet Zimą Stulecia, a Tata zrobił wtedy dziesiątki zdjęć zwałów i hałd śniegu, z których część ujął w specjalny album poświęcony tej zimie. Niestety album jest u Mamy, więc tym razem go Wam nie pokażę, ale mam nadzieję, że za jakiś czas podzielę się z Wami tymi naprawdę nieprzeciętnymi zdjęciami.
Znacznie łagodniejsze zimy spotyka się natomiast na Północy Niemiec, gdzie teraz mieszkam, czyli w Bremerhaven. Najwyżej trochę dupina przymarza do ławek, bywają porywiste wiatry i opady śniegu z deszczem, a temperatury z reguły zaledwie kilka stopni poniżej zera, jeśli w ogóle poniżej.
Jeśli przyjechało się z Polski i przeżyło lata 80-te, to taka zima mi zupełnie niestraszna.
Mnie osobiście nie tęskno za tymi najbardziej mroźnymi zimami. A Wam?
« Nowa praca | Minimum komfortu »
U nas kiedyś facet jeździł po zalewie rowerem, a kolega Eksa maluchem. Przez wrodzone miłosierdzie nie powiem, co o tym myślę.
Rowerem… i maluchem! Hmmm, chyba też jestem miłosierna, bo nie skomentuję!!!
Te zime stulecia bardzo dobrze pamietam, to byl prawdziwy horror. Snieg wywozono z miast ciezarowkami, bo nie mozna bylo przejsc chodnikiem obok 2-metrowych zasp. Komunikacja zamarla, a grzali i dostarczali prad z przerwami. Wesolo bylo. Gdyby teraz taka zima uderzyla, byloby stokrotnie gorzej, rzad nie poradzilby sobie z niczym.
Pamiętam tamtego Sylwestra, byliśmy na niego zaproszeni do znajomego Sylwka, ale nie było jak dojechać, bo żaden autobus nie jeździł, była klęska i zapadało wszystko. Jakoś chyba wreszcie dotarliśmy, ale pewna nie jestem. A potem zapadało wszystko do reszty. Chodziło się wyciętymi w zlodowaciałym śniegu korytarzami. Kotka nie było widać na początku wcale, a potem stopniowo z racji opadania śniegu zaczął być widoczny koniec ogona. 🙂
Iw, Twoja obecna, niemiecka zima, to taka typowa zima nadmorska. W Kołobrzegu tak zawsze, z małymi wyjątkami, jak np. właśnie zima 86/87 – w rodzinnym albumie są zdjęcia, na widok których zawsze robię wielkie oczy – nad morzem prawdziwe lodowce się robiły. Niestety wtedy ilość zdjęć dyktowała klisza i nikt amatorsko nie marnował klatek na pejzaże, przede wszystkim uwieczniało się ludzi i zdarzenia, toteż zdjęcia się nie nadają do szerszej publikacji 😉A jakieś dwa lata temu łaziłam po jeziorze w Szczecinku. Opisałam to szeroko i czułam się jak polarnik, ale nie powiem, że to było przyjemne uczucie. Ten dreszcz ekscytacji… Czytaj więcej »
Może faktycznie nadmorskie zimy są inne Marchevko. Mój tata marnował tę kliszę na zdjęcia, bo wiedział, że taka zima nieprędko się zdarzy, a on miał rękę i do zdjęć ludzi i do pejzaży. Łaziłam kiedyś po strumyku obok dziadków na polu, a raczej jeździłam na nim na łyżwach, ale za dużo się nie dało pojeździć.
Tęskno mi za ślizgawkami, które mi na podwórku wylewał dziadek. 🙂
Może uda Ci się złapać choć trochę słońca, to jednak pozytywniej nastraja.
Uściski!!!
Nigdy, przenigdy nie lubiłam zimy, w mieście zwłaszcza.Zima to jest dobra w górach a i to najlepiej w marcu. Pamiętam doskonale tę zimę 1979 roku. Równie upiornie było w 1977r, a zaczęło się w drugi dzień świąt.Zamarzło paliwo w elektrociepłowni Siekierki i było mało radośnie dla tych, co w blokach mieszkali.A z 79 roku mam zdjęcia ze Stegien- po osiedlowych uliczkach chodziło się w śnieżnych tunelach. O tej karczmie na Bałtyku to wcale nie mit, była, jedna. I faktycznie można było Bałtyk saniami pokonać. Osobiście bardzo się ciesze, że tu jest zima-niezima. Jak mnie chuć najdzie na prawdziwą zimę- pojadę… Czytaj więcej »
Masz rację, zima najlepsza jest w górach i kiedy ma się przypięte narty czy tam snowboard, jak kto lubi. Nie pamiętam więcej osobiście zim stulecia, ale ta jedna utkwiła mi w głowie mimo, że byłam dzieckiem. Może właśnie dzięki zdjęciom taty i wspominkom rodziców. 🙂
Była podobno ta karczma, ale na lodach bardziej przybrzeżnych, a nie w centrum Bałtyku.
W Alpy też bym chętnie pojechała, na narty najlepiej. Może za jakiś czas. 🙂
Real ma jednak wciąż przewagę nad netem, przynajmniej dla kilku jeszcze osób 🙂
Realny spacer nad realnym jeziorem zdecydowanie ma przewagę nad surfowaniem w sieci. Ale w dzisiejszych czasach żaden bloger nie powie, że mógłby się obyć bez bawienia się czy istnienia w sieci. Nie czarujmy się, to też jest nasz świat, nawet jeśli wirtualny.
Co nie znaczy, że wystarczający.
Ja też wolę
Ja też wolę, ale bez wirtualnego świata czy telefonów z wieloma znajomymi straciłabym kontakt już dawno. A dzięki telefonowi jednak rozmawiamy i jesteśmy na bieżąco, wiemy co u nas wzajemnie.
Swietny pomysl pojsc na spacer w taki piekny, sloneczny poranek. Dobra lokalizacje masz tak blisko parku i jeszcze do tego z jeziorem.
Bardzo ladnie tam na Twoich zdjeciach, ale w zyciu bym nie weszla na zamarzniete jezioro, od razu mam wizje topienia sie.
Prawie zazdroszczę mojej Przyjaciółce tego miejsca, gdzie mieszka, bo to właśnie w tej okolicy są stawy widoczne na zdjęciach. Ale i ja w moim nowym miejscu w Warszawie będę miała wiele atrakcji w pobliżu, chociaż takich stawów faktycznie tam nie ma.
Na jeziorko wolę nawet na chwilę nie wchodzić, po co mi takie atrakcje (też mam takie wizje jak Ty). 🙂
Jak na styczniowego zimorodka przystało zimy nie lubię. Choć może nie tyle zimy, co marznąć i to bez względu na porę roku, a że zimą jest zimno, to i jej się obrywa, chociaż potrafi wyczarować bajkowe widoki. Moja ulubiona zimowa pogoda to mróz -5, przezroczyste powietrze, słońce i białe obłoczki na błękitnym niebie. Tak zwane "zimy stulecia" przeżyłam, ale osobiście wolę, żeby nie było mniej niż -5, max -10, chociaż i przy -20 dałam radę iść pieszo do i z pracy i mniej zmarzłam niż gdybym czekała na autobus.
No właśnie, lepiej i dla mnie, kiedy nie jest za zimno.
A najgorzej, jak w takim zimnie trzeba stać i czekać na autobus.
Zawsze największe współczucie odczuwałam dla ludzi, którzy w te straszne zimy musieli z przymusu spędzać lekko odziani czas pod gołym niebem, np. w obozach.
Ja tez zimorodkiem jestem, i tez zimy nie lubie. Moze tylko na wakacjach. Ale tak w normalnym zyciu to wole jednak bez sniegu.
Na szczęście ostatnie zimy raczej łagodne są dla nas w Europie, nieliczni tylko mają styczność z tą najgorszą zimą w górach, ale dopiero w tych wysokich.
No i tegoroczna zima w Stanach Zjednoczonych też dała popalić.
Historycznie jest chyba tam najgorsza w ciągu całego mojego życia.
za zimą nie przepadałam , nie przepadam i sama nie wiem jaki stosunek będę miała do zimy w przyszłości . Zamarznięte oczka wodne maja swoją magię , niestety jestem przeciwniczką do przebywania na takim lodzie . Okolica fenomenalna.
Dośka od roku z Podlasia
Wszystko na takim zamarzniętym stawie wygląda niczym na obrazie artysty, ale sama też bym na ten lód nie wlazła!
A okolica aż się prosi o zwiedzanie. 🙂
Dla mnie zima zawsze była zmorą, bo ślisko i zawsze wpadałam w małe nawet zaspy. Jednak pooglądać krajobrazy o tej porze roku lubię. O przebywaniu na zamarzniętych zbiornikach wodnych mam zdanie identyczne z Twoim. Pozdrawiam.
Na moim pierwszym obozie zimowym, na który mama posłała mnie, żebym sobie jako 7-latka pojechała w góry, też ciągle lądowałam w zaspach i przyjechałam z wielkim glutem i bez rękawiczek oraz spłakana, bo totalnie znękana przez w tym czasie starsze dzieci (jedna starsza dziewczynka się mną wysługiwała).
Niezbyt to miłe wspomnienia, a jako dorosła najfajniejsze zimowe wspomnienia mam z wyjazdów młodzieżowych na narty.
Lód na jeziorze? Tylko z bezpiecznej odległości
Pozdrawiam
Absolutnie popieram Twoje zdanie, też w tej kwestii jestem raczej zbyt ostrożna, nikt po dobroci nie zmusiłby mnie do wejścia na lód, jeśli nie musiałabym.