Czy lubicie wyjazdy, czy bardziej powroty do domu? Ja lubię wyjazdy, ale znacznie bardziej lubię powroty. Niczym ten koń w klapach wracam prawie na autopilocie. Poza tym pakowanie w drogę powrotną trwa znacznie krócej, bo wiadomo już co zabrać. Ale wyjazd i powrót tego samego dnia to już zbyt wiele szczęścia, jak się okazało…
W podróż powrotną z Warszawy do BH wyruszyłam w ostatni poniedziałek z radością, ale i z obawą.
Z radością, bo po trzech tygodniach miałam wreszcie wrócić do domu, do Mikaela i do Mozarta. A z obawą, ponieważ taka podróż (niemal 1000 km) to zawsze duże obciążenie i niemałe wyzwanie. Kiedyś umiałam wstawać o 4 rano, wyruszać o 5 i pokonywać kilometry prawie w locie. Ale to było kilka lat temu. I wtedy trasa była krótsza o czterysta km. Teraz jadąc tysiąc kilometrów za jednym zamachem zdaję sobie sprawę, że muszę zachować formę przez cały dzień. Wysypiam się więc tyle, ile organizm potrzebuje, czyli do ok. 7-8, potem jem porządne śniadanie, pakuję lub sprawdzam, czy wszystko w przeddzień dobrze zapakowałam i dopiero jadę.
Wolę to, niż potem wracać z trasy, bo czegoś ważnego nie wzięłam ani łapać się za głowę, czy wyłączyłam przysłowiową kuchenkę.
Pogoda na podróż szykowała się piękna, więc cieszyłam się, że podróż minie mi komfortowo.
Po zdrowym i smacznym śniadaniu usiadłam więc zadowolona za kółkiem z przeświadczeniem, że tego dnia, czyli w poniedziałek pod wieczór dojadę na miejsce.
Niestety kiedy na liczniku miałam niewiele ponad 100 km od Warszawy, kontrolka na pulpicie ukazała mi taki komunikat:
Silnik, usterka |
Co było robić. Jestem odważna, ale bez przesady. Przejazd taką trasą kolejne 800 km wydawał mi się głupi. Toteż znalazłam miejsce, z którego mogłam spokojnie zadzwonić i wyszukałam najbliższy serwis forda, bo tą marką jeżdżę.
Pan Maciej z serwisu najpierw mnie postraszył, że z pewnością dziś będzie problem z naprawą auta, bo ma długą kolejkę osób umówionych. Po czym jednak namówił na przyjazd, odradzając dalszą podróż samochodem z usterką.
Przez chwilę miałam wątpliwości, ale jednak podjechałam do serwisu w Łodzi.
Na miejscu po zgaszeniu i ponownym uruchomieniu silnika komunikat zgasł, co też zameldowałam panu Maćkowi. Mimo to otworzył maskę, zajrzał pod nią, poradził wymienić olej, bo już dwa miesiące temu powinnam i ogólnie przejrzał, czy na pierwszy rzut oka coś widać. Nie było widać, podziękowałam więc panu Maciejowi za bezpłatne sprawdzenie samochodu i ruszyłam spod serwisu w dalszą drogę do Niemiec.
Jednak po ok. 10 km komunikat pojawił się znowu. Wolałam nie ryzykować i szybko zawróciłam do serwisu.
Wolałam wybrać nawet długie oczekiwanie, niż potem jakiś szybki postój gdzieś w trasie. Raz tak zlekceważyłam objawy w aucie i potem stanęłam gdzieś w polu.
W poczekalni dostałam dobrą cappuccino i, żeby nie marnować czasu, włączyłam komputer i zajęłam się pracą.
Po około trzech godzinach czekania zostałam przyjęta do przeglądu. Diagnostyka komputerowa wskazała na winowajcę. Jak się okazało, winną usterki była sperforowana rura gumowa (w każdym razie na górnym odcinku) prowadząca do silnika.
Perforacja na ok. 5 cm długości znajdowała się pod spodem na odcinku wskazanym czerwoną strzałkę. |
Podano mi cenę (auć!!!), dodano uwagę, że właściwie wymagany jest też nowy olej, filtr oleju i filtr powietrza i zdecydowałam się na naprawę z wymianą oleju i filtrów. Decyzja nie była łatwa, bo niedawno poniosłam bardzo duże wydatki na inne nieuniknione sprawy zawodowe. Ale uznałam, że dalsza jazda z taką usterką nie ma sensu.
Po pierwsze, nie wiedziałam czy z takim czymś w ogóle da się jeździć i czy komputer pokładowy nie zablokuje mi w pewnym momencie możliwości jazdy. Po drugie mamy tym samochodem jechać jeszcze na urlop, więc nie było rady, trzeba było zacisnąć zęby i pozwolić serwisowi na przeprowadzenie naprawy.
Poza tym kiedy wyobraziłam sobie tę samą usługę, którą potem miałabym wykonać w Niemczech, długo się nie zastanawiałam. Tam to by dopiero były koszty!!! Zwykle każda usługa jest tam wyrażona tą samą kwotą, tyle że z dopiskiem EUR.
Strzałka pokazuje rurkę i jej przebieg – zdjęcie już po wymianie. |
Chcąc nie chcąc przesiedziałam w warsztacie do godz. 18.
Na koniec od Pana Maćka zostałam obdarowana śliczną czerwoną różą i na moją prośbę w pobliskim centrum handlowym zostało mi wskazane miejsce, gdzie mogę coś zjeść.
Obiad był smaczny i pożywny, ale ja o godzinie 18.30 nie nadawałam się już specjalnie do użytku, a na pewno nie do jazdy kolejnych setek kilometrów. Podjęłam decyzję, że wracam i ruszę następnego dnia.
Do Warszawy dotarłam na 21 wieczorem i byłam w stanie jedynie rzucić się na łóżko z mocnym postanowieniem, że się wyśpię i pojadę następnego dnia, czyli we wtorek.
Omatkotyjedyna !!!
To się skomplikowało…??
Dobrze ,że usterkę usunęłaś tu w Polsce , ale więcej takich przygód Ci nie życzę…
Wyjechałaś i dojechałaś we wtorek ?
Spokojnego wieczoru 🙂
Jak widać kiedy dużo się podróżuje, nie można przegapić przeglądu. Gdybym go zrobiła, być może uniknęłabym tych przygód w podróży. Najważniejsze, że auto naprawili tego samego dnia, jestem zadowolona z ich fachowości, oraz z tego, że udzielono mi wszelkiej możliwej pomocy tak w trakcie, jak i potem. I jeszcze obdarowano różą.
O podróży we wtorek będzie w kolejnym wpisie, więc na razie nie zdradzę, co i jak. 🙂
Ach Ci mężczyźni, różę dostałaś , bo piękna jesteś 🙂
Róża dla Róży 🙂
W Polsce poziom obsługi radykalnie się podniósł, zwiększył ?
Nie wiem jak to nazwać :-)))
Najwyraźniej poziom obsługi wszędzie bardzo się zwiększył, chociaż co dziwne mam wrażenie, że przodują usługodawcy serwisowi. A ci główni pracują tak sobie.
O różę zapytałam, bo taka stała na biurku Pana Macieja i spytałam, czy ma urodziny czy inną uroczystość. W odpowiedzi usłyszałam, że też taką dostanę, jak wszystko się uda 🙂
Najwazniejsze, ze zdolalas dojechac do serwisu o wlasnych silach, a nie na lawecie. W ktorym Fordzie bylas, bo sa trzy i gdzie jadlas. Tak mnie interesuje, bo w koncu goscilas w moim miescie Uc.
Też się cieszę, że dojechałam o własnych siłach. Wysłali mnie do Forda Brzezińska 26, tam naprzeciwko niemal jest M1 i taka góralska knajpka wszystko w drzewie. Bardzo smacznie dali zjeść i miło obsłużyli. 🙂
No tak, Brzezinska byla najblizej. 😉
Niestety, mam odwrotnie. Nienawidzę powrotów do domu, nienawidzę miejsca, w którym mieszkam. Nie jest ono moim miejscem na ziemi ani ostoją. Niestety, nie da się zamienić życia w 11,5 miesiąca wakacji. Miejsca zamieszkana w mojej aktualnej sytuacji też nie.
Moje powroty też nie zawsze są łatwe i proste, ale głównie chodzi o przemęczenie. Miejsca, gdzie mieszkam, zawsze lubiłam. Nienajlepiej czuję się jednak teraz po latach w mieszkaniu mamy. Co gorsza ona też. I nie zmienia tego, mimo że były ku temu różne okazje, tylko trwa w tym miejscu, bo to jedyne, które ma i które jest jej. Wielokrotnie proponowałam jej pomoc w zmianie, ale ją odrzucała. Nie znam Twojej sytuacji, ale zakładam, że widać w tej chwili też jeszcze nie możesz tego miejsca zmienić. Może trzeba żyć nadzieją, że jednak to się uda? Że wymyślisz jakieś rozwiązanie z tej… Czytaj więcej »
Obie z córka intensywnie kombinujemy, co zrobić i jak zrobić, żeby w końcu było dobrze – i nie odpuszczę. Człowiek musi mieć swoje miejsce na ziemi, w którym będzie się czuł dobrze…
Oj, to miałaś nadmiar atrakcji. Ale przy okazji zapamiętasz sobie, że należy przestrzegać terminów przeglądów. Pomyśl, byłoby nieco drożej gdyby tak ta usterka wyszła już poza granicą. Pewnie M.był mocno rozczarowany, że nie dojechałaś zgodnie z planem.
Najważniejsze,że się jednak wszystko dobrze skończyło.
Miłego;)
Takich atrakcji to ja naprawdę nie potrzebowałam, właściwie miałam nadzieję, że wszystko pójdzie gładko. Dobrze jednak, że wszystko wyszło w Polsce, masz rację Anabell. M. musiał się pogodzić z tym, jak jechałam, bardzo się martwił, samym zamartwianiem się był tak wykończony, że we wtorek wieczorem ledwo go poznałam.
Powoli zbieram się i pracuję, bo pracy mam sporo, pozdrowienia Moja Droga :).
Bardzo, bardzo serdeczne!!!
jak mawiają szamani Komanczów "wszystko zależy od…", ale…uwielbiam wyjazdy, przemieszczanie się, bycie w ruchu… powroty nie za bardzo, choć w sumie jest to dość złożona sprawa…przygotowania do wyjazdu?… "oczywiście" odkładam je na ostatnią chwilę… a raczej przedostatnią, bo w pewnym momencie wchodzę w tryb przygotowań, ma miejsce solidny spręż i efekt jest taki, że na na godzinę przed wszystko mam dopięte na ostatni guzik…porządne śniadanie?… mowy nie ma… zero żarcia przed wyjazdem, a czasem, jeśli podróż ma być dłuższa, zero żarcia przez dobę poprzedzającą…powtórzę: "wszystko zależy od…"… bo niektóre wyjazdy są tak rutynowe, jak wycieczka do sklepu dwa domy dalej… Czytaj więcej »
Też niestety często pakuję się zbyt późno. Ale bez jedzenia!? I to dobę przed???!!!! Umarłabym z głodu! Nie wyobrażam sobie.
Nie wszystko w życiu da się zaplanować, a taki samochód i tak zawsze zepsuje się, kiedy będzie chciał.
I w sumie dużo w tym racji, że droga najważniejsza, tyle, że nie da się całego życia spędzić w drodze. Gdzieś kiedyś trzeba się zatrzymać, posiedzieć, pomyśleć, zrobić coś, popracować, pościelić łóżko, uprać, ugotować, posprzątać.
Pozdrowienia
Choć zmotoryzowana nie jestem, to tak sobie pomyślałam, że po takich przebojach i o takiej porze, wolałabym hotel od dalszej jazdy. Czy wolę wracać, czy wyjeżdżać? Poróżuję rzadko,ale lubię i jedno i drugie, choć powroty są przyjemniejsze, bo nigdzie tak dobrze się nie śpi, jak we własnym łóżku. Wyjeżdżać też lubię, zwłaszcza w takie miejsca, w których jeszcze nie byłam, jak na przykład Zwaag (Hoorn) w Holandii, gdzie goszczę od piątkowego wieczoru i chyba zaraz sprawdzę, czy jeszcze potrafię jeździć na rowerze, bo ostatni raz jeździłam latem 1995 roku.
Gdyby nie ten klucz, może bym się zatrzymała w hotelu. Ale w sumie podróż w tę i z powrotem pochłonęła podobne koszty, a przynajmniej byłam na luzie.
I jak się udała jazda na rowerze?