A gdyby tak się przeprowadzić, zmienić lokum, wyglądać codziennie na port i morze…
Taki nieco romantyczny scenariusz mi się ostatnio pojawił, nie ukrywam pod wpływem remontu toczącego się w mieszkaniu nade mną i słyszanych stamtąd jak na razie chyba dwa razy dzikich krzyków i biegów dziecięcych (OMG!).
Ostatnio ścigana tymi krzykami i hałasami poszłam się spotkać z moim eksem i mu się trochę użalić. W odpowiedzi usłyszałam, że zwalnia się co najmniej jedno lub dwa mieszkania w jego apartamentowcu nad samą wodą. Jego mieszkanie ma piękny widok zarówno na port, gdzie cumują jachty i żaglówki, a ponadto też znad wału przeciwpowodziowego jest widok na Morze Północne i przesuwające się tamtędy leniwie wielkie jednostki pływające lub szybkie statki pilotujące.
Do tego tamten apartamentowiec to klasa sama w sobie, o kilka oczek wyżej jeśli chodzi o standard, lokalizacja wymarzona czyli w samym sercu Bremerhaven, do tego ludzie spokojni, za to cena mieszkań oczywiście też nieco wyższa. Pokażę Wam widok z balkonu mojego eks, z tym że mam tylko zdjęcia wieczorne. Ale uwielbiam te przeszklone barierki (dostałabym na pewno zgodę na przezroczystą siatkę dla kota – jak wynikło z rozmowy) i ten widok. O proszę bardzo:
Czyli cena mieszkania wyższa, metraż niższy, ale czego się nie robi dla świętego spokoju, szczególnie własnego. W każdym razie włączył mi się szwendacz.
Słysząc moje narzekania eks jak na dobrego kumpla przystało podzwonił i już na drugi dzień miałam telefon do zarządcy jego bloku, żeby umówić się na oglądanie jednego z wolnych mieszkań. Od razu się umówiłam i wczoraj poszłam obejrzeć to cudo.
Samo mieszkanie było w bardzo dobrym stanie, nie wymagałoby praktycznie żadnych dodatkowych inwestycji (ale to się tylko tak mówi, już sama przeprowadzka to inwestycje, a reszta wychodzi potem w praniu).
W mieszkaniu jest też już kuchnia, chociaż 8-letnia, to w bardzo dobrym stanie, ale nie w moim stylu. Jako nowa kosztowała podobno 10 tys. euro, teraz pan chciał za nią wraz z karniszami i zasłonami oraz resztą wyposażenia (wykładzina dywanowa wszędzie) jeszcze jedną piątą tej ceny. Niestety jak na moje wymagania w kuchni byłoby bardzo mało miejsca, czyli z większością rzeczy musiałabym się pomieścić w znajdującym się tuż obok schowku na planie trójkąta. Ale dałoby się zrobić, a część mojego kuchennego stuffu mogłabym przecież wywieźć do Warszawy, tam w kuchni mam bardzo dużo miejsca. No ale mieszkam na co dzień tutaj. Czyli pojawia się problem numer jeden.
Poza tym to mieszkanie mieści się na wysokim parterze, a nie na 3 piętrze czy wyżej, jak mieszkanie mojego eksa.
A co z tego wynika, z okien i ze sporego tarasu widzę wprawdzie port, czyli dużo wody, ale tuż pode mną są parkingi, a z sypialni widok na jakiś niezbyt atrakcyjny dach budynku technicznego i na ulicę.
No i mieszkanie jest o 10 metrów mniejsze od mojego, składa się z dwóch pokojów i dość dużego ale ślepego schowka, czyli zamiast moich trzy i pół pokoju musiałabym się teraz pomieścić w przejrzystym salonie z aneksem kuchennym oraz sypialni. Do tego spory pokoik-schowek obok kuchni, gdzie musi też stanąć pralka. Mieszkanie nie ma piwnicy (a moje ma i to sporą, mieszczę się ze wszystkim).
I w tym miejscu już zatrzymałam się w pół kroku i zaczęły się pojawiać przebłyski świadomości, że to jednak byłoby życiowe zamieszanie teraz. A ja tak właściwie wcale nie miałam planów, żeby się przeprowadzać, tylko obawiałam się, że rozwijająca się sytuacja w mieszkaniu nade mną może mi dać popalić.
Skąd cały pomysł? Otóż poprzednich lokatorów, o których pisałam w poście Kobieta piętro niżej, najwyraźniej już nie ma. No cóż, srogo sobie nagrabili z tymi hałasami, myślę, że spółdzielnia im wypowiedziała mieszkanie w trybie natychmiastowym, i teraz do mieszkania wprowadza się nowa rodzina.
Wracając do mnie i moich narwanych planów pomyślałam, że owszem, gdybym nie miała ze sobą prawie żadnych mebli i rzeczy, mogłabym się przeprowadzić gdziekolwiek właściwie za chwilę. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że mam w tym mieszkaniu jeszcze 3 miesiące na wypowiedzenie mieszkania. Czyli albo musiałabym płacić w tym czasie za oba mieszkania, albo (co logiczne i z ekonomicznego punktu widzenia najwłaściwsze) znaleźć kolejnego najemcę.
Co do moich rzeczy meble są już stare, ciągnę je ze sobą przez ostatnie kilkanaście lat, więc spokojnie mogłabym zredukować ilość rzeczy, sprzedając za bezcen część, a część po prostu oddając lub wystawiając na śmietnik.
Rzeczy nowe wszystkie bym wzięła, czyli szafę, łóżko, pralkę. Niestety lodówkę bym musiała tu zostawić.
Co do nowego najemcy na moje mieszkanie, to warto by było żeby przejął tutejsze wyposażenie tak jak jest (bo w Niemczech w razie pozostawienia mieszkania spółdzielni musiałabym wyrwać całą kuchnię, podłogi do żywego, pozdejmować wszystkie elementy dobudowane czy zamontowane, jak np. żaluzje). Czyli kolejny problem, bo w tym celu trzeba by było dać ogłoszenie i przeżyć najazd Hunów, którzy by sobie to moje mieszkanie oglądali, wynegocjować, co zostawić i za ile (pokupowałam tu trochę nowego wyposażenia), i czy muszę pomalować kolorowe ściany itd. I właściwie w tym momencie cały ten remont, w który niecały rok temu zainwestowałam, te wszystkie gładkie ściany i inwestycje w drapak dla kotka byłyby bez sensu. Praktycznie musiałabym chyba zrezygnować ze wszystkich moich książek, bo w nowym mieszkaniu nie ma właściwie miejsca albo bardzo niewiele na moje czy jakieś nowe regały.
Tak naprawdę musiałabym po raz kolejny kompletnie przeorganizować całe moje życie i znów wywrócić je do podszewki. A czy to w ogóle ma jakiś sens… Ale mentalnie zaczęłam się już przeprowadzać. To czy tamto mogłabym zrobić dość łatwo. … Zaczął mi się uruchamiać pomysłowir.
I nagle włączył mi się STOP. Zaczęłam się zastanawiać nad całą tą procedurą i zawieruchą, która z tego wyniknie i nad kosztami też.
Po południu po obejrzeniu tamtego nowego mieszkania, kiedy opadły pierwsze emocje i moja w gorącej wodzie kąpana dusza trochę ochłonęła pomyślałam jednak, że warto sobie trochę odpuścić, dać sobie czas na przemyślenie i pobycie tutaj.
Może z tymi lokatorami nade mną wcale nie będzie tak źle. A to była właściwie jedyna przyczyna, dla której zaczęłam planować kolejną rewolucję w moim życiu, niekoniecznie w najlepszym momencie dziejowym. Ja nawet tego mieszkania jeszcze do końca nie urządziłam, właściwie tylko przeniosłam rzeczy z domu i jakoś tam uporządkowałam. Nie powiesiłam jeszcze nawet jednego obrazka czy zdjęć, siedzą spakowane w kartonie pod biurkiem.
Ale żebyście zrozumieli to moje marzenie, może pokażę Wam dla porównania mój o wiele skromniejszy balkon.
Ja ten mój balkon naprawdę bardzo lubię i teraz sobie tu siedzę i dla Was piszę, jak już wiele razy wcześniej.
Ale nie chce mi się jednak teraz nawet myśleć o takim kolejnym zawirowaniu i bałaganie, który bym musiała sobie zafundować.
Może i jest o czym myśleć, ale jeszcze nie teraz.
Cóż, do portu mam z buta dziesięć minut marszu, przynajmniej mam jakiś cel spacerów. I to łatwo i szybko osiągalny.
W sumie po tej całej gonitwie myśli cieszę się, że się uspokoiłam i usiadłam. I że umiałam wyłączyć mojego szwendacza, który mi się włączył. Że zwyciężyło racjonalne podejście i spokój. Bo ileż w życiu sobie można fundować rewolucji (jak widać po mnie całkiem sporo, ale kiedyś też trzeba usiąść i poczekać, aż mi przejdzie). W ciągu ostatniego tygodnia zaliczyłam mentalną przeprowadzkę, redukcję moich mebli i wyposażenia prawie o 80% i próbę przeprowadzenia symulacji tej akcji. I poczułam się nagle tak zmęczona, że właściwie to już zasłużyłam na długie i bardzo drogie wakacje, na które mogłabym pojechać, jeśli nie zdecyduję się na przeprowadzkę. Tak. Koszt tej całej akcji już na wstępie byłby wielki, do tego więcej bym płaciła w ciągu całego roku. Oczywiste plusy dodatnie to wspaniała lokalizacja, widok kojący duszę (ale jak widać po zdjęciach nie tak do końca), miejsce docelowe, bo z tamtego już bym się nie wyprowadzała przez długi czas.
Jeden z minusów to zbytnia bliskość mojego eks, bo jednak przeprowadzić się do tego samego budynku, co on, to chyba jednak nie byłby najlepszy pomysł, mimo że pozostajemy w bardzo dobrych stosunkach i wzajemnie się wspieramy po przyjacielsku. Ale może dobra relacja jest dzięki temu, że dzieli nas jednak jakieś 15 minut drogi od siebie.
Wszędzie mówi się o tym, że życie to jedna wielka zmiana. I że nie można stać w miejscu, bo już sam brak zmian to wstydliwy przestój.
Może i tak.
Może czasem faktycznie warto pomyśleć o zmianach, ale nie zawsze trzeba je od razu wprowadzać w życie.
Szczególnie kiedy to życie nam się podoba, niesie ze sobą mnóstwo spokoju i zaspokaja nasze wszystkie podstawowe potrzeby.
Kiedy masz poczucie, że już nic nie musisz.
Życie i tak dostarcza dostatecznie dużo zmian i rewolucji, czy tego chcemy czy nie. Warto więc się czasem usadowić w swoim trochę zatrzymanym w czasie i przestrzeni małym świecie i zwyczajnie popatrzeć na morze czy góry, co kto lubi. Albo pojechać gdzieś spontanicznie, bo nic cię nie trzyma.
Chwilowo nie mam chęci na żadne zmiany, rewolucje czy wyzwania.
I dobrze mi z tym brakiem zmian.
I nawet tych obrazków nie kupuję ani nie wieszam. I też mogę z tym żyć. Moja uwaga jest skierowana na świat, na zdjęcia tego świata i na moje spokojne życie. Wystarcza mi zwyczajne zadowolenie, nie szukam na siłę ekscytacji czy motywów do euforii. Jest mi dobrze tak jak jest. Nawet nudnawo trochę.
Całe te przemyślenia wyzwoliły we mnie chęć posprzątania i redukcji moich rzeczy. Ale za jakiś czas, nie teraz.
Nic nie musi być natychmiast.
Póki co siadam sobie i mogę poczekać, wypić kawę.
I napawać się spokojem na moim skromnym, uroczym balkonie.
Może wymyślę sobie raczej jakieś ciekawe wakacje, czas już wydać trochę na inne zajęcia czy rozrywki, niż te ciągłe zmiany miejsca zamieszkania i rewolucje.
A może Ty masz w sobie geny po jakichś nomadach? Zapewniam Cię, że nawet nie ruszając się z miejsca można bardzo wiele zmian wprowadzić.Wiem, pisze to ta, która na starość wzięła pół domu z Warszawy i przewiozła się z tym do Berlina;) Pomieszkaj jeszcze tam gdzie mieszkasz, to, że teraz jest hałas to nie dowód,że tak będzie zawsze. Słyszałam „z ust trzecich”, że w Bremerhaven nie jest słodko pod względem znalezienia pracy i myślę, że ruch w mieszkaniach będzie nadal- apartamentowce drogie i nie każdego będzie na nie stać. W końcu nad morze jako takie masz jednak bliziutko. Co do… Czytaj więcej »
Nie wykluczam genów po nomadach Anabell, chociaż do tej pory spędzałam życie dość stacjonarnie, mieszkając co najmniej po 10-15 lat na jednym miejscu. Co nie znaczy, że teraz nie jest dobry czas na zmiany, ale jak sama zauważyłaś, i mnie na szczęście się rozsądek włączył, to nie jest (jeszcze?) dobry moment na takie intensywne zmiany. W zasadzie jeszcze dobrze nie zasiedziałam się w obecnym miejscu. No i to miejsce zbyt blisko osoby, z którą zakończyłam wspólne życie też nie jest najlepszym pomysłem, bo po co zacieśniać więzy, skoro w moim interesie jest je rozluźniać. Z punktu widzenia ekonomicznego ten pomysł… Czytaj więcej »
Na mój stary rozum to jeszcze nie.Trzeba jeszcze troszkę poczekać, „załapać” asa do rękawa i wtedy zagrać. Jakbyś tak zrobiła na kartce bilans zysków i strat tego planu, to jednak wynik nie byłby dobry. Oczywiście biorąc pod uwagę tylko stronę psychiczną przedsięwzięcia to byłyby same plusy, ale życie ma to do siebie, że za wszystko się płaci i to gotówką;)
Poczytaj sobie na moim drugim blogu „Bardzo samotne wakacje”, sprzed kilku dni.
Tak naprawdę kiedy nie bardzo wiadomo co robić, najczęściej jednak warto skorzystać z rozumu i rozsądku, a one podpowiadają, kiedy warto w coś wchodzić, a kiedy nie.
Na pewno przeczytam tamto opowiadanie, ale dziś i tak jestem w niedoczasie, to wolę nie zaczynać, bo bym się nie oderwała, jak dojadę na miejsce w Warszawie, to doczytam! 🙂
z tego co wiadomo z bloga, to Iw ma takie kompetencje, że nie musi szukać pracy, to praca Jej szuka…
p.jzns :)…
Dobrze jest się poprzemieszczać, mieć przede wszystkim finansową możliwość na takie rzeczy. Ale i kawę wypić spokojnie przy wyłączonym szwendaczu jest miło. Dokładnie rozumiem, co tak Cię napędziło do gonitwy myśli, gdy patrzę na te zdjęcia z portu. To byłoby coś. Marzę o własnym kącie z widokiem na wodę 🙂
Po pierwsze musi być nie tylko obecna finansowa możliwość ale i jakaś tam pewność, czy poczucie bezpieczeństwa, że ona za jakiś czas też będzie. Jeszcze w tym momencie nie mogę tego powiedzieć na 100%, więc odłożyłam te marzenia trochę na bok. Ale ziarno zostało zasiane i jeśli wszystko pójdzie dobrze, to za jakiś czas gdzieś tam będzie moje miejsce. Albo znów wszystko diametralnie się zmieni i ono będzie jeszcze zupełnie gdzie indziej. Życie mnie przyzwyczaiło, że pewnych rzeczy nie da się do końca zaplanować.
Jeśli marzysz o takim kącie z widokiem na wodę, to tu by Ci się spodobało!
Pierwsze, co mi się rzuciło w oczy, to bycie sąsiadką eks, potem te plusy ujemne – parter jest wygodny, ale im wyżej, tym widoki lepsze. No i w apartamentowcu mogą być remonty i rodziny z dziećmi. Zostałabym tam, gdzie jestem.
Nie tylko sąsiedztwo eksa jakoś mnie tam chyba by uwierało, ale też jawne przyglądanie mi się przez napotkanych podczas oglądania mieszkania sąsiadów. Jakby bardzo interesowało ich moje życie: co robię, z kim i jak. Może być, że to miejsce jednak wcale nie jest takie wymarzone, na jakie wygląda. 🙂
Dzieci tam jest naprawdę niewiele, bo ceny zaporowe. Raczej starsi ludzie.
Najgorszy jest ten brak ładnych widoków, bo za taką cenę to i widoki powinny być luksusowe. 🙂
Remont nie jest największym moim problemem tu gdzie teraz mieszkam, raczej właśnie strach o mój spokój po wprowadzeniu się nowych lokatorów.
Pozdrowienia
Powiem Ci, że oferta kusząca, zarówno wg tego co piszesz jak i tego co pokazujesz (pomimo nieładnego dachu). Patrzę na potencjalne miejsca zamieszkania głównie pod kątem bezpieczeństwa. W moim mieście w Polsce są takie ulice, gdzie nigdy bym nie chciała nawet na spacer wyjść, a co dopiero mieszkać. To dla mnie najistotniejsze. Spokój i cisza, prawda? Są bardzo ważne tam gdzie się jest najczęściej i się też śpi. Wprawdzie metraż i kuchnia przemawiają za pozostaniem tam gdzie jesteś, ale pragnienie ciszy znam i np. u mnie jest bardzo wielkie. Przerabiałam nie raz uciążliwych sąsiadów i to są okropne historie. W… Czytaj więcej »
Niestety ja też przerabiałam już uciążliwych sąsiadów i już wiem, że nie da się cieszyć nawet najpiękniejszym miejscem w takich warunkach. Bezpieczeństwo też jest oczywistym warunkiem mieszkania. I spokój, cisza, relaks w godzinach popołudniowych i w dni wolne, nocą. Ale konsekwencje przeprowadzki są naprawdę ogromne, nie wyobrażam sobie tego teraz. Jeśli ci z góry nie dadzą mi się porządnie we znaki, zamierzam zostać tam, gdzie jestem. Ale co by tu nie mówić, czasem trzeba takie zmiany chociaż rozważyć, żeby może do kolejnej zmiany nieco się przyzwyczaić. Co też zamierzam uczynić. 🙂 Tapeta – ano taka tam bez większej inwencji :)))… Czytaj więcej »
Jak Ci ciasno kup sobie kozę, znasz to prawda? Z tego, co piszesz i pokazujesz, masz jak w raju, przyjedź na moje osiedle, gdy pracuję, to wracam późno, ale w wakacje lub weekendy zapomnij o drzemce nawet. To na co narzekasz, bo sąsiedzi mają remont, to ja mam codziennie, bo osiedle duże. Dziś np. naprawiali gdzieś dach i zamiast drzemać, bo upał, słuchałam młota pneumatycznego, potem sąsiadka klepała schab na jutro, a o świcie budzi nas piekarz, co przywozi chleb do sklepiku… Marzy mi się apartamentowiec z ochroną i widokami, ale w szkole na to nie zarobię do końca życia,… Czytaj więcej »
Joteczko, tu nie chodzi o krótkotrwałe zakłócenia ciszy na skutek remontu, bo sama remontowałam i wiem, że czasem musi być głośno. Ale to da się przeżyć i przeczekać. Natomiast szaleństwo w postaci ustawicznych hałasów nad głową, wyczynianych przez rozwydrzone dzieciaki jest niestety realnym zagrożeniem. Mam w sobie dużą potrzebę spokoju i w takich warunkach długotrwały stres mógłby mnie nawet wpędzić w choroby. Między innymi dlatego w Niemczech mieszkanie wynajmuję, żeby mi się było łatwiej przeprowadzić, kiedy mi coś nie będzie pasowało. Dlatego tam nawet nie myślę na razie o kupowaniu, bo to by było wchodzenie w kredyty, z których nie… Czytaj więcej »
Taki spokój marzy mi się oczywiście, zwłaszcza gdy pracuje w szkole, nawet chcieliśmy przenieść sie bliżej syna, ale tam mieszkania jeszcze droższe.
Z drugiej strony, gdybyśmy zamieszkali na odludzi, to na starość kicha…
Och, wszędzie lepiej, gdzie nas nie ma…
Też masz takie dzikie napady pomysłów na skomplikowanie sobie życia, którymi potem żyjesz przez jakiś czas planując szczegóły, by potem szczęśliwie wrócić do punktu wyjścia? Mnie się takie zdarzały wielokrotnie, w efekcie nic nie robiłam, ale co się naprzemyśliwałam i naemocjonowałam, to moje 😀 . W temacie sąsiadów to aż mi się przypominają moi z góry. Gdy wyniosła się totalna patologia, wprowadzili się nowi z remontem. Po kilku miesiącach remontu szlag mnie trafiał i pragnęłam powrotu patoli, którzy już byli tak chorzy z przepicia, że już nie mieli sił za bardzo szaleć. W dodatku słyszałam wyraźnie, że ci nowi położyli… Czytaj więcej »
Oczywiście, że mam takich szalonych pomysłów sporo, teraz już się trochę uspokoiłam, ale generalnie aż za dużo takich akcji przerabiałam. Szczególnie kiedy jeszcze remontowałam mój dom, ile to ja w głowie przebudowałam! Tylko część tych remontów weszła w fazę realizacji, reszta czekała na lepszy moment. 🙂 Co do sąsiadów – ano właśnie zakładam, że się przyzwyczaję. A jeśli się to okaże zbyt trudne, to się będę zastanawiać, co robić. Póki co zmęczenie zbyt dużą ilością zmian przeważa. Nie chce mi nawet urządzić obecnego mieszkania do końca, na ścianach nadal nie ma obrazków, a ja już wymyślam, co by tu zrobić… Czytaj więcej »
zamieniać balkon? albo zgoła widok z balkonu? z powodu remontu u sąsiadów? to chyba nadmierna reakcja. ale może tak reagują tambylcy. nie wiem, nie znam się. może wyjedź na tydzień wakacji zamiast mieszkanie wyrzucać na śmieci i kupować nowe?
Sam remont nie byłby w żadnym wypadku problemem, chodziło mi raczej o to, jacy ci sąsiedzi będą w codziennym kontakcie. 🙂 Póki co mi przeszło, bo się urlopuję i mnie tam nie ma. Zobaczymy po powrocie, jak się sytuacja rozwinie. Ale naprawdę, naprawdę bardzo mi się nie chce przenosić gdziekolwiek!!!
i to mi się podoba: mimo, że już „eks” to relacje są poprawne, życzliwe, kumplowskie, wręcz przyjazne…
p.jzns :)…
Powiem Ci, że to chyba pierwszy taki przypadek u mnie w życiu, zapewne taka przyjacielska więź jest możliwa tylko, jeśli spotka się człowieka na pewnym poziomie. Tu się nam udało i bardzo mnie to cieszy. 🙂
Zostawić książki??? O nieeee, już samo to by mi włączyła tryb osiołka – zaparcie się kopytami i ani milimetr do przodu 🙂 Do tego zamienić więcej na mniej i ten eks… Jak sama piszesz, lepiej czasem lubić się z odległości niż być zbyt blisko. Dobrze czasem zatrzymać się, przysiąść i przemyśleć sprawę. Ja np. nie przepadam za zmianami. Są niekiedy konieczne, ale wcale niełatwe.
Dokładnie to robię, przysiadłam i się oderwałam od wszystkiego póki co na urlopie. A po powrocie zdecyduję, co i jak obserwując sąsiadów. Nie wiem, czy takie kurczowe trzymanie się czegokolwiek, nawet książek, ma w życiu sens. Obecnie chciałabym się jednak wielu rzeczy pozbyć. Póki co przeraża mnie praca z tym związana i tylko dlatego jeszcze tego nie zrobiłam, ale z pewnością część książek zmieni właściciela. 🙂
No tak, rozumiem chęć posiadania mieszkania w apartamentowcu. widok zapierający. balkon jak taras przestronny.
też bym zapragnęła….zmiany.
a w kwestii zmian, otóż nie wiem czy te poradniki, wywody naukowe są w moim typie. ja myślę, że człowieki się różnią bardzo, jeden potrzebuje ciągłego ruchu, miejsca nie zagrzeje, drugi potrzebuje opoki w postaci domu, w którym jest jego azyl i to daje mu poczucie bezpieczeństwa i jest bazą wypadową do podróży, roboty która polega na ciągłej gonitwie. Drugi będzie zmieniał prace. Trzeci partnerów…
Oczywiste, że człowieki są różne, a czasem też życie trochę samo ich niesie. Nie zawsze mamy wpływ na to, czy partner, z którym jesteśmy, będzie się zachowywał tak jak na początku, i będzie nam z nim dobrze i wtedy – zmiana jest wskazana. Także miejsce zamieszkania może nagle stać się nie do wytrzymania z uwagi na różne okoliczności i wtedy też najlepszym wyjściem jest zmiana. Ostatecznie z samym sobą czasem wytrzymać nie możemy, bo na przykład nie akceptujemy w sobie czegoś – to też się da zmienić, bo to zależy od nas samych. Dom – od kiedy sprzedałam mój już… Czytaj więcej »
Cześć Iw😊 uciążliwy sąsiad to jest dobry powód do przeprowadzki, ale bez pośpiechu. Może się przystosują, wszak są nowi, a jak piszesz, terror sąsiedzki poprzedników skończył się ich wyprowadzką. Daj sobie na przeczekanie, nie ma co pochopnie burzyć, tego co zaczyna mieć miano stabilności. W każdym razie, jak zawsze, trzymam kciuki za Ciebie 😊
Klik dobry:)
Choćby człowiek nieustannie zmieniał miejsce zamieszkania, przeprowadzał się rok w rok, zmieniał miasta i kraje, opuszczał poprzedni dom i zaczynał życie od nowa i tak nie rozstanie się z jednym – z samym sobą. Od siebie nigdy nie ucieknie! Według mnie szczęście jest w nas i tam go trzeba szukać, a nie w miejscu zamieszkania. Przecież od tego widoku na port są jeszcze piękniejsze widoki, które za chwilę zobaczymy na widokówce, czy filmie. Można więc tak w nieskończoność przeprowadzać się…
Pozdrawiam serdecznie.