Jestem pewna, że bieżący rok pozostanie nam w pamięci jako jeden z najbardziej szalonych okresów w naszym życiu. Nie sądziłam, że będę zmieniać plany mojego urlopu z dnia na dzień i że będę się jeszcze cieszyć, że spędzam go bezpiecznie we własnych czterech ścianach.
Od piątku 23.10.2020 w związku z narastającą sytuacją pandemiczną niemieckie władze uznały Polskę w całości za obszar zagrożony i wprowadziły dodatkowe ograniczenia. Czyli już od wczoraj od północy w razie wjazdu do Polski osoby zamieszkałe w Niemczech musiałyby się liczyć z 14-dniową kwarantanną lub poddać się testowi na obecność covid-19.
Podczas ostatniego pobytu na urlopie w Warszawie pod koniec sierpnia 2020 zostawiłam kicię u Mamy, bo nie dałabym rady pokonać kilkuset km przez 3 dni (a to bym musiała zrobić, bo nie miałam gdzie zostawić kotka podczas dwudniowej delegacji, nasz hotel się do tego nie nadawał). Dzięki tamtej decyzji odpadła mi jedna dodatkowa trasa w tak krótkim czasie długości 1100 km. Miałam wrócić po Kicię za ok. dwa tygodnie… Tak się jednak złożyło, że nie udało mi się jej odebrać do teraz, po drodze były wyjazdy służbowe a w ostatnim tygodniu nawet przeziębienie.
Decyzje rządów przyspieszyły i moją decyzję, czyli wczorajszy wyjazd do Warszawy planowany na czas urlopu, czyli na dwa tygodnie. Uznałam jednak, że siedzenie teraz w Polsce, a szczególnie spodziewana kwarantanna po powrocie mogłyby mi za bardzo zaburzyć mój spokój. Dlatego wczoraj zaraz po pracy wsiadłam do już spakowanego samochodu, spakowanego poprzedniego dnia do wyjazdu nad granicę, do której moja córka miała mi przywieźć Mozarta. Ku mojemu szczęściu nawet mama wybrała się z nimi w tę długą podróż. Miał ze mną jechać mój przyjaciel, żebyśmy zmieniali się za kierownicą, ale w ostatniej chwili zrezygnowałam z jego towarzystwa, bo obawiałam się, że dojedziemy po jego pracy zbyt późno i nie będzie czasu na spotkanie, albo wrócimy jeszcze później.
Włączyłam samochód … a raczej chciałam włączyć i miałam od razu ruszać spod domu. Niestety po raz kolejny w ciągu ostatnich dwóch tygodni zawiódł akumulator.
I znów musiałam wzywać pomoc drogową, żeby uruchomić samochód. Na szczęście auto jest ubezpieczone, a dodatkowo mam je też na gwarancji Nissana, która też umożliwia wzywanie pomocy w razie awarii. Skorzystałam i pan z pomocy drogowej był w ciągu 7 minut. Uznałam jednak, że nie zaryzykuję podróży na 2 x 600 km z zepsutym akumulatorem, które po postoju mógłby mi nie odpalić, to czyste szaleństwo, którego sobie nie chcę fundować. A jechać w podróż autem mojego przyjaciela, które chciał mi pożyczyć też uznałam za ryzyko, bo nie jeździłam nim nigdy dłużej, nie znam go, no i ja mam ubezpieczenie z dalszym holowaniem… No cóż, w takich sprawach musi decydować rozsądek.
Świeżo uruchomionym samochodem – ale za to w coraz większych nerwach, bo czas uciekał – pojechałam do pobliskiego warsztatu zapytać, czy nie mają przypadkiem dla mnie akumulatora. Nie mieli. Ale jeden z ich pracowników zorientował się, że jestem Polką i szybko przeszliśmy na polski. W warsztacie nie było akumulatora dla mojego samochodu. Musiałabym czekać kilka dni… Ale dość szybko pan znalazło się rozwiązanie, bo ten sam pan poradził mi zadzwonić do znajomego warsztatu, w którym okazało się, dostępny jest akumulator do tego typu auta. Z wielką ulgą pojechałam do tego drugiego warsztatu, akumulator został wymieniony na poczekaniu, a cała operacja trwała krócej niż 35 minut. Zostałam wprawdzie skasowana na pokaźną sumkę, ale mogłam jechać dalej. Teraz pozostaje mi jeszcze podłączenie go gdzieś w autoryzowanym warsztacie do komputera, bo mi się tak wszystkie dane poprzestawiały, a część nie działa.
Z tego całego stresu wysiadając z auta wsadziłam mój prawy kciuk między drzwi a karoserię. W tym momencie popłakałam się pierwszy raz tego dnia. Bolało strasznie! Dobrze, że w warsztacie znalazł się dla mnie bandaż i plaster. Z zawiniętym bandażem paluchem, w moim dzieciństwie mówiło się na to „z kukiełką”, wsiadłam od razu po wymianie akumulatora do samochodu i pognałam na autostradę.
Podróż była bardzo długa i męcząca, niemal na całej trasie drogę wielokrotnie zalewał ulewny deszcz, chwilami miałam wrażenie, że tańczę, a nie jadę samochodem po jezdni. Po drodze napotykałam też co chwila roboty drogowe i wypadki. W trakcie podróży nie stawałam ani razu, udało się, bo prawie nic nie piłam oprócz zabranej w termos kawy. Kiedy dotarłam na miejsce spotkania, do Nevada Center w Poźrzadle, córcia z mamą już tam były. Dla mnie zamówiły obiad tuż przed zamknięciem restauracji.
Wymiana naszego biało-czarnego runa odbyła się szybko, bo każda z nas zdawała sobie sprawę, że mamy mało czasu. Ja przed północą musiałam opuścić Polskę, a w tak szybkim tempie nie znalazłam hotelu po drodze do domu, gdzie mogłabym przenocować z kotem. Zresztą marzyło mi się spanie we własnym łóżku z kicią na znajomym terenie…
W drodze powrotnej czułam się już bardzo zmęczona. Co się w takich przypadkach robi? Ano jedną z lepszych opcji jest rozmowa. Zadzwoniłam więc do Przyjaciółki. Anabell – dzięki za odprowadzenie mnie prawie pod drzwi garażu! Myślę, że głównie dzięki Tobie nie zasnęłam, nie wylądowałam w rowie, ani nie musiałam jednak nigdzie podsypiać. Tym większa zasługa, jeśli wziąć pod uwagę, że dojechałam o godz. 3:10!
Kicia czekająca w kontenerku na ławce w Nevadzie, nasza pospieszna wspólna kolacja, jedno zdjęcie na pamiątkę, objęcia z córką, pozdrowienia z daleka z mamą w maseczce…. Oj ciężko było. Przekazałyśmy sobie wzajemnie wszystko, co było do przekazania. Po ok. pół godziny nadszedł czas pożegnania. Każda z nas wsiadła do swojego wehikułu i wtedy popłakałam się po raz drugi tego dnia. Ale co było robić, trzeba było ruszać. Tak więc po chwili pomknęłyśmy w przeciwne strony. Z tego bólu i przez trudne warunki na drodze nie zrobiłam ani jednego zdjęcia w ciągu podróży, jak nigdy! Tylko moja córka wpadła na ten pomysł i mamy jedno pamiątkowe, niewyraźne zdjęcie. Potem pomogła mi zmienić opatrunek i ten nowy trzymał się do dziś do popołudnia.
Najlepsze wydarzyło się po przyjeździe, kiedy już wniosłam kontener z kicią i pozostałe torby do domu. Jak tylko kicia wyszła z kontenera natychmiast udała się na intensywne zwiedzanie otoczenia, na początek dostała tylko trochę chrupek i wody. I tak zbyt nerwowo je zjadła, bo po pół godziny wszystko zwymiotowała – na szczęście na płytkach przed balkonem. Nie szkodzi, posprzątałam szybko, a potem już jadła spokojniej.
Od wczoraj odbywa się rytualne zwiedzanie wszystkich miejsc w domu, poza tym przypominamy sobie nasze dialogi. Jest ugniatanie i udeptywanie pani łapkami, mizianie i łaszenie, a spanie jest już na podusi na parapecie. A w dzień w ulubionym hamaczku.
Poniżej materiał zdjęciowy, od dziś znów będzie dużo, dużo kotka na zdjęciach 🙂
Czyli tak: operacja się udała, pacjent przeżył, tylko stracił paznokieć… (uwaga, pod linkiem treści nieprzeznaczone dla osób wrażliwych!)
Więcej zdjęć pod linkami wyżej.
Wasza IW
Ciężki czas za Tobą ale teraz już jesteś bezpieczna i masz kotka ;* i piękne widoki w BH.
Bardzo ciężki, ta podróż i ten cały stres zmogły mnie do tego stopnia, że dopiero dziś się zbieram.
Ale mam kotka, z czego bardzo się cieszę!
Widoki zaraz lecę znów podziwiać. 🙂
Komentarz masz na FB. Ale tego linku to ja nigdzie nie widzę, chyba oślepłam. Idę spać.
Ty akurat widziałaś mój palec, więc nawet bez linka ukrytego w tekście nie ma tragedii. 🙂 Dzięki jeszcze raz, bez naszej rozmowy czułabym się w tej podróży strasznie samotnie.
Opowieść jak z filmu grozy, popłakałam się niemal z Tobą.
Najważniejsze, że bezpiecznie wróciłaś, a kotek dotrzymuje Ci towarzystwa.
Oby podobne niespodzianki omijały Cię szerokim łukiem!
Ano trochę przygód mi życie dołożyło, przyznaję. Dopiero po tej podróży dochodzę do siebie, dlatego dopiero dziś odpowiadam na komentarze.
Ale z kotka w domu i ze spotkania z moim Dziewczynami choć na chwilę bardzo, ale to bardzo się cieszę, czasy idą ciężkie i nie wiadomo, kiedy następne.
Dziękuję też za życzenia w ostatnim zdaniu, też sobie tego życzę!
To jak misja niemożliwa, ale wszystko się udało i dopięło na ostatni guzik.
A tego linku to ja nie widzę.
Link jest ukryty pod słowem paznokieć o tutaj, tylko nie wiem, czy się tu z linkiem przeniesie w komentarzu:
Czyli tak: operacja się udała, pacjent przeżył, tylko stracił paznokieć… (uwaga, pod linkiem treści nieprzeznaczone dla osób wrażliwych!)
Wszystko się udało, ale odchorowałam tę podróż, więc jednak nie taka ze mnie kobieta z żelaza…
Ale przygód miałaś…współczuję. Głupi akumulator tyle potrafi skomplikować. Palec musiał okrutnie zaboleć – od samego przeczytania aż mnie zabolało. Dobrze, że przechwycenie runa zakończyło się pomyślnie i dałyście radę o czasie nawrócić i popędzić w drogę powrotną. Strasznie skomplikowane teraz te nasze czasy, ale człowiek to takie stworzenie, które umie się dostosować do każdej chorej sytuacji i w niej zorganizować. Super, że miałaś towarzystwo przez telefon. Sama często w różnych sytuacjach towarzyszyłam w taki sposób znajomym – a to w podróży, a to zdalnie na spacerze, nawet mi się zdarzyło towarzyszyć tak znajomej, która pobłądziła w lesie, a że zmrok… Czytaj więcej »
Widzę, że Ty też wiesz, co to znaczy, dobre rozmowne towarzystwo podczas rozmowy. Często jeżdżę w długie trasy i już też kilka razy rozmowy z Anabell albo z innymi osobami uratowały mój stan, albo po prostu sprawiły, że nie pokonało mnie zmęczenie. 🙂
Gaduła z gadułą, zwłaszcza te co mają jakieś zainteresowania, mogą bezendu 😀 A zwierzoluby mogą już w ogóle bezendu i jeden dzień dłużej 😉
super!… galerię fotek biorę osobiście, bardzo pozytywnie zresztą… a wiesz, ja ostatnio mieszkam na dwa domy, raz nocuję u siebie, gdzie jest jedna Kicia, a raz gdzie indziej doglądając drugiego Kicia /bo to chłopak akurat/, który z pewnych przyczyn został bez opieki… a przygoda z akumulatorem… no cóż, pamiętam, jak kiedyś w Amsterdamie zasnąłem w aucie na campingu przy włączonym radiu i zapalonymi lampami, a rano nie było jak odpalić do wyjazdu… ale to było tylko rozładowanie i uczynny pracownik campingu, taki Pan Turecki, „złota rączka” od wszystkiego wsparł nas magiczną walizeczką z kabelkami i było po kłopocie… jednak chwila,stresu… Czytaj więcej »
Doglądanie kotów to ważny obowiązek, więc trzymam kciuki za oba :).
Ten akumulator zawiódł mnie dwa razy w krótkim okresie, więc uznałam, że czas na niego, nawet jeśli nie musiałam, to nie chciałam znów w ważnym momencie wylądować z takim kłopotem, na przykład po podróży. U mnie przyczyną były chyba za krótkie przejazdy w ostatnim czasie, do pracy mam 3 km, potem zostawiam auto, potem znów 3 km powrót, zakupy nie dalej… No i się chyba za szybko zużył.
Kciuk nie taki straszny, jak by się wydawało – kiedyś ten bok przylegjący do paznokcia obcięłam sobie na ręcznej krajalnicy/szatkownicy do warzyw, to był widok :-DDD
Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło i kicia oraz Wy wszystkie bezpiecznie dotarłyście do domów.
Niestety kciuk od wczoraj mocno mi spuchł i nie bardzo mogę nim coś robić, pisać też trudno. Moczę, smaruję maścią, ale obawiam się, co tam w środku, bo że stan zapalny to wiem.
Kicia w domu, ale koszt tej wyprawy z uwagi na całokształt spraw był spory.
Ale na kukiełce się skończyło, czy coś poważniejszego?
Od wczoraj kciuk mi puchnie, moczę cały dzień w Altacecie, smaruję, ale na razie nie poprawiło się. Więc nie mam pojęcia, co będzie. Trochę się boję, ale jeszcze nie poszłam do lekarza…
Iw, tu potrzebny jest rentgen!
Może być, że jak to zaniedbasz, już sobie na klawiaturze nie poklikasz. A co to znaczy w Twoim zawodzie, nie musze Ci mówić.
Do lekarza – natentychmiast!
Bardzo, bardzo Ci dziękuję za troskę Nitagerze! Na szczęście dostałam do natychmiastowego zastosowania od mojego eksa taką specjalną maść do smarowania stłuczeń, poza tym zaczęłam moczyć w roztworze sody. No i wyobraź sobie, że opuchlizna zeszła po jednym dniu, najwyraźniej się to zaczęło normalnie goić. Nie mam uszkodzonego żadnego stawu na szczęście, bo to naprawdę byłaby tragedia, mogę poruszać tym palcem, nerwy też już uspokojone. Więc chyba tfu tfu skończy się na strachu. Nie muszę Ci mówić, jak bardzo mi się nie chce w dobie covida stać w kolejce gdzieś do lekarza, a potem po rtg. Będę informować, jakby coś… Czytaj więcej »
Iw niestety paznokieć zejdzie. Współczuję tych wszystkich fatalnych chwil i trzymaj się zdrowo. Ech.
Już zaczął schodzić, pogodziłam się z tym, że przez jakiś czas nie będzie to wyglądało zbyt dobrze, tylko żeby za bardzo nie bolało, jak będzie schodził. Resztę jakoś chyba ogarnę. Pozdrowienia