Jak pisałam ostatnio, zamierzałam wyjechać dziś, najpóźniej jutro z powrotem do Bremerhaven i tam, z rodziną Mikaela planowaliśmy spędzić tegoroczne święta Bożego narodzenia. Tymczasem nadal jestem w Warszawie, mało tego zaszedł duży, zaskakujący zwrot akcji. Nie będę Was tym razem trzymać w napięciu, pokażę, kto jest ze mną.
Sytuacja rozwinęła się błyskawicznie o 180 stopni i jak w kalejdoskopie, czyli tuż po napisaniu tego posta odbyliśmy długą rozmowę telefoniczną.
Z rozmowy tej wynikło, że Mikael ma dość siedzenia w domu tylko jako kocia niańka, nie może usiedzieć we własnym domu, a poza tym ma urlop do końca roku i najchętniej spędziłby go z nami w Warszawie. Musimy tylko wyjechać przed Sylwestrem, bo tuż po, czyli od drugiego stycznia idzie do pracy.
Długo się nie zastanawiam, rzuciłam tylko: to się pakuj i przyjeżdżajcie. Dodałam oczywiście parę uwag o tym, co ma spakować kotu, ale zbył mnie, że przecież on jest profesjonalistą od spraw kocich.
Po czym spakował rzeczy i następnego dnia, czyli wczoraj po całym dniu podróży tuż po 22 pojawił się u drzwi.
W międzyczasie tego dnia zrobiłam przegląd autka mojej córci u mechanika, żeby wiedzieć, czy ten świeży zakup był dobry. Jak się okazało wszystko jest OK, nie ma się do czego przyczepić, auto nie było bite, oprócz drobnych obcierek jest w porządku, wystarczy tylko wymienić świece, bo są słabe i będzie jeździł aż miło. Całość kosztowała niewiele, bo mechanik zaprzyjaźniony, więc się Córka ucieszyła. Sama jest dopiero początkującym kierowcą, więc nie dałaby rady pojechać w tych wszystkich sprawach w korkach po naszym dużym mieście. Dopiero wykonuje trasy kontrolne pod okiem bardziej doświadczonych kierowców.
Dlatego to ja z jej upoważnieniem rejestrowałam samochód i robiłam mu ten pierwszy przegląd.
Tymczasowy dowód rej. już jest, a po tygodniu jak się okazało, jest też już do odbioru stały dow. rej.
Jeszcze tylko trzeba wymienić plakietkę na szybie żeby odpowiadała nowemu numerowi rejestracyjnemu auta.
Po wizycie u mechanika wpadłam na chwilę do córci, która niestety do tego wszystkiego się przeziębiła. Ugościła mnie ciekawą zupą z tofu i glonami. Ona umie i lubi takie nowinki. Jej przyszły partner będzie miał z niej pociechę, bo i mieszkanie umie urządzić, i ugotować, nie mówiąc już o innych zaletach bycia kobietą domową, czy udomowioną jak mawia Anabell. O wadach opowiadać nie będę, bo może dla jej przyszłego wybranka okażą się zaletami.
Wracając do Mikaela i kici.
Mozart dobrze zniosła tysiąckilometrową podróż, zrobiła jak to ona po drodze siusiu na smyczy (uprzedziłam, że kiedy już bardzo prosi, to miauczy), potem trochę jechała nawet bez kontenerka, na siedzeniu pasażera:
Po dotarciu do domu i szybkiemu wniesieniu rzeczy mogliśmy wreszcie wypuścić kicię do mieszkania. Ileż było wąchania, poznawania kątów, zaskakujących zapachów!
Nie robiłam wczoraj zdjęć, za szybko się poruszała, poza tym cieszyłam się jak dziecko, że wreszcie do mnie dojechali.
Nie było czasu nawet wejść do mnie na rączki, ale za to podczas każdego przejścia było ocieranie się na całego o nogi. I dalej zwiedzać!
Na koniec uspokoiła się i zaczęła pić przygotowaną już dla niej wcześniej wodą. I powiem Wam, że jeszcze jej nie widziałam pijącej tyle wody, najwyraźniej była bardzo spragniona po podróży.
Dziś rano wysprzątałam kuwetę, kicia chodzi sobie po domu, wygląda przez okna i zaczyna się czuć, jak u siebie w domu.
Wczoraj trzeba było czymś mojego nakarmić po długiej podróży. Zrobiłam akurat dla siebie, więc mu podgrzałam na wieczór zupę-krem z dyni.
Taką znaczy ugotowałam i w tym momencie uświadomiłam sobie, że nie mam jej czym zetrzeć na ten krem.
Pojechałam więc szybciutko do pobliskiego Leclerca, tam znalazłam blender, akurat była promocja na fajny trzyczęściowy zestaw blendująco-mieszający Brauna, po czym przyniosłam do domu i starłam tę akurat gotową zupę.
Niestety blender ma plastikową stopę, która nie oparła się kurkumie i została już żółta mimo usilnego mycia, a nawet moczenia w sodzie oczyszczonej.
Chyba nie myje się tego w zmywarce z uwagi na ostrze, a jak Wy myślicie?
Gotowa zupa wyglądała pysznie i smakowała wyśmienicie.
A poranek dzisiejszy rozpoczął się oczywiście od tradycyjnego łapkowania przez Kicię, które zaliczyłyśmy już dwa albo i trzy razy.
Oczywiście także od zwiedzania okolicy.
Dzięki temu, że wybrałam się wczoraj jeszcze na zakupy, udało mi się kupić jeszcze prezenty dla Mikaela pod choinkę.
Stojak na wina i kilka innych drobiazgów dopełniających tę radość.
Mozart właśnie postanowiła ustroić swoją osobą mały stolik w mojej obecnej sypialni.
Widać, że już jest całkowicie odprężona i spokojna.
Jak widzicie, planowanie czegokolwiek w moim życiu jest zupełnie bezcelowe. Najdziwniejsze jest jednak to, że mimo wszystko ciągle próbuję.
No dobrze, z tej zmiany akurat niezwykle się ucieszyłam, bo już bardzo tęskniłam za Kiciulką i fajnie też, że dzięki tej akcji spędzimy tegoroczne święta jednak z moją Córcią i Mamą.
Iw! No chyba nie tylko za Kiciulką sie stęskniłas?:) Pieknych , wspólnych chwil zycze!
Mojego to ja już teraz mam prawie na co dzień, ale mieć ich tu wszystkich razem na Świętach, razem z moją rodziną, to jest coś :)!
Mogłabym jeszcze dopisać, że właściwie to miałam na myśli oba kotki :).
Zeby byc konkretnym, to kotke i kocurka. :)))
A żeby być jeszcze bardziej dokładnym, to za kotką i lewkiem :)))
Kicia szczęśliwa , wy szczęśliwi, więc czego więcej chcieć od życia 🙂
Powiem Ci, że wszyscy odżyliśmy :), chociaż Kici troszkę brakuje naszego ogródka, to poza tym wygląda na całkiem zadowoloną.
Czyli jest cacy, miej fajny czas z bliskimi 🙂
Właśnie tak zamierzam Małgosiu :)) Dziękuję i Tobie wzajemnie życzę!
Myje się w zmywarce. W każdym razie Boscha na pewno. Wiem, bo myję i nic mu nie jest.
Chwilowo nie mam tu zmywarki, więc będę musiała go zabrać do domu, żeby umyć. Ale dzięki, w takim razie wypróbuję 🙂
Nie można myć tylko tych części, które mają silniczek.
Ten ma ostrze, a silniczek jest w drugiej części, więc nie powinno się nic stać. Jutro dorzucę się do zmywarki mojej przyjaciółki, to może jeszcze zejdzie! Dzięki wielkie!
Nieoczekiwany zwrot akcji i super wieści. 🙂 Miłego świętowania w gronie rodzinnym. 🙂
Takie zwroty to ja w sumie bardzo lubię :).
Dziękuję i nawzajem 🙂
No to Ci się fajnie ułożyło, brawa dla M.!!! Faceci czasami całkiem dobre pomysły mają. A Hyundai to dobre autko, my takim jezdzimy- nie psuje się i jest całkiem żwawe. Zamiast zabierać tę końcówkę do domu spróbuj kupić tabletki do zmywarki i jedną poświęć. Ale po kurkumie to często i zmywarka nie daje rady.Można jeszcze zrobić "zajzajer": soda + sól kuchenna + nieco octu i w tym wymoczyć.Po łyżeczce tych "proszków" na szklankę wody i 2 łyżki octu.
To miłych, wesołych Świąt Wam życzę,;)
Też się ucieszyłam z tego pomysłu mojego M. Autko też uważam za dobre, to właśnie mój mi poradził dodając, że Hyundaie się nie psują i są niedrogie w utrzymaniu.
Jutro będę moczyć, dzięki wielkie za poradę!
Mikael mial swietny pomysl z przyjechaniem do Ciebie. Takie nagle zmiany planow maja swoj urok, spontanicznosc jest romantyczna.
Koteczka wyglada na zadowolona i zrelaksowana.
Bawcie sie dobrze!
Też uważam, że to się okazało świetnym pomysłem. Kicia zniosła znów podróż nadspodziewanie dobrze, a tu ma już swoje ulubione miejsca i widać, że się cieszy, że jest z nami. 🙂
Dziękujemy
uwielbiam takie niespodzianki. Masz wszystkich bliskich koło siebie, jesteś w Warszawie, święta będą inne niż poprzednie:) Wesołych Iwonko dni Ci życzę w tym "odzyskanym" gronie.:)
W pierwszej chwili nie uważałam tego za zbyt dobry pomysł, ale teraz jestem bardzo zadowolona i miło tu spędzamy wszyscy razem czas. 🙂
Nieważne gdzie, ważne, że razem 🙂
Ta zupa z glonami i tofu wygląda… średnio, ale strasznie jestem ciekawa jej smaku. Za to ta z dyni… aż mi ślinka leci! (wychodzę na jakiegoś niesamowitego obżartucha, bo możesz pisać o stu rzeczach, a ja i tak zwrócę uwagę głównie na jedzenie ;))
Zupa z glonami i tofu była dość słona niestety, bo z dodatkiem ostrego sosu. Ale i tak z apetytem zjadłam, chociaż sama wolę robić i jeść takie, jak ta z dyni i wszelkie warzywne. 🙂
Idą święta, więc niedługo będzie się czego najeść do oporu :))) hihihi
kot na stole???… kto to widział takie rzeczy?…luz!…taki stół się nie liczy, poza tym żartowałem…hm… tofu bardzo lubię, jednak zupy z tofu nie jadłem, ale ponieważ leży obok zupy z miso, to wychodzi na to, że musi być dobre… na dynię z kolei nie mogę patrzeć od Halloween, ale to mi niedługo przejdzie… za to glony wciągam dowolnie…tą końcówkę od blendera z ostrzem wrzucamy do zmywarki, ale przyznam, że nie jestem do końca pewien, czy tak ma być… o kurkumie, odbarwieniach po niej na tym tworzywie zapomnij, po prostu polub to… nie ma co z tym walczyć, bo się schrzani… Czytaj więcej »
*/errata: "przebarwienia" miało być…
Chyba już to właśnie przebolałam, cóż robić, skoro robię potrawy z naturalnych składników, trzeba się pogodzić z tymi śladami użycia. Smaku jak słusznie zauważasz, to nie zepsuje. 🙂
A kot chodzi, gdzie chce, ale od kuchenki z el. płytami grzewczymi jednak trzymamy go z daleka, bo by łapki się poparzyły.
my mamy na gaz… a co do chodzenia "gdzie chce", to wczoraj rekord pobił rudy s(w)eter, gdy wlazł na /wąski/ parapet w kuchni, by się dobrać do kociej miski… jego miska co prawda pusta nie była, ale nie było bonusu, więc błysnął twórczo…
S(w)eter jak widać mądry piesek, wie jak sobie w życiu radzić :))
No to wesolych, wspolnych swiat!!! 🙂
Tobie też spokojnych i udanych świąt życzymy 🙂
No i super! Swietna niespodzianka 🙂
HAHAHA! Od nienawiści po kociego specjalistę XD
Mnie plastik też się zabarwiał, ale tak na prawdę to jednak było umyte. W przyszłości kupując nowy mikser (wyprowadzając się, trzeba było, bo biały jest rodzinny), wybrałam taki z metalowymi częściami i nie ma już problemu z barwieniem plastiku.
Też blenduję zupę z dyni, a że jest z dużym dodatkiem kurkumy, to barwić misi – wiadomo.
Zdrowych i Spokojnych Świąt przede wszytkiem, a jako się pofortunni i pomyślności co więcej, a i bez trosk choć dni parę, to i tego życzyć bym pragnął…:)
Kłaniam nisko:)
A to Ci Mikael niespodziankę zrobił 🙂 Szkoda, że Twoja córka i ja nie mieszkamy w tym samym mieście, bo chętnie wpadałabym do niej próbować kulinarnych nowinek. Co do blendera – jak wreszcie dojrzałam do elektrycznej maszynki do mięsa z bajerami, czyli przystawkami do tarcia i szatkowania warzyw, to też mi szkoda było trzeć nią np. buraków czy marchewki, żeby się nie zabarwiła.